DZIKIE ŻYCIE Wywiad

Cechą Ziemi jest zmienność. Rozmowa ze zespołem Stiff Stuff

Grzegorz Bożek, Radosław Ślusarczyk

Muzyczne dzikie życie

Stiff Stuff ze Skarżyska-Kamiennej to zespół od dawna towarzyszący Pracowni w jej działaniach. Lider zespołu, Piotr Stefański, przez wiele lat czynnie działał w Pracowni, brał udział w akcjach w obronie przyrody (Puszcza Białowieska, ochrona wilka, Pilsko itd.), przez pewien okres był także członkiem jej zarządu. Obecnie zespół po latach grania oczekuje na swój debiut fonograficzny – wiosną ma się ukazać jego pierwsza płyta pt. „Cukier w zupie”.

Rozwój cywilizacji niesie za sobą niepohamowany wzrost zużycia zasobów naturalnych oraz niesłabnącą presję na przyrodę. Jak oceniasz szanse skutecznej ochrony przyrody przed działalnością człowieka?

Piotr Stefański: Nie ma potrzeby oceniania szans, bo jeśli okazałyby się małe czy wręcz znikome, to czy byśmy tego nie robili? Widzę to w ten sposób, że angażując się w takiego rodzaju działania, tworzymy inny świat, magiczną rzeczywistość, żyjemy pięknie i tyle – jest w tym chyba wiele egoizmu, robimy sobie dobrze. Trzeba jednak myśleć, jak być skutecznym, żeby to, co robimy nie stało się jedynie masturbacją, nadymaniem własnego ego.


Stiff Staff. Fot. Jacek Zachara
Stiff Staff. Fot. Jacek Zachara

John Seed – znany obrońca przyrody – mówi wprost o prowadzonej przez człowieka współcześnie wojnie przeciwko ziemi. Dlaczego współczesny człowiek tak bardzo oddala się od świata przyrody?

Chyba dlatego, że jednak statystycznie biorąc ludzie to głupi gatunek. Można wytłumaczyć błędy popełniane w nieświadomości, choć ich skutki mogą być równie fatalne. Ale człowiek wie tyle o prawach, które rządzą światem przyrody, zna rolę środowiska przyrodniczego, jego złożoność i własne uwikłanie w tę sieć. A mimo to nadal tę wiedzę lekceważy, a to już głupota, która w systemie opartym na zasadzie „akcja powoduje reakcję” nie może ujść bezkarnie. Wydaje mi się, że na naszej planecie przeżywają osobniki, które najrzadziej się mylą.

Już w XIX wieku niektórzy przedstawiciele zachodniego świata przestrzegali przed zgubnymi skutkami cywilizacji przemysłowej. Na przykład Henry Thoreau, który uważał, że w istnieniu dzikiej przyrody jest przetrwanie dla świata. Co możemy zrobić, aby ocalić Ziemię od zniszczenia?

Wiele rzeczy – każdy ma swoją odpowiedź na to pytanie, można np. cieszyć się życiem i pozwolić, aby przyrodnicza rzeczywistość poradziła sobie sama z homo sapiens jak z niepasującym elementem układanki. Nie martwię się o planetę – w historii Ziemi było wiele wielkich katastrof, w których ginęło ponad 90% wszystkiego co żywe; były trylobity, amonity, wielkie owady, potężne gady itd. Dziś mówimy o nich w czasie przeszłym. Cechą naszej Ziemi jest zmienność i przemijalność – trzeba to zaakceptować, nikt tego nie zmieni. Nasz gatunek też kiedyś pewnie przejdzie do przeszłości... Problem jednak w tym, że to nasze lekceważenie rzeczywistości powoduje mnóstwo cierpienia i pociąga za sobą koniec życia tylu istnień, tak wiele niepotrzebnych śmierci, i dlatego ważne w codziennym życiu jest współczucie dla wszystkich istot i miłość do każdego.

Rzecznicy głębokiej ekologii mówią o błędnym założeniu współczesnej ekonomii, która zdominowana przez filozofię niepohamowanego wzrostu podporządkowana jest tyranii zysku. Czy potrzeba nam nowej etyki w ekonomii, która szanowałaby interesy wszystkich mieszkańców planety?

