DZIKIE ŻYCIE

Wilki pod ostrzałem

Grzegorz Bożek

Wilki znów na cenzurowanym. Na Podkarpaciu rozpętała się medialna nagonka na te drapieżniki po tym, jak rzekomo miały one zagrozić życiu 17-letniego chłopca z Kalnicy. Do przedstawicieli mediów, którzy pisali o „oddechu bestii”, dołączyli przedstawiciele hodowców z bieszczadzkich miejscowości. Całe zamieszanie wygląda na dobrze przemyślane działanie myśliwych i hodowców, dla których wilk pod ochroną nie jest dobrym rozwiązaniem.

Trzeba się bać

Nie sposób nie zgodzić się z Adamem Wajrakiem z „Gazety Wyborczej” który komentując bieszczadzkie wydarzenia napisał: „Jak tu strzelać do chronionego zwierzęcia bez powodu? Najpierw trzeba to jakoś społeczeństwu wytłumaczyć, a wielu ludzi nie da już sobie wcisnąć bajki o tym, że „wilki to szkodniki zagryzające jelenie dla przyjemności mordu”. Trzeba znaleźć coś mocniejszego. A co może być lepsze niż ataki na ludzi. Niech się wszyscy boją bestii”. No właśnie. Znaleziono najwłaściwszy powód, któremu nie są w stanie oprzeć się żadne, nawet najlepsze i najbardziej logiczne argumenty. Na efekty „wilczego polowania na człowieka”, utyskiwań hodowców i cichych starań myśliwych, nie trzeba było długo czekać. Minister Środowiska, Jan Szyszko (ten sam, za którego poprzednich rządów w ministerstwie uznano wilka gatunkiem chronionym), 20 grudnia ub. r. wydał decyzję o odstrzale czterech bieszczadzkich wilków, w terminie do 28 lutego 2006 r. Pierwsze dwa wilki zostały zastrzelone 8 stycznia przez myśliwych z Nadleśnictwa Brzegi Dolne i Koła Łowieckiego „Żbik”. Jeden z drapieżników został zastrzelony w okolicy gospodarstwa Antoniego Dydaka w Rabem, specjalizującego się w hodowli owiec, drugie zwierzę padło od kul na terenie Czarnej k. Ustrzyk Dolnych.


Wilk. Fot. Jacek Więckowski
Wilk. Fot. Jacek Więckowski

Jakby tego było mało, jesienią poprzedniego roku powstała, pozytywnie zaopiniowana przez Wojewódzką Radę Ochrony Przyrody, „Strategia ochrony i gospodarowania populacją wilka w województwie podkarpackim”, która w pewnych sytuacjach zakłada możliwość eliminowania wilków.

Od 1998 r. wilki są pod ochroną gatunkową, i teoretycznie nic im nie miało grozić ze strony człowieka. Ale tylko ktoś naiwny mógł uwierzyć, że będzie to koniec problemów dla wilka. Wciąż ma on nienajlepszą reputację wśród wielu ludzi, nadal jest niesamowitym wyzwaniem dla myśliwych (jako tzw. trofeum), którzy wciąż nie mogą odżałować faktu, iż nie mogą na niego oficjalnie polować. Wilk jest również przeszkodą w bezstresowym prowadzeniu gospodarstw hodowlanych, które wciśnięte są w bieszczadzkie lasy, w obrębie rewiru niejednej watahy.

