Wielkie cięcie w firlejowskich lasach
Przyszła wiosna, przyleciały czajki, dzikie gęsi, pierwsze bociany. Słoneczko swym ożywczym blaskiem rozjaśnia ziemię, „umęczoną” lutową zimą i budzi radość oraz nowe nadzieje. W lasach państwowych, a także i chłopskich trwa wciąż „uprzątanie” setek drzew zwalonych w listopadzie zeszłego roku w wyniku śnieżycy, która nadeszła niespodziewanie, uśmiercając w lasach Nadleśnictwa Lubartów tysiące drzew, pozostawiając krajobraz z ogromną ilością wykrotów, kikutów i potrzaskanych pni.
Zarówno chłopi, jak i leśnicy od razu przystąpili do skrzętnego usuwania całego zwalonego materiału, tak aby nic się nie „zmarnowało” i nie zgniło bezproduktywnie. W całym Nadleśnictwie zawrzało jak w ulu, traktory kursowały jak szalone – byle tylko więcej materiału udało się pozyskać i sprzedać. Szkoda tylko, że cała ta gonitwa odbywa się kosztem przyrody. Wywożąc z lasu większość drzew (nie licząc tego, czego nie udało się wywieźć – jakichś resztek, małych gałązek itp.), poczyniono wielkie spustoszenie w przyrodzie oraz zaprzepaszczono szanse zaistnienia procesu odnowienia się naturalnego, dzikiego lasu.
Wszyscy wiemy, że w naturalnym lesie martwe drewno (wiatro- i śniegołomy, uschnięte kikuty, drzewa martwe ze starości itp.) stanowi ok. 30% całej biomasy i jest niezwykle ważnym składnikiem ekosystemu, pozwalającym na nieskrępowany rozwój bioróżnorodności. Tysiące gatunków owadów, pajęczaków, mchów i wątrobowców oraz innych stworzeń żyją tylko dzięki martwemu drewnu. Również wiele ptaków i ssaków wybiera martwe kłody na swe kryjówki i mieszkania. Rzeczywiście – po listopadowej śnieżycy nasze lasy zaczęły przypominać naturalne. Panował tam iście puszczański krajobraz, aż miło było popatrzeć. Oczywiście z jednej strony na pewno szkoda tych drzew, które padły, bo przecież śmierć każdej żywej istoty – a taką jest bez wątpienia drzewo – zawsze nas zasmuca. Jednak biorąc pod uwagę całość procesu – drzewa te wcale nie umarły, a tylko zmieniły swą formę w odwiecznym spektaklu życia, stając się bazą do rozwoju kolejnych pokoleń tysięcy istnień. W zasadzie to należałoby napisać „stałyby się”, gdyż niestety staną się co najwyżej materiałem na deski lub na opał. O ile rolnikom uprzątającym swoje lasy można wybaczyć – ze względu na trudne warunki bytowe i nieświadomość zagadnienia – o tyle leśnicy, którzy są rzekomo znawcami i obrońcami przyrody, powinni wykazać w tej kwestii więcej rozumu. Nikt nie mówi, że powalonych przez śniegi i wiatry drzew w ogóle nie można wykorzystywać gospodarczo – można i trzeba, jednak skala tego wykorzystywania nie powinna być tak duża, jak obecnie. Należałoby pozostawić bez ingerencji odpowiednio duże strefy dla naturalnych procesów.
Niestety leśnicy zdają się nie rozumieć tego, że natura wie najlepiej, więc martwe drzewa wywożą nawet z rezerwatów (usuwanie powalonych kłód z rezerwatu dębowego „Kozie Góry” w Kozłowieckim Parku Krajobrazowym) pod pozorem walki z opieńką. Nasz pomysł powołania w lasach firlejowskich (Leśnictwo Budy) rezerwatu przyrody, który oprócz czarnego bociana i m.in. lilii złotogłów, chroniłby także wszystkie umierające drzewa – leśnicy potraktowali póki co niechętnie. Oprócz wywożenia martwych drzew, także te żywe są mocno trzebione. W pobliżu użytku ekologicznego w okolicach wsi Giżyce, Lasy Państwowe wycięły doszczętnie blisko hektar wiekowego olsu, zaś drugie tyle rosnących tam młodszych olszy i brzóz zaznaczono do wycięcia. Również w nadwieprzańskim olsie pomiędzy Anielówką a Drewnikiem zaznaczono do wycięcia tyle drzew, że jeśli doszłoby to do skutku, to zrobiono by tam istną masakrę.