W ekonomii zawsze będzie chodziło właśnie o zysk. Cała społeczność ludzka musi sobie jednak odpowiedzieć na pytanie, czy dla niej zyskiem jest trwanie, bycie, istnienie. I tak właśnie rozumiany zysk powinien przyświecać ekonomii. Inne gatunki robią wszystko żeby przetrwać, ich „ekonomia” jest na to nastawiona w stu procentach. A my o tym zapomnieliśmy i wykreowaliśmy ekonomię, która nie uwzględnia faktu, że aby korzystać z nagromadzonych dóbr, trzeba w ogóle żyć...

Kiedyś grałeś muzykę na bębnach, uważaną za bliską Ziemi. Teraz na granych przez Was koncertach i wydanym singlu nie ma tego typu utworów – dlaczego?

Na płycie będą także takie utwory, nie odeszliśmy do końca od tej formuły i pamiętamy o miłośnikach takiego przekazu, ale też nie zamierzamy się go kurczowo trzymać. Nie rozumiem stwierdzenia o muzyce „bliskiej” lub „dalekiej” Ziemi. Jestem częścią tej planety i muzyka, którą gram z chłopakami też jest jej częścią – jest rytmiczna jak planeta, nieprzewidywalna, wielowątkowa, wolna, dąży do harmonii, to cechy wspólne całego świata. To trochę tak, jak postrzeganie rolnictwa jako cudownego dla planety (lepiej żyć na wsi niż w mieście) lub jedzenia sałaty jako lepszego od spożywania mięsa upolowanych zwierząt. Tymczasem dla różnorodności przyrodniczej, dla dzikiej przyrody, rozwój rolnictwa to była tragedia, a chyba nie ma lepiej umiejscowionych w przyrodzie kultur, jak zbiorowości łowców-zbieraczy – „krwawych mięsożerców”.


Fot. Jacek Zachara
Fot. Jacek Zachara

Można było zetknąć się z opiniami o Waszej muzyce jako typowym polskim graniu na bębnach. Czy miało to wpływ na zmianę stylu zespołu?

Takie opinie mnie nie interesują i mają nikły wpływ na to, co robimy. Interesuje nas raczej dialog ze słuchaczem, swobodne wyrażanie siebie, opowiadanie historii, kreowanie emocji etc. Często spotykam się z twierdzeniami, że jest ekstra, ale powinniście grać... i tu pojawia się – zależnie od rozmówcy – bardziej reggae'owo, ciężko, punkowo, bębniarsko, popowo itd. Tak niewielu ludzi przychodzi na koncert z otwartym umysłem, z nastawieniem na wspólne przeżywanie lub zwykły odbiór i tak wielu chciałoby nas zmieniać – niech sami grają, skoro wiedzą, czego chcą. To trochę tak, jakbyś poszedł w góry, spojrzał na cudowne połoniny i zamiast się tym zachwycić powiedział, że ten krajobraz powinien być bardziej morski, drzewa bardziej zielone i niebo bardziej niebieskie... Bzdura, prawda?

To jest muzyka, którą lubi grać Stiff Stuff. To nasze emocje, nasze pomieszanie z poplątaniem, kaprysy etc. To przejaw rzeczywistości, czasem krzywe zwierciadło. To niedomknięte drzwi, muzyka otwartego umysłu.

Wielokrotnie brałeś udział w radykalnych akcjach w obronie przyrody, m.in. w obronie Puszczy Białowieskiej czy wilków w Bieszczadach. Czy takie Wasze utwory, jak „My name is Białowieża Forest” czy „Julia Motyl” (poświęcony Julii „Butterfly” Hill, która wiele miesięcy spędziła na czubku sekwoi, chroniąc ją w ten sposób przed wycięciem) są kontynuacją działań dla przyrody?

W pewnej mierze są wyrazem potrzeby takich działań, choć nie wiem, czy śpiewanie o takich rzeczach pomoże przyrodzie – to raczej komentarz zwracający uwagę na pewne aspekty naszej codzienności, mający dać do myślenia. Jeśli to pomoże dzikiej przyrodzie, to świetnie. Konkretną kontynuacją takich działań był np. [akcja słowackich ekologów, mająca na celu nagłośnienie problemu ochrony wilka w tym kraju – przyp. red.] czy koncerty na rzecz rezerwatu na Czergowie – nasz udział w tych działaniach przynosił wymierne rezultaty.

Dziękujemy za rozmowę.