Już od 1998 r. pojawiały się żądania do władz, aby wydawać lokalnie zezwolenia na odstrzał wilków, które zagrażały stadom owiec. Szczególnie nasilona presja miała miejsce w roku 2001. Wtedy do Wojewody Podkarpackiego wnioskowano o odstrzał aż 50 wilków z obszaru Beskidu Niskiego i Bieszczadów. Uzasadnienia tego wniosku oczywiście nie różniły się specjalnie od tych, które przedstawia się dziś. Przede wszystkim zarzut, że wilków jest za dużo. Według statystyk łowieckich, ich liczba w obszarze RDLP Krosno od kilkunastu lat, oscyluje wokół 400 osobników. „Zapomina się” natomiast o inwentaryzacji prowadzonej przez Zakład Badania Ssaków PAN w Białowieży. Według danych tego Zakładu, liczebność populacji wilka w Polsce w sezonie 2004/2005 oszacowano na ok. 630 osobników (liczba watah 113-135). Oszacowana liczebność jest nieco niższa od wyników otrzymanych w sezonie 2003/2004 (około 700 osobników). W ocenie Zakładu Badania Ssaków, wyniki te wskazują na względne ustabilizowanie się populacji wilka na terenie Polski. Najbardziej rozległym, zwartym terenem występowania wilków są Karpaty i Pogórze Karpackie, gdzie szacowana populacja liczy obecnie ok. 200 osobników. Z czego oczywiście na same Bieszczady przypada o wiele mniej, na terenie Bieszczadzkiego Parku  Narodowego i okolicznych nadleśnictw liczebność wilków szacowana jest na około 20 osobników. Różnica pomiędzy liczeniami ogromna, co sugeruje, że podawana liczba 400 wilków jest bardzo mocno zawyżona.

Będziemy je truć

Niestety, do osób niechętnych wilkom i ich obecności w Bieszczadach bardziej przemawia liczba podawana przez statystyki łowieckie. Twierdzenia, że wilków jest za dużo, nie są odosobnione. Mieczysław Kurek, sołtys wsi Średnie Wielkie (gmina Zagórz), którego wypowiedzi pojawiały się w prasie w związku ze sprawą tzw. „polowania na człowieka”, twierdzi, że nie pamięta, by w okolicy było kiedyś tak dużo wilków, jak teraz. Nie zapomina również dodać i tego, że jest myśliwym od 30 lat i kiedyś udało mu się upolować trzy wilki. Opisując sytuację w swojej wsi podaje, że wilki zrobiły się tak bezczelne, iż próbowały wedrzeć się nawet do jego domu. Na łamach rzeszowskich „Nowin” można było przeczytać jego wypowiedź: „Mężczyźni już postanowili, jeśli resort środowiska nie przywróci odstrzałów na wilki, zaczną je truć, są na to sposoby, nikt z nas się nie zawaha”.

Oczywiście przyczyny tak stanowczych postaw wobec wilków są złożone, może dlatego warto przyjrzeć się im trochę bliżej.


Wilk zabity. Fot. Jacek Więckowski
Wilk zabity. Fot. Jacek Więckowski

Niestety, jak pokazała ostatnia historia chłopaka z Kalnicy, strach przed wilkiem jest ogromny. Zdarzenie to, nagłośnione przez lokalne media (informacja zaistniała również w mediach ogólnopolskich), pokazuje skalę lęku przed tym drapieżnikiem. Nikt oczywiście nie kwestionuje faktu spotkania grupy wilków przez 17-letniego Radka Dudziaka podczas powrotu do domu ze wsi Średnie Wielkie do Kalnicy (zdarzenie miało miejsce 20 listopada 2005 r.). Takie sytuacje mogą się zdarzyć, spotkanie wilka, niedźwiedzia, jelenia czy dzika, jest przecież możliwe. Tym bardziej, że mamy do czynienia z terenami o stosunkowo dobrych warunkach do życia dla dzikich zwierząt. Niemniej jednak wyciąganie tak skrajnych wniosków z samego faktu przecięcia się dróg marszu człowieka i watahy wilczej, jest daleko idącym uproszczeniem i naciąganiem faktów.

Według relacji chłopca, wygłodniała wataha osaczyła go i chciała pożreć. Skończyło się na wielkim strachu i wizycie u psychologa. Niektórzy, również sam chłopak, nie mają wątpliwości co do zdarzenia. Cytowany wcześniej sołtys Kurek, ma swoje wytłumaczenie tego zdarzenia. Jak mówi dla „Nowin”: „Bez wątpienia wataha, która na pustkowiu otoczyła Radka, chciała na niego zapolować. W lesie drapieżniki nie mają już co jeść, więc podchodzą do gospodarstw. /.../ teraz zaczną napadać na ludzi”. Zapewne dla mieszkańców pobliskich wiosek nastał czas wilków-ludojadów, choć ci, którzy taką atmosferę budują, dalecy są pewnie od uwierzenia w swoją bajkę. Wie to zapewne nie tylko sołtys ze Średniego Wielkiego, wiedzą również inni myśliwi, którzy nie mogą odżałować faktu, iż na wilka już od 8 lat polować nie można.

