DZIKIE ŻYCIE Wywiad

Ochrona Tatr to obowiązek narodowy. Rozmowa z Jerzym Zembrzuskim

Dariusz Matusiak

Przez wiele lat zawodowo zajmował się Pan ochroną Tatr, pracując w Tatrzańskim Parku Narodowym. Obecnie społecznie wkłada Pan wiele wysiłku w ochronę przyrody. Jakimi motywacjami kieruje się Pan w swoich działaniach?

Jerzy Zembrzuski: Zaczęło się to od tego, że jako młody człowiek szukałem swego miejsca w życiu. Znalazłem je w Tatrach i na Podhalu. Jednak nie w sferze ekonomicznej, biznesowej czy politycznej. Od tych właśnie spraw ucieczką była przyroda. Miałem w tym znakomitych nauczycieli. Wśród nich wybitni profesorowie: Władysław Szafer, Walery Goetel, Stefan Myczkowski, a także pierwszy Dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego Marceli Marchlewski. Robienie czegoś dla przyrody wypływało ze świadomości, że bez pozytywnego działania to, co w tej przyrodzie najcenniejsze i najbardziej wrażliwe, łatwo może być utracone. Zwykle w efekcie pojawiały się kłopoty, ale też i satysfakcja. Co bardzo ważne, ta postawa nieobojętności łączyła się z przekonaniem, że jeśli działa się w obronie przyrody, to znaczy, że tym samym działa się dla dobra ludzi.


Jerzy Zembrzuski. Fot. Archiwum
Jerzy Zembrzuski. Fot. Archiwum

Jednak wiele osób uważa, że najważniejszy jest właśnie rozwój gospodarczy, a ochrona dzikiej przyrody to luksus, na który stać tylko najbogatsze państwa. Jak by Pan skomentował takie twierdzenia?

Mam wrażenie, że polega to na nieporozumieniu i sprawa bywa źle pojmowana. Nie o to chodzi, czy nas stać, czy nie stać. My nie mamy wyboru. Jeżeli chcemy normalnie istnieć, to musimy wiedzieć i czuć, zdawać sobie sprawę z tego, że nasze życie, jego jakość, wiązanie naszego bytu z przyszłością, wszystko to toczy się w środowisku przyrodniczym. Musimy się z nim liczyć. Oddychamy powietrzem, potrzebujemy roślin. Po prostu nie sposób żyć bez przyrody. I dlatego stawianie pytań, czy nas stać, czy nie stać jest pozbawione sensu. Rzeczy wykonane ludzką ręką zwykle można odbudować, odtworzyć, postawić na nowo. Natomiast raz utracony gatunek czy układ ekosystemów zawierający naturalne i interesujące nas wartości przyrody już nigdy nie wrócą. Jeśli nawet coś jest restytuowane, to zawsze jest już inne. W naszym kraju mamy ciągle jeszcze unikalne, cenne obszary, należą do nich np. Tatry i Puszcza Białowieska. Ich nadzwyczajna, przyrodnicza jakość jest od dawna, w sposób narastający wyraźnie zubażana i zagrożona. Jawi się więc wielki i ważny cel: przeciwdziałanie temu. Ochrona przyrody jako wiedza i umiejętność, w obrębie rozlicznych działań ekologicznych czy sozologicznych, jak określał to prof. W. Goetel, stawia przed nam zadania, którym warto poświęcić swój czas i wysiłek.

Osoby, które chcą skutecznie chronić tatrzańską przyrodę stają się bardzo często wrogami publicznymi lokalnych samorządów.

Bądźmy tutaj raczej optymistami. Sądzę, że życie i rozsądek spowodują, iż z biegiem czasu samorządy stawać się będą coraz mądrzejsze i odpowiedzialne w swoim odnoszeniu się do przyrody. Póki co jednak trzeba zadbać, by przyroda miała po swojej stronie obrońców, uczciwych działaczy, ludzi światłych, przedstawicieli kultury i nauki, rzesze świadomych ochotników w najróżniejszych organizacjach proekologicznych, tych od ochrony i tych od edukacji ekologicznej. Choć przykro jest, gdy zdarzają się próby rysowania obrazu, że jeśli ktoś staje w obronie Tatr i jest np. przeciwny niszczeniu ich przez zamysły olimpijskie czy inwestycje budowlane, to tym samym występuje przeciwko rozwojowi miasta, dobrobytowi itp., to jakby „wróg publiczny”. Widziałem pisma wysyłane do władz przez znanych ludzi, którzy przedstawiali, że miastu grozi zubożenie, ponieważ nie buduje się w Parku Narodowym np. nowych i większych kolei linowych. Ale przecież, jeżeli sami nie założymy sobie jakichś hamulców w tym rozpędzie, to przestaniemy w końcu mieć w Tatrach cokolwiek do zaoferowania. A ludzie, którzy tu przyjeżdżają i tworzą dobrobyt Zakopanego, obojętne, narciarze, turyści piesi czy też osoby, które zwykle czas spędzają w lokalach, wszyscy odczuwają wyjątkowość tatrzańskiej przyrody i krajobrazu. Nie mogą się wyzbyć zainteresowania pięknem Tatr. Jest ono potrzebne dobrym i złym, mądrym i głupim, i tym od robienia interesów i tym, którzy żyją, miejmy nadzieję, że przejściowo, z zasiłku dla bezrobotnych. Tatr bez asfaltu i betonu, nie pociętych zbędnymi drogami i urządzeniami komunikacyjnymi, bez wielkich schronisk-hoteli – potrzebuje każdy. Dziedzictwo przyrodnicze Tatr, rzetelnie chronione przez Park Narodowy ponad przejściowymi koniunkturami, układami politycznymi i biznesowymi, to sprawa ważna dla strategicznego rozwoju oraz przyszłości Zakopanego i Podhala. Trochę smutne jest, że nowy powiat tatrzański jakby oddziela Tatry od reszty Podhala. Dawniej o Tatrach mówiło się dużo i w obrębie Nowego Targu i wsi dalej położonych. A teraz to cichnie, jakby prawo zajmowania się Tatrami mieli tylko ci, którzy są tutaj najbliżej. Wydaje się, że w tym zakątku Polski ochronę przyrody trzeba uwalniać od koniunktur, od tymczasowości i podziałów, od poglądów różnych lobby, od koterii, od różnych układów związanych z takim czy innym działaniem. Bywa, że ludzie, którzy mają najbardziej zgubne zamysły i projekty wobec Tatr, nie bacząc na fałsz nazywają siebie wielkimi orędownikami ochrony Tatr. Tymczasem do Tatr dobrze jest mieć stosunek uniwersalny. W tym warto mądrze, rozumnie i uczciwie ograniczać udostępnianie Tatr, tak żeby mieć turystów i narciarzy pod Tatrami i na Podhalu, a w samych Tatrach tyle, żeby nam one przyrodniczo nie zubożały.


Fot. Radosław Ślusarczyk
Fot. Radosław Ślusarczyk

W 1913 roku Towarzystwo Tatrzańskie wysunęło wniosek, aby zaprzestać dalszego zagospodarowania Tatr. Wtedy każdego roku odwiedzających Tatry liczono w tysiącach, obecnie liczy się w milionach. Czy w związku z tym można mówić o ochronie tych gór, czy też o postępującej ich degradacji?

Konieczność ochrony Tatr uświadamiano sobie znacznie wcześniej, bo już w połowie XIX wieku. Ochrona „świstaka i dzikich kóz” z tego okresu ma swoje miejsce w historii kultury polskiej i europejskiej. Leśnik Gustaw Lettner wskazywał na potrzebę ochrony lasów tatrzańskich (1885), które ulegały wyniszczeniu, co musiało mieć swoje negatywne konsekwencje. Powstałe Towarzystwo Ochrony Tatr (1888) usiłowało wykupić Tatry w celu ich ochrony. Pomysł utworzenia w Tatrach parku narodowego (1888) był podnoszony już kilkanaście lat po utworzeniu pierwszego na świecie parku narodowego – Yellowstone w Stanach Zjednoczonych. Ale początek XX w. łączył się również z pomysłami, jak ucywilizować Tatry. Jednym z nich był projekt budowy kolejki zębatej na Świnicę. W 1913 r. Towarzystwo Tatrzańskie przyjęło założenie, że okres zagospodarowania Tatr należy uznać za zamknięty, gdyż są już one wystarczająco zagospodarowane. Z pomysłu kolejki na Świnicę wycofano się.

Jakże smutne, żałośnie błędne i zgubne dla Tatr, wobec historycznego przesłania i testamentu światłych ludzi ówczesnego czasu, wydają się usiłowania współczesnych zarządców wspierających budowę nowych, wielkich kolei w chronionych Tatrach, dlatego, iż uważają oni, że „celem Parku jest zwiększenie udostępnienia Parku”, czyli przeciążonych milionową frekwencją Tatr. Nie tędy droga. Nie wystarczy być upoważnionym i władczym. Trzeba jeszcze być rozsądnym i w szczególnym pojęciu uczciwym.

W tamtym czasie ilość ludzi bywających w Tatrach liczono rocznie w tysiącach, a teraz w milionach. Można więc uświadomić sobie, że proporcjonalnie do tego zwiększył się nacisk na przyrodę Tatr. Wiele państw na świecie, widząc zagrożenia dla najcenniejszych przyrodniczo terenów, utworzyło wielkoobszarowe parki narodowe. Taką formą ochrony zostały objęte także Tatry, a to szczególnie w wyniku starań ludzi nauki i kultury polskiej. To nie był przypadek, lecz dzieło przedstawicieli naszego narodu, najbardziej światłych obywateli. Taki był początek Tatrzańskiego Parku Narodowego.

Powstanie TPN wiązało się z wywłaszczeniem górali z ich terenów w Tatrach. Wielu uważa to za grzech pierworodny władzy ludowej, od którego rozpoczęły się dalsze kłopoty parku narodowego.

Podłożem naturalnej niechęci do ochrony Tatr jako parku narodowego, są na Podtatrzu i Podhalu roszczenia związane z przemianami własnościowymi, przymusowym sposobem przejęcia znacznej części gruntów tatrzańskich od ich właścicieli. Oczywiście nie wszystko było łatwe, popełniono błędy. Płacono, ale nie dbano o to, by zapłata była akceptowana i zawsze przyjmowana. Stąd sprzeciwy, roszczenia i niechęć. Zasadnicze zadanie ochrony Tatr było jednak spełniane. Tatry przetrwały do dziś jako park narodowy mimo różnych nacisków zmierzających aż po „rozbicie Parku”, w tym poprzez wprowadzanie do niego nowych inwestycji budowlanych i komunikacyjnych. 


Fot. Wojciech Lewandowski
Fot. Wojciech Lewandowski

Tę naturalną niechęć i poczucie krzywdy tu i ówdzie wykorzystywano przemieniając ją niemal w nienawiść. Cóż, komuś mogło się to opłacać. Ale czy wszystkim, szczególnie tym rzeczywiście pokrzywdzonym? Z drugiej strony pomyślmy, czy nawet dziś, po latach nie znalazłoby się wielu tych, którzy byliby dumni z tytułu współtwórców parku narodowego? Z uwidocznienia ich nazwisk, rodów, właścicieli gruntów jako tych, którzy tworzyli fundament narodowej ochrony Tatr? Dumnych z zaszczytnego wyniesienia imion i zasług ich ojców?

Dzisiaj z ochroną Tatr i innych parków narodowych łączy się wiele poważnych problemów. Nie wiadomo, jak one rozwiną się i zakończą. Stąd bierze się troska o przyszłość Tatr, Puszczy Białowieskiej, Karkonoszy i innych.

Urzędnicy z Ministerstwa Środowiska uważają jednak, że atmosfera wokół Tatrzańskiego Parku Narodowego jest obecnie bardzo dobra, bo udało się rozwiązać konflikty samorządów lokalnych z dyrekcją TPN. Natomiast Pan twierdzi, że sytuacja jest poważna.

W pierwszej Radzie Parku, powołanej w 1955 r., której przewodniczył profesor Władysław Szafer, zasiadał również prof. Stanisław Kapuściński, entomolog, który mówił tak: „Jak się w Tatrach wbije kołek w ziemię, to nie wiadomo, co z tego wyrośnie!”. Mówił to z pięknym lwowskim akcentem. Rzeczywiście, wystarczy w Tatrach wydeptać jedną drożynę, wprowadzić urządzenie komunikacyjne, zbudować schronisko, aby doprowadzić do rozpoczęcia negatywnego procesu. Mimo iż na początku poprzedniego wieku, kiedy nie było jeszcze parku narodowego, powiedziano, że już dosyć zagospodarowywania Tatr, to dziś chce się przejść do porządku dziennego nawet nad budową nowej kolei linowej na Kasprowy Wierch. Wykorzystuje się pretekst, że kolej istniejąca jest stara, wymaga remontu, usprawnienia. Chociaż są i takie głosy, że powinna być zabytkiem kultury materialnej. Nikt nie sprzeciwia się, by tę kolej wyremontować czy unowocześnić z zachowaniem dotychczasowej zdolności przewozowej. Chodzi tu jednak o wielki interes. Zamierza się budować w miejsce dotychczasowej kolei nowe urządzenie komunikacyjne, dwukrotnie większe, które będzie wywoziło już nie 180 osób na godzinę, ale dwa razy więcej. Warto sobie uzmysłowić, że jest to tyle, co siedem pełnych autokarów na grani Tatr. I wróćmy teraz do skali zjawiska. W 1913 r. uważano, że zagospodarowanie jest już zakończone. Przecież minęło 90 lat od tamtego czasu, bez mała wiek i miliony ludzi wchodzą, wjeżdżają i przebywają wraz ze swymi potrzebami w miejscach, gdzie dawniej bywały ledwie tysiące. Przedmiot takiego zainteresowania – Tatry i ich przyroda, z natury rzeczy musiały stać się inne, zubożone, mniej pierwotne, mniej naturalne. A przecież chronić trzeba właściwości najbardziej wartościowe, ostatnie cechy pierwotności, które w przyrodzie jeszcze zostały oraz całą naturalność przyrody i krajobrazu tatrzańskiego – taki jest obowiązek narodowy. Tych wartości nie da się odzyskać, jeśli się je raz utraci. W rejonie Kasprowego Wierchu już istnieją nieodwracalne zniszczenia głównej grani Tatr. Kolej linowa pracowicie dowozi na niszczoną grań (rozdeptania, erozja) nowe i nowe tysiące ludzi. W zimie i wiosną ruch narciarski wyrządza wysokogórskiej przyrodzie dalsze szkody, mimo że jeździ się po śniegu. Jeśli zatem rzeczowo rozważyć problem degradowania i zubażania przyrody tatrzańskiej na przykładzie Kasprowego Wierchu, to uzyskuje się jednoznaczną odpowiedź: nie można dopuścić do jeszcze większego udostępnienia Tatr! Granicę możliwości udostępniania wyznacza bowiem to, co jest już zniszczone. Niekorzystne zmiany są widoczne nie tylko w zaułku między skałami, nie tylko na jakiejś połaci stoku czy na samym wierzchołku Kasprowego, ale również w skali szeroko ujmowanego krajobrazu tatrzańskiego. Rzetelną ochronę Tatr jesteśmy winni tym, którzy nam dzisiaj wypożyczają Tatry, a więc naszym dzieciom, wnukom i prawnukom. Przecież to ma być dziedzictwo, zachowane na „nieograniczone trwanie”, a nie na jeden czy drugi sezon narciarski.

Wracając do początku pytania. Samorząd trzeba szanować i utrzymywać z nim dobre stosunki. Trzeba też, by samorząd wspierał Park Narodowy, największą i chyba najważniejszą jednostkę w obrębie swojej właściwości administracyjnej. Konflikty zwykle znikają, jeśli zaspokaja się żądania. Chodzi tu o grunty pod urządzenia sportowe, o oddanie dróg wewnątrz Parku, o nową kolej linową na Kasprowy, o wywierzyska tatrzańskie, skąd płynie woda dla miasta, o oddanie parkowych schronisk przedsiębiorstwu, które pragnie je mieć, itd. Takie zagadnienia, jak integralność przestrzenna i funkcjonalna Parku Narodowego, jakoś nie wzbudzają zainteresowania. W zamian Park Narodowy staje się niekonfliktowy i zasługuje na pochwały za dobrą współpracę.

Zwolennicy rozbudowy kolejki linowej na Kasprowy Wierch twierdzą, że służy ona ochronie przyrody, bo dzięki jej istnieniu nie rozdeptuje się szlaków i roślinności. Turysta może wjechać i zjechać kolejką.

Nie ma nic bardziej bałamutnego niż takie twierdzenie. W Tatrach wyróżnia się nie tylko piętrowy układ roślinności, ale też piętrowy układ klimatyczny. Na dole klimat – w porównaniu z klimatem panującym na grani głównej Tatr – jest łagodniejszy. Okres wegetacyjny roślin na Kasprowym Wierchu jest o wiele krótszy niż u podnóża Tatr. W związku z tym każda roślina, która musi wyrosnąć na Kasprowym ma tylko ok. dwa miesiące na to, żeby wykiełkować, urosnąć, wydać kwiaty, nasiona i wysiać je. W dolnym reglu okres wegetacyjny dla roślin jest znacznie dłuższy. Ilość gatunków roślin jest dużo większa, cały świat roślinny jest bujniejszy i łatwiej się odradza, nawet po wydeptaniu. A więc jeśli wielkie ilości ludzi mają chodzić po Tatrach i ubocznym skutkiem tego będzie deptanie, to lepiej niech już depczą niżej, niż na wysokogórskiej grani, gdzie zniszczona roślinność nie ma szans na odnowienie się. Również stosunki faunistyczne są bardziej wrażliwe w obrębie głównej grani Tatr niż w reglowych lasach tatrzańskich. Znaczna część ludzi wywiezionych koleją linową na grań Tatr z pełnym zapasem sił – wędruje. Rozchodzą się oni tam, gdzie jest to dozwolone i tam, gdzie ich obecność w chronionych zakątkach Tatr nie jest pożądana. Nieodwracalne ślady ich pobytu w tatrzańskim środowisku przyrodniczym, powstałe z tego powodu, pojawiają się nawet w miejscach odległych o wiele kilometrów od Kasprowego Wierchu. Ludzie docierający pieszo w najwyższe partie Tatr bardzo się różnią od tych, których wywiozła kolej. Są przygotowani psychicznie i fizycznie do pobytu w wysokogórskim środowisku Tatr. Rozważnie i celowo wydatkują swoją zdolność poruszania się. Ich doznania w kontakcie z Tatrami są innego typu, jakby wyższej jakości. Fakt ich obecności we wrażliwym i chronionym środowisku przyrodniczym nie przejawia się tak bardzo w oddziaływaniu negatywnym.

Tak więc wożenie koleją linową na grań Tatr, jak się zamierza, zdwojonej ilości ludzi, czyli 360 osób na godzinę i tysięcy ludzi w ciągu każdego dnia – oznacza niszczenie najbardziej wrażliwych partii Tatr. Przypomnijmy więc sobie, że Park Narodowy został powołany po to, żeby od takich zniszczeń Tatry uchronić i aby biznes, bezmyślność i wola nielicznych nie górowały nad ochroną wartości, które należą do wszystkich i mają charakter narodowy.


Fot. Radosław Ślusarczyk
Fot. Radosław Ślusarczyk

Prof. Władysław Szafer po powołaniu Tatrzańskiego Parku Narodowego napisał takie słowa „Od tej chwili nie będą już rządziły w Tatrach przypadek i samowola. /.../ Określając ściśle, naukowe, gospodarcze i turystyczne cele Tatrzańskiego Parku Narodowego oddają one [postanowienia] władanie nim, jako dobrem całego Narodu w ręce ciał odpowiedzialnych /.../ Nowe prawa i nowe obowiązki wynikające dla obywateli Państwa Polskiego z faktu objęcia Tatr postanowieniami /.../ musi sobie przyswoić całe społeczeństwo, przede wszystkim zaś wszyscy ci, którzy Tatry zwiedzają lub w terenie Skalnego Podhala pracują w jakimkolwiek charakterze”. Cóż, uroczyste i święte to słowa, oby teraz i w przyszłości były spełniane.

Warto mieć porównanie, jak wyglądały Tatry jeszcze np. 50 lat temu i co się zmieniło od tego czasu. Tak się składa, że mam już wystarczająco dużo lat, by móc dokonywać takich porównań. Ludzie, którzy dzisiaj tak śmiało wypowiadają się o udostępnieniu Tatr, niefrasobliwie zakładając potrzebę dalszego funkcjonalnego i ilościowego zwiększenia udostępnienia – wydają się żałośnie nieporadni i niesprawni w tej sprawie. Nie zdają sobie sprawy z epizodyczności swojego władania Tatrami i tego, że szkody z pozoru tylko powolne, następują szybko i nieodwracalnie, że niszczące oddziaływania kumulują się i olbrzymieją. Brakuje zwykle znajomości obrazu coraz szybciej zachodzących negatywnych przemian w obrębie Tatr. A im bardziej gwałtowny to postęp, tym bardziej potrzebne są skuteczne ograniczenia ochronne. Przyroda obszarów o masowej frekwencji zwykle szybko traci rezerwy umożliwiające jej zwiększanie. Tatry rezerwy te utraciły już dawno.

Na Podhalu jest jeszcze inne miejsce bardzo cenne przyrodniczo, które podlega ciągłej degradacji. Chodzi mi o Torfowiska Orawsko-Nowotarskie. Wciąż wydobywa się tam torf na skalę przemysłową i gospodarczą, choć jest to jedno z cenniejszych miejsc tego typu w Europie Środkowo-Wschodniej. Dlaczego tak się dzieje?

Przyroda Podhala, Orawy i Spisza to dziedzictwo, które należy do najcenniejszych w kraju. Ludzie żyjący tutaj posiadają wiele bogactw, choć często nie zdają sobie w pełni z tego sprawy. Parki narodowe: Tatrzański, Babiogórski, Pieniński są perłami przyrody na tym obszarze. Kiedyś mówiłem, że przyrodnicy, którzy tworzyli te parki, byli tak zapatrzeni w Tatry, Pieniny, Babią Górę i Gorce, że nie dostrzegali tego, co mieli pod nogami. A było to Podhale ze swoimi bogactwami. Torfowiska Orawsko-Podhalańskie zalegające niegdyś znaczną część Kotliny Orawskiej i Nowotarskiej nie zostały dostrzeżone w porę i to, co pozostało po nich do dnia dzisiejszego jest tylko niewielką i podniszczoną reprezentacją dawnych torfowisk wysokich tej krainy. Król Jan III Sobieski udając się na ratunek obleganemu przez Turków Wiedniowi wiódł swoje wojska częściowo przez te torfowiska. Istniały opisy brnących przez czarne błota wojsk i zaprzęgów, które przechodziły przez ten kraj. Stanisław Staszic w opisie Karpat przedstawia krajobraz, który widział z Gorców. Opisuje zasnute dymami sioła, pola. Te dymy to pożary torfowisk orawsko-nowotarskich. Torf był wtedy używany przez miejscową ludność do opalania domów i na ściółkę. Dzisiaj mamy inne surowce i nie musimy torfu wykorzystywać już do tego celu. Mimo to mieszkańcom Orawy i Podhala pozostała już tylko gwałtownie malejąca resztka tego bogactwa. Wybiera się wielkie ilości torfu dla celów ogrodniczych i szkółek leśnych. Nie to jednak jest najgorszą formą niszczenia unikalnych torfowisk. W końcu pobieranie torfu można by jakoś lokalizować i ograniczać przestrzennie. Najgorsze jest odwadnianie. Odwadnia się całe torfowiska dla ułatwienia wydobycia torfu, dla przygotowania torfowisk pod zalesianie, z powodów nierozumnie pojmowanego pędu do melioracji, a nawet zupełnie bez widocznych powodów. Powstały dziesiątki, jeśli nie setki kilometrów rowów melioracyjnych, utrzymywanych i zaniedbanych. Na odwodnione torfowiska samoczynnie wchodzi las, także sztucznie wprowadzany. Las rośnie i to jest ostateczny koniec unikalnego, nadzwyczaj cennego tworu przyrody, jakim jest orawsko-podhalańskie torfowisko wysokie.

Puścizna Wielka – zniszczona w ogromnej mierze, Puścizna Rękowiańska zniszczona całkowicie, maleńka Puścizna Mała ma w sumie 100 ha podzielonych na eksploatowane działki. Południowy skraj Puścizny Wielkiej, która jest użytkowana przez Czarnodunajecką Wytwórnię Torfu, to ogromne, czarne wyrobisko, z którego wydobywa się torf i odwadnia obszar co najmniej dwa razy większy. Została jeszcze nienaruszona i nadzwyczaj cenna środkowa część tej Puścizny, największy skarb, bo najlepiej jeszcze zachowany. Obszar całej Puścizny Wielkiej wynosi ok. 500 ha, ale ta najcenniejsza, ocalała jeszcze część ma już tylko jakieś 25-50 ha, a reszta jest otuliną, naruszoną od północy przez prywatnych właścicieli torfowiska, a od południa przez wytwórnię torfu. Ta wytwórnia ma już na swoim sumieniu zniszczenie Puścizny Rękowiańskiej oraz zupełne zlikwidowanie Puścizny Bór za Lasem, która aż po Podczerwone została całkowicie wyeksploatowana. Ocalałe jeszcze fragmenty torfowisk są świadectwem krainy, która mimo zniszczeń ma znaczenie nie tylko w skali południowej Polski, ale w skali Europy Środkowej. Jeden tylko ocalały fragment torfowiska po słowackiej stronie granicy „Sośniny” objęty jest ochroną rezerwatową. Po polskiej stronie nie ma żadnej ochrony ani rezerwatu. Odległy, polski rezerwat torfowiskowy „Bór na Czerwonym” koło Nowego Targu uchował się tylko dlatego, że należy do państwa i chroniony jest przez Lasy Państwowe. Gdyby na wykresie narysowało się pochyłą linię określająca stopień i tempo postępującego zniszczenia, to linia ta byłaby już bardzo bliska pozycji zerowej. 


Tatry, Mnich. Fot. Dariusz Matusiak
Tatry, Mnich. Fot. Dariusz Matusiak

W Puszczy Białowieskiej wielką pieczołowitością objęty był swego czasu znany Dąb Jagiełły. Na skutek sędziwego wieku zwalił się, ulega rozkładowi. Nie jest ruszany, znajduje się w rezerwacie pod ścisłą ochroną. Ten dąb, wspaniały pomnik przyrody liczył sobie około 600-800 lat. Teraz spróbujmy sobie wyobrazić, że torfowisko jest nie tylko pojedynczą drobiną mchu czy drzewem, lecz przede wszystkim wielkim organizmem złożonym z wielu powiązanych ze sobą gatunków mszaków i innych roślin, zdolnych do wspólnej wegetacji na jałowym podłożu torfowym. Warstwa żywa, która tworzy przyrost torfowiska mierzy kilka dziesiątków centymetrów. Przyrost ten nie przekracza rocznie jednego milimetra, a w niektórych okresach wynosi o wiele mniej niż milimetr. Najstarsze fragmenty torfowisk Orawsko-Podhalańskich żyją tak i trwają przez 9-10 tys. lat. Ten wspaniały zespół organizmów to żywy, najstarszy pomnik przyrody, jaki możemy sobie wyobrazić. Żył tak długo i teraz nam współcześnie ginie, nieodwracalnie i ostatecznie. Czy możemy zaniechać starań o ocalenie życia tych torfowisk?

Jaka jest Pana wizja ochrony tego terenu?

Chcąc uchronić tę resztkę torfowisk przed zniszczeniem, trzeba wejść w porozumienie z ich właścicielami, bo jest to głównie własność wspólnot urbarialnych, wiejskich. Trzeba im zapłacić za utrudnienia i ograniczenia, jakie się łączą z chronieniem przyrody na ich gruntach. Albo, jeśli zechcą sprzedać, to wykupić i poddać te torfowiska ochronie. Jestem pewien, że dzisiejsi właściciele tych torfowisk przychylą się do zaniechania eksploatacji i odwodnień, jeśli będą mieli wyrównane to, co na tym stracą. Tu muszą być użyte środki państwa, bo tylko ono ma na to fundusze. Być może będzie trzeba szukać też pomocy w krajach bogatych, bo tam jest wiele osób i instytucji, które rozumieją znaczenie torfowisk. Mieliśmy kiedyś takie zdarzenie z Holendrami. Na obóz, który organizowaliśmy pod Babią Górą przyjechało kilkadziesiąt osób z Holandii. Któregoś dnia pojechaliśmy na torfowiska, niedaleko Piekielnika i tam pokazaliśmy im Puściznę Małą. Weszliśmy w głąb torfowiska na kilkadziesiąt metrów. Oznaczaliśmy gatunki mchów, przeprowadzaliśmy analizę struktury kępkowej torfowiska. Holendrzy nagle przestali rozmawiać, zamilkli. Tak, że zwróciło to naszą uwagę. I kiedy wieczorem siedzieliśmy przy ognisku i rozmawialiśmy o naszej wycieczce, zapytaliśmy ich, dlaczego na torfowisku nagle stracili ochotę do rozmów. Jeden z nich odpowiedział tak: „Bo myśmy się poczuli wchodząc na to torfowisko, tak jakbyśmy popełnili świętokradztwo. Deptaliśmy rzecz nadzwyczajnie cenną”. Rok później z grupą z Polski pojechaliśmy do naszych Holendrów z rewizytą. Gospodarze pokazywali nam najróżniejsze wspaniałości przyrody holenderskiej. Nie widzieliśmy tam jednak metra kwadratowego ziemi, na którym nie byłaby odciśnięta praca pokoleń ludzi. Pokazali nam również obszar torfowiskowy, który był rezerwatem. I powiem szczerze, że my na ten teren nie zwrócilibyśmy uwagi jako na obszar cenny, gdyż rósł tam mizerny las na odwodnionym torfowisku. Dla nich był cenny jako dawne torfowisko opanowane przez sukcesję turzyc i oczko wodne, na którym pływało trochę ptactwa wodnego. Była nawet platforma widokowa i ścieżki z desek na palach. Tymczasem u nas najbardziej cenne tereny podmokłe zbyt często pozbawione są ochrony, ciągle zalesiane, meliorowane, odwadniane i rabunkowo eksploatowane. Perspektywy są niedobre, ale trzeba robić wszystko, żeby co cenniejsze torfowiska ocalić. Jeśli zdobędziemy na to pieniądze, to znajdziemy też ludzi, którzy nasze wspólne dziedzictwo przyrody będą skutecznie chronić.

Dziękuję za rozmowę.

Zakopane, 20.02.2003 r.

Jerzy Zembrzuski (ur. 1928) – leśnik, działacz ochrony przyrody, mieszka i pracuje w Zakopanem od roku 1945. W latach 1954-1956 był członkiem rady Tatrzańskiego Parku Narodowego, od 1957 był pracownikiem TPN jako – kolejno – strażnik, podleśniczy, leśniczy, adiunkt i wreszcie, w latach 1969-1987 wicedyrektor od spraw ochrony przyrody, turystyki i planowania przestrzennego.
Od roku 1960 jest działaczem Ligi Ochrony Przyrody, od 1982 r. prezesem nowosądeckiego wojewódzkiego zarządu LOP. Współzałożyciel Towarzystwa Ochrony Tatr, od 1983 r. członek jego zarządu. Od roku 1968 był przewodnikiem tatrzańskim III klasy, a od 1983 II klasy.
Autor wielu artykułów na temat przyrody Tatr i jej ochrony zamieszczanych w czasopismach naukowych i popularnonaukowych, współautor (z M. Marchlewskim) książki „Tatrzański Park Narodowy” (Warszawa 1967). Do dzisiaj czynnie działa na rzecz ochrony przyrody.

Maj 2003 (5/107 2003) Nakład wyczerpany