Zagrożone są też kilkudziesięcio-, a nawet ponadstuletnie dęby w lasach chłopskich – ostatnio odnotowaliśmy kilka przypadków wycinki takich drzew w lasach na północ od Michowa (okolice Meszna, Mejznerzyna, Katarzyna). To wszystko wygląda naprawdę niepokojąco.
Na terenie „Lasu Bankowego” w miejscu proponowanego przez nas rezerwatu przyrody stała się rzecz szczególnie przykra i ukazująca, w jaki sposób administracja Lasów Państwowych chroni przyrodę. Otóż pod przykrywką walki z opiętkiem wycięto grubo ponad sto pięknych dębów, z których wiele to okazy kilkudziesięcio- a może i ponadstuletnie. Dokonano prawdziwego spustoszenia, zwłaszcza w tych miejscach, gdzie dęby cięto rębnią gniazdową. Cudowny, zbliżony do naturalnego starodrzew dębowy został zniszczony i poszedł na sprzedaż. Oczywiście według leśników był to konieczny zabieg, chroniący las przed inwazją szkodników. Niestety zapomniano, że w naturze coś takiego jak szkodnik nie istnieje, a wykonana interwencja (czyt. wielkie rżnięcie) przekroczyła wszelkie rozsądne granice i w żadnym wypadku nie powinna być tolerowana. W bezpośrednim sąsiedztwie terytorium bociana czarnego, w miejscu występowania lilii złotogłów i wawrzynka wilczełyko, wykonano coś, w obliczu czego mówienie o ochronie przyrody przez urzędników z Nadleśnictwa brzmi jak drwina. Jak można jednocześnie zakładać ośrodki edukacji ekologicznej, odgrywać rolę obrońcy i miłośnika przyrody, a z drugiej strony robić takie rzeczy? Według opinii naukowców oraz osób zawodowo zajmujących się ochroną przyrody, okresowe gradacje owadów w drzewostanach naturalnych i półnaturalnych to jedne z podstawowych procesów przyrodniczych, jakie miały, mają i zawsze będą mieć miejsce. Dlatego też absolutnie nie był to powód, dla którego trzeba było zrobić to, co zrobiono.
W odpowiedzi na wycinkę dębowego starodrzewu, Stowarzyszenie Ekologiczno-Społeczne „Zielona Swoboda” zorganizowało dwie pikiety pod siedzibą Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Lublinie. Pierwsza z nich odbyła się 21 kwietnia, zaś druga sześć dni później. Ze strony leśników padały takie argumenty, że „skoro te dęby są już takie stare, to dawno należało je wyciąć, gdyż już przekroczyły wiek rębności” itp. Cały czas też argumentowano, że jest to konieczna walka z opiętkiem (nieważne, że naukowcy są zdania, iż porażone opiętkiem dęby nie stanowią zagrożenia dla innych drzew, a same stają siedliskiem np. dla jelonka rogacza czy też pachnicy dębowej). Dyrektor RDLP zaproponował nam spotkanie w siedzibie Nadleśnictwa Lubartów, by przedyskutować problem – z czego chętnie skorzystamy, aby bronić dzikiej przyrody. Złożyliśmy też 1775 podpisów w tej sprawie na ręce Beaty Sielewicz – wojewódzkiej konserwator przyrody w Lublinie. Relację z pikiety nadały lokalne media. Niestety część z nich, szczególnie Telewizja Lublin, przedstawiło sprawę w niezbyt korzystnym dla nas świetle, ulegając raczej argumentacji leśników.
Zachęcamy wszystkich do pisania listów protestacyjnych do wojewody oraz do Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych (Wojewoda Lubelski Pan Andrzej Kurowski, Lubelski Urząd Wojewódzki, ul. Spokojna 4, 20-914 Lublin; Dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Lublinie mgr inż. Jan Okruch, ul. Czechowska 4, 20-950 Lublin). Prosimy domagajcie się w swych listach zdecydowanego zaprzestania cięć w starodrzewach dębowych lasów firlejowskich oraz utworzenia rezerwatu przyrody w tychże lasach (Leśnictwo Budy), chroniącego najcenniejszy fragment „Lasu Bankowego”.
Michał Chomiuk