Strategia na wilka

Wydana przez ministra środowiska decyzja o odstrzale 4 wilków w Bieszczadach została wydana pod wpływem nacisków hodowców i myśliwych. Niewątpliwie jest decyzją, która spełnia ich oczekiwania – być może nie satysfakcjonuje ich w pełni, ale stanowi wyraźny sygnał, że minister nie zamierza chronić wilków bezwzględnie. I choć oczywiście nie padły żadne stwierdzenia o wprowadzeniu wilka na listę zwierząt łownych, sytuacje, by na nie polować mogą w przyszłości stać się regularnie stosowaną praktyką. W taki kierunek działań wpisuje się wspomniana „Strategia ochrony i gospodarowania populacją wilka w województwie podkarpackim”, opracowana pod przewodnictwem doc. dr. hab. Kajetana Perzanowskiego ze Stacji Badawczej Fauny Karpat, Muzeum i Instytutu Zoologii PAN w Ustrzykach Dolnych. Powstała ona z udziałem naukowców, hodowców, myśliwych i leśników, a stanowi dokument, który jasno nakreśla kierunek działań pewnych grup zainteresowanych wilkiem. Dokument ten został pozytywnie zaopiniowany przez WROP w Rzeszowie (przy jednym głosie sprzeciwu). Treść tego opracowania stanowi pewien obraz tego, jak wilk jest postrzegany przez kilka grup społecznych.

Już na wstępie czytamy w nim, że hodowcy i gospodarze obwodów łowieckich oceniają wilka z czysto ekonomicznej perspektywy, a z takiego punktu widzenia wpływ jego drapieżnictwa na zwierzęta hodowlane i gatunki łowne, stanowi wedle nich czynnik bardzo niepożądany. Wzrasta poziom szkód dokonywanych przez wilki wśród zwierząt gospodarskich, zagęszczenie wilków uznawane jest za wysokie, zaś zagęszczenie populacji niektórych zwierząt łownych maleje, wreszcie wpływ wilków na zwierzynę zmniejsza realizację planu odstrzałów, a tym samym powoduje uzyskiwanie niższych efektów ekonomicznych z gospodarki łowieckiej.


Wilk. Fot. Jacek Więckowski
Wilk. Fot. Jacek Więckowski

Podstawowy wniosek wypływający z opracowania jest taki, że należy wprowadzić „proaktywne” sposoby postępowania z populacją wilka oraz minimalizować społeczne skutki jego drapieżnictwa. Jednym z proaktywnych sposobów postępowania z populacją wilka jest właśnie możliwość prowadzenia lokalnie regulacji populacji tego gatunku, w celu, jak napisano, „dostosowania jej do rzeczywistej pojemności wyżywieniowej danego terenu”. Wnioski te wychodzą naprzeciw oczekiwaniom hodowców i myśliwych.

„Strategia...” podaje do wiadomości kilka interesujących danych i faktów. Czytamy tam, że wilki zjadają od 16-22% jeleni, 4-7% saren, 2-5% dzików w stosunku do ilości zwierzyny pozyskiwanej przez myśliwych. Kilka zdań wcześniej natkniemy się na stwierdzenie, że zagęszczenie populacji jeleni maleje i stan ich zagęszczenia należy ocenić jako niski. Zapewne oczywiście z powodu wilków, a nie myśliwych, którzy eliminują, za gotówkę, od 78 do 84% oficjalnie pozyskiwanych jeleni.

Ocena danych dotycząca ilości jeleni w „Strategii...” nijak się ma także do stanowiska RDLP w Krośnie, która informuje, że populacja jelenia rośnie (obecnie przekracza 7200 sztuk). RDLP podaje także do wiadomości, że wilcze ataki na zwierzęta hodowlane nie są efektem przetrzebienia zwierzyny leśnej przez myśliwych dewizowych. Wnioski nasuwają się same: albo wilki zmieniły dietę i swoje przyzwyczajenia kulinarne, albo chodzi o coś innego. I choć wątek ten był już przerabiany wielokrotnie i istnieje możliwość, że niektóre wilki wyspecjalizowały się w polowaniu na łatwiejszą zdobycz (czyli owce, psy), to raczej trudno spodziewać się, aby uczyniły to na skalę całej populacji. Dane przyrodników świadczą o czymś zupełnie innym.

Konkurent w łowisku

Wilki są w łowisku konkurentem dla myśliwych, tego nie da się zmienić. Właściwie postawione pytanie brzmi następująco: na ile myśliwi są w stanie pogodzić się z faktem utraty konkretnych pieniędzy z tytułu jeleni, saren i innych zwierząt łownych zagryzionych przez drapieżniki? Bo odnoszę wrażenie, że to właśnie z tą stratą nie mogą się pogodzić.

co do aspektów szkód w hodowlach ze strony wilków, to są one faktem bezspornym. Wilki zagryzają zwierzęta hodowlane, zdarzy im się nawet zagryzienie psów pozostawionych na łańcuchu przy budzie. Według danych Urzędu Wojewódzkiego w Rzeszowie, w latach 1999-2005 wilki zagryzły 1341 owiec, 54 sztuki bydła, 64 kozy, 12 koni i 30 psów (w 2005 r. – 375 owiec, 29 kóz, 21 sztuk bydła, głównie cielęta i 2 źrebięta). Przez te 7 lat PUW wypłacił hodowcom odszkodowania w kwocie 530 tys. zł. (w 2005 r. – 188 tys. zł). Tych danych nikt nie kwestionuje. Ochrona przyrody kosztuje i płacenie odszkodowań jest obowiązkiem państwa. Jeśli, jak wskazuje „Strategia...”, ilość strat powodowanych przez wilki rośnie (wg prezentowanych danych o 30%), nie może być żadnej wątpliwości co do zasadności płacenia takich odszkodowań. „Strategia...” zawiera dobre rozwiązania dotyczące systemu szacowania i monitorowania szkód wilczych, jak również propozycje wprowadzenia w życie systemu czynnych i biernych zabezpieczeń przed atakami wilków (dofinansowanie i zastosowanie ogrodzeń stałych, koszarowanie owiec na noc w koszarach wyposażonych w ogrodzenie elektryczne, stworzenia ośrodka hodowli psów pasterskich). Właściwa pomoc państwa w tym zakresie na pewno wpłynie na zmniejszenie strat w hodowlach.

Hodowcy nie mogą jednak zapominać o tym, że w ciągu ostatnich lat w Bieszczadach i Beskidzie Niskim, ilość pogłowia ich stad z roku na rok wzrasta o 15%, co nie pozostaje bez wpływu na możliwość wystąpienia konfliktu na linii hodowca-wilk. Nie mogą oni też winić wilka za to, że czasem wybiera łatwiejszy łup, który – nie da się tego ukryć – nie zawsze jest dobrze przez nich strzeżony. Niestety, absurdalna jest opinia wyrażona przez jednego z hodowców (na łamach tygodnika „Podkarpacie”), że „miejsce wilka jest w lesie”. Trzeba być albo naiwnym, albo zupełnie nie znać się na wilkach. Konflikt na linii wilk-człowiek, jeśli myślimy o hodowli owiec na terenach podgórskich i górskich, zawsze będzie miał miejsce. Jednak to, na ile stanie się on uciążliwy dla tychże hodowli, zależy w dużej mierze od tego, jak człowiek będzie umiał i chciał zabezpieczyć zwierzęta hodowlane przed wilkami, oczywiście pomijając strzelanie do nich i trucie. Są na tym polu duże możliwości, a kwota 530 tys. złotych wydatkowana przez 7 lat na odszkodowania za straty wilcze, nie robi i robić nie może żadnego wrażenia. Tak naprawdę nie są to bowiem duże pieniądze. Sumy wydatkowane na odszkodowania za straty powodowane przez wilki w porównaniu w zyskami na polowaniach, to naprawdę malutkie kwoty. Warto pamiętać, że dobrze i umiejętnie lokowane pieniądze generują odpowiednie zyski, nie tylko na polu ochrony przyrody, ale również dla społeczności lokalnej.

Niestety reputacja wilków wśród hodowców jest daleka od satysfakcjonującej. Na tym polu wszelakie działania, nie tylko „Strategii...”, która zakłada podniesienie poziomu akceptacji wilka w społeczeństwie, mogą nieprędko przynieść sukces. Póki co wilk wciąż jest „bestią z lasu”, która sieje strach niczym mityczne potwory.


Tropy. Fot. Jacek Więckowski
Tropy. Fot. Jacek Więckowski

Nie sposób „Strategii...” przygotowanej pod przewodnictwem doc. Perzanowskiego nie ocenić krytycznie. Zalecenia, jakie w niej znajdziemy, idą w kierunku regulacji populacji wilka, pomimo braku znaczących przesłanek o zagrożeniu ze strony wilków dla stabilności stad gospodarskich czy też życia ludzkiego. Doc. Perzanowski nie kryje zresztą swojego stosunku wobec wilków, mówiąc na łamach „Dziennika Polskiego” (17.12.2005): „Nie ma powodów, żeby wilka traktować jak „świętą krowę”, bo na naszym terenie wcale nie trzeba go chronić”.

Klimat wokół wilków nie jest dobry. Dowodzi tego choćby niedawne spotkanie Konwentu Związku Gmin Bieszczadzkich (zrzesza 6 gmin z powiatów bieszczadzkiego i leskiego), jakie odbyło się w miejscowości Czarna 20 grudnia 2005 r. Podczas spotkania przedstawiciele Związku Gmin zgłosili postulat w sprawie ograniczenia ochrony wilków w Bieszczadach, argumentując to m.in. rosnącą liczbą ataków wilków na zwierzęta gospodarcze, jak również przypadkami ataków na ludzi. Co prawda taki atak nie miał miejsca, to jednak sytuacja, którą wcześniej opisywałem, na pewno nie pozostała bez wpływu na rozważania samorządowców. To spotkanie przedstawicieli lokalnych władz dowiodło po raz kolejny tego, jak niedobrą reputacją cieszy się wilk.

Mieć go na rozkładzie

Mimo funkcjonującej ochrony gatunkowej, wilki w Bieszczadach i w Beskidach nie mają łatwego życia. Jak niesie wieść gminna, pozostają one obiektem westchnień niejednego myśliwego i ofiarą niejednego kłusownika. Dzisiaj to tak naprawdę główne zagrożenie dla tego gatunku. Mówiąc o kłusownictwie, warto poznać opinię Zenona Kruczyńskiego, byłego myśliwego, autora przygotowywanej do druku książki „Farba znaczy krew”, demaskującej mit myślistwa. Mówi on: „W maju ubiegłego roku oglądałem „tajne” zdjęcie dumnego myśliwego przy wilku zastrzelonym przez niego w marcu. Basior podobno ważył osiemdziesiąt sześć kilogramów. Wilk był oczywiście skłusowany. Nie wiem, czy inni myśliwi zabijają wilki, to nie są ujawniane zdarzenia. Czasami, gdy wataha wilków nagle zmniejsza się, mówi się w środowiskach leśników i myśliwych, że „dostała ołowicy”, czyli parę kul. W dyscyplinarnych sądach łowieckich, w czasach gdy polowałem, przeważały sprawy o kłusownictwo w wykonaniu myśliwych. Myślę, że teraz nie jest inaczej. Tak zwane kłusownictwo klasyczne to margines – w Polsce jest około sto tysięcy myśliwych i trzeba być pełnym samobójczej desperacji, by wbrew tej uzbrojonej armii kłusować. Najłatwiej jest kłusować myśliwym – są z bronią w lesie legalnie. Sądzę, że ci myśliwi którzy kłusują, mają po prostu do tego osobiste predyspozycje”. Janusz Kowalewski, łowczy okręgowy z Krosna, oczywiście broni myśliwych. Dla „Dziennika Polskiego” mówi: „Nie sądzę, żeby ktoś chciał ryzykować. Za dużo mógłby stracić i naraziłby się na odpowiedzialność karną. Szanujemy to, że wilk jest pod ochroną”. Zenon Kruczyński częściowo zgadza się z Kowalewskim, mówiąc, że większość myśliwych raczej powstrzyma się od strzału przy spotkaniu z wilkiem, pomimo chęci na cenne trofeum. Dodaje jednak, że „chyba każdy myśliwy chciałby mieć na rozkładzie wilka”.

To, jak jest naprawdę, często będzie wiedział już tylko ten myśliwy, który stanie oko w oko w wilkiem. I albo pociągnie za spust, albo zwycięży w nim poczucie praworządności i uczciwości. Wieść gminna wskazuje jednak, że na wilki się kłusuje. A że atmosfera wokół wilków nigdy nie była zbyt dobra, ich życie będzie zagrożone z rąk ludzkich, bez względu na to, jakie prawo je chroni.

Postawioną na głowie tezą jest twierdzenie, że od czasu kiedy myśliwi przestali strzelać do wilków, ponieważ zostały wprowadzone na listę zwierząt chronionych, te przestały się bać człowieka. Zwierzę to jest przecież szczególnie wyczulone na obecność człowieka i jego lęk przed homo sapiens jest z pewnością większy niż człowieka przed nim.

Ze wschodu na zachód

Wreszcie warto odnieść się do poglądu wyrażonego przez dyrektora RDLP w Krośnie, Jana Kraczka, który twierdzi, że wilki nie migrują z terenów Podkarpacia. Dla „Dziennika Polskiego” i „Podkarpacia" dyr. Kraczek podkreślał ponadto, że decyzja wpisania wilka na listę zwierząt chronionych w warunkach Podkarpacia nie była podyktowana potrzebą jego ochrony, lecz założeniem, że wilk zacznie migrować na zachód. W związku z tym że, jak sądzi dyr. Kraczek, wilki nie migrują, jego przegęszczenie jest zbyt duże i stąd pojawiły się jeszcze większe problemy z jego obecnością w Bieszczadach. Rafał Kurek z Centrum Monitoringu Wilka odnosząc się do problemów migracji wilków poddaje w wątpliwość słowa dyrektora RDLP w Krośnie i wyjaśnia: „Wilki z terenów Podkarpacia migrują w kierunku północnym (przez Pogórze Przemyskie) oraz przez Beskid Niski i Beskid Sądecki w kierunku zachodnim”. Dodaje: „Występowanie tych migracji udowodniły badania genetyczne oraz badania dotyczące funkcjonowania korytarzy ekologicznych, prowadzone m.in. przez Zakład Badania Ssaków PAN. Zmiany liczebności postępują powoli i można je stwierdzić dopiero w cyklu wieloletnim”. Mówiąc o migracjach, Rafał Kurek wskazuje jednak na istotny problem dotyczący regulacji tempa migracji drapieżników. Obecnie czynnikiem regulującym jest przede wszystkim sieć dróg, które przecinają naturalne, tradycyjne korytarze migracyjne z Bieszczadów w kierunku Beskidów Zachodnich. Problemy te występują w całej polskiej części Karpat. Nasiliły się zwłaszcza w ostatnich 10 latach, w wyniku prawie dwukrotnego wzrostu ruchu pojazdów na drogach. Kurek podkreśla: „Poważnym zagrożeniem jest planowana rozbudowa sieci dróg szybkiego ruchu, które przecinając Karpaty, będą jeszcze bardziej ograniczały możliwości migracji zwierząt. Szczególnie dotyczy to budowy drogi ekspresowej S-19, która będzie stanowiła największą barierę ekologiczną we wschodniej części polskich Karpat. O kondycji populacji wilka w całych Karpatach będzie decydowała właściwa lokalizacja odpowiedniej ilości przejść dla zwierząt przy nowobudowanych i modernizowanych drogach”. Niewątpliwie możliwość migracji w przyszłości będzie uzależniona od jakości i ilości drogowych przejść dla zwierząt, które jeśli spełnią podstawowe wymagania stawiane przez przyrodników, umożliwią skuteczne przemieszczanie się wilka w kierunku zachodnim i północnym.

Podsumowując wszystkie rozważania dotyczące wilków, można śmiało stwierdzić, że ich sytuacja, jak również sytuacja ludzi żyjących w rejonach ich występowania, może być w miarę ustabilizowana pod warunkiem wykazania dobrej woli wszystkich, których to zagadnienie dotyczy.

W ocenie Pracowni na rzecz Wszystkich Istot niedopuszczalne jest, aby decyzje o odstrzale wilków były wydawane pod presją hodowców i myśliwych, pod wpływem emocji, które są zręcznie kreowane, jak choćby w przypadku rzekomego ataku wilków na 17-letniego chłopaka w Bieszczadach. Bazowanie jedynie na emocjach nigdy nie służy podejmowaniu właściwych decyzji, tym bardziej jeśli mamy do czynienia z tak stygmatyzowanym gatunkiem zwierząt, jak wilk.

Potrzebna dobra wola

Odstrzał pojedynczych wilków jest możliwy jedynie w sytuacji, gdy mamy do czynienia z wilkami, które wyspecjalizowały się w polowaniach na zwierzęta gospodarskie. W innych przypadkach nie może być mowy o żadnych selekcyjnych odstrzałach pod przykrywką prowadzenia tzw. „proaktywnej” gospodarki łowieckiej. Potrzebna jest wreszcie dobra wola hodowców, którzy nazbyt łatwo oskarżają wilki o straty w swoich stadach i nie szukają przyczyn choćby w działalności łowieckiej. Potrzebne są jeszcze lepsze rozwiązania, które będą regulowały kwestie odszkodowań dla hodowców, a także działania zabezpieczające stada przed wilkami. Tutaj zarówno inicjatywa ze strony państwa, jak również samych hodowców, powinna przynieść sukces, którym będzie lepsze bezpieczeństwo stad, jak i samych wilków. Ewentualne rozwiązania nie mogą jednak być wspierane działaniami, których celem jest fizyczna eliminacja wilków. Na takie rozwiązania zgody z naszej strony nie będzie nigdy.

Grzegorz Bożek

Skąd się bierze w człowieku lęk przed wilkami?

Najogólniej rzecz biorąc nasza psychika składa się, jak powiedziałby Carl Gustav Jung, z persony, czyli tej części, z która się identyfikujemy, którą lubimy i którą pokazujemy na zewnątrz oraz z cienia, czyli tego, co pierwotne, biologiczne, nieokiełznane i dzikie. Identyfikacja z personą zawsze prowadzi do pojawienia się cienia, którego się wstydzimy, próbujemy go wypierać, walczyć z nim czy ostatecznie po prostu nie identyfikujemy się z nim. Walka z własnym cieniem nie tylko odbywa się wewnątrz nas, ale też na zewnątrz. Personifikacją naszego cienia są m.in. drapieżniki, w tym wilk, a ostatecznie cała dzika przyroda. Przypisując im określone atrybuty, np. krwiożerczość, agresywność, itd., a następnie walcząc z nimi, co często przybierało rozmiary eksterminacji, tak naprawdę walczymy z częścią siebie, której nie akceptujemy. Oczywiście, zawsze też boimy się tego, z czym walczymy, a im większe napięcie w tej wojnie, tym większy lęk. Podsumowując, nasz lęk przed wilkami i dziką przyrodą oraz walka z tym, co dzikie, są tylko zewnętrzną manifestacją stosunku do samego siebie, do naszej własnej dzikiej natury, którą za wszelką cenę chcemy ucywilizować.

dr Ryszard Kulik z Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego

Luty 2006 (2/140 2006) Nakład wyczerpany