DZIKIE ŻYCIE

Gruszki na buku

Remigiusz Okraska

Jak ochronić obszar cenny przyrodniczo, który ktoś chce zagospodarować, kusząc okolicznych mieszkańców zyskami, miejscami pracy i ogólnym „rozwojem”? Ekolodzy mają na to jedną odpowiedź: alternatywą jest turystyka oparta na poszanowaniu dziedzictwa Natury. W ten sposób przyroda ocaleje a mieszkańcy zarobią. Brzmi to zachęcająco, ale niestety jest mało realne.

Ileż to razy czytałem i słyszałem wypowiedzi utrzymane w takim duchu. Ktoś chce zbudować ośrodek narciarski i oszpecić górski stok? Alternatywą jest „ambitna” turystyka. Ktoś chce wyciąć wiekową puszczę, żeby zarobić na dębach? Alternatywą jest „ambitna” turystyka. Ktoś zamierza osuszyć torfowiska i zbudować tam osiedle domów jednorodzinnych? Alternatywą jest „ambitna” turystyka. Ktoś chce przeciąć korytarze wędrówek wilków dwupasmową drogą? Alternatywą jest... no, sami wiecie.


Fot. Ryszard Kulik
Fot. Ryszard Kulik

Ekolodzy popełniają dwa błędy. Po pierwsze, myślą, że mnóstwo ludzi jest takich jak oni. Po drugie – że mądre wygrywa z głupim mocą samego swego „wewnętrznego dobra”. W rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie. Z tego właśnie wynika fiasko przywołanej wyżej alternatywy. Albo nie działa ona – poza kilkoma „szczęśliwymi” miejscami – wcale. Albo w praktyce zamienia się w swoją karykaturę.

Nie przeczę, że kilka regionów, posiadających przyrodę nie tylko cenną, ale i malowniczą, odpowiadającą ludzkim potrzebom estetycznym, a także zarządzanych mądrze, rozsądnie i z uwzględnieniem zasad długofalowego rozwoju, może opierać swoją egzystencję na ambitnej turystyce. Ambitnej, tzn. takiej, która szanuje lokalne dziedzictwo przyrodnicze i respektuje ograniczenia związane z koniecznością jego zachowania, a także opiera się na świadomej chęci poznania kultury danego miejsca, oryginalnej i ukształtowanej przez wieki. Tak, jest to możliwe, ale bynajmniej nie jako reguła, lecz wyjątek od niej. Bo w większości przypadków ambitna turystyka nie jest żadną realną alternatywą dla innych form zagospodarowania terenu.

Większość ludzi wcale nie chce obcować podczas urlopu, wakacji czy weekendowej wyprawy z czymś wyszukanym i oryginalnym. Większość chce się zabawić wedle tych samych wzorców, które są dominujące w ich codziennym życiu. Wyciągi szpecące góry, ośrodki sportów wodnych na cichych jeziorach, brzydkie gmachy hoteli i ryczących dyskotek na leśnych polanach – to nie są inwestycje wynikające z tego, że głupi i chamski biznesmen postanowił zrobić na złość ekologom i przyrodzie. One powstały, bo na takie „atrakcje” jest największe zapotrzebowanie. Inwestor, który ma na nich zarabiać, wie o tym doskonale i dlatego właśnie buduje coś takiego, zamiast np. sieci niewielkich moteli o ładnej architekturze, gdzie wypoczywa się w spokoju i ciszy, odbywając piesze wycieczki po skromnych przyrodniczych i kulturowych atrakcjach, kupując w międzyczasie autentyczne wyroby ludowego rękodzieła i jedząc tradycyjne potrawy. Ambitna turystyka to coś, co stanowi atrakcję dla mniejszości. Nie jest to żaden ewenement – większość woli głupawe seriale i hollywoodzką szmirę niż kino artystyczne, szmatławe plotkarskie gazetki niż poważne periodyki, reklamowany i masowo wytwarzany szmelc zamiast niszowych niepowtarzalnych produktów.

Z tego to powodu ambitna turystyka jest rozwiązaniem dla specyficznych, nielicznych miejsc. Na szerszą skalę nie ma ona szans. Nie wystarczy powstrzymać budowę wyciągu narciarskiego i opowiadać miejscowej ludności, że powinna urządzać skromne kwatery, oferować lokalne potrawy, autentyczną kulturę ludową i pokazywać miejsca cenne przyrodniczo, a wtedy w daną okolicę zwalą się tłumy mądrych turystów z pełnymi portfelami. Z tego po prostu nie da się żyć, bo nie ma tylu klientów chętnych na wypoczynek i rekreację na „wysokim poziomie”. Nie ma i nie będzie – kuszenie mieszkańców setek miejsc w Polsce taką sielankową wizją jest nie tylko naiwne, ale i wręcz nie w porządku wobec nich.

Tak, to właśnie na tych złych narciarzach, kierowcach jeepów, miłośnikach quadów, panienkach po solarium, fascynatach grillowania i hałasu jest lepszy zarobek niż na ludziach, którzy chodzą pieszo szlakami, jedzą kanapki w schronisku, podziwiają przyrodę, a czasem kupią coś od miejscowego twórcy pamiątek. Tam, gdzie z turystyki da się żyć, tzn. stanowi ona główne lub znaczne źródło dochodów miejscowej ludności, nie jest to turystyka ambitna, lecz „chamska”. Widać to świetnie w Tatrach czy na Mazurach, a coraz bardziej także np. w Białowieży czy w Bieszczadach. Z tych pierwszych dwóch miejsc większość turystów należałoby przegnać, do tych dwóch kolejnych – nie wpuszczać ich. Ale wtedy skończyłaby się nie tylko dewastacja przyrody, lecz także znaczne dochody z turystyki.

Istnieje kilka takich miejsc, w których ambitna turystyka nie tylko nie jest projektem utopijnym, ale wręcz stanowi szansę na rozwój. Żeby jednak tak się stało, musi zaistnieć szczęśliwy zbieg okoliczności – od dogodnego położenia, przez cenną i jednocześnie „ładną” przyrodę, a na wyrazistej, oryginalnej kulturze lokalnej kończąc. Ale takich regionów nie ma zbyt wiele, zaś te, które są, wystarczą tej garstce ambitnych podróżników, która istnieje w Polsce. Można oczywiście liczyć na turystów zagranicznych. Warto jednak pamiętać, że w epoce szybkiej i taniej komunikacji nasz kraj jest dla nich jednym z setek miejsc, do których mogą się wybrać.

***

Jaka w takim razie jest ta alternatywa wobec „chamskich” form rozwoju? Myślę, że należy walczyć o to, by turystykę i inwestycje (nie tylko z tej branży) „ucywilizować” – wymóc przestrzeganie reguł ochrony przyrody, krajobrazu i lokalnego kolorytu kulturowego. Trzeba się o to starać, ale bez złudzeń, że istnieje jakaś masowa alternatywa w postaci turystyki „ambitnej”. Natomiast myśląc o problemie na głębszym poziomie, uważam, że błędne jest samo postrzeganie go w takich kategoriach.


Fot. Ryszard Kulik
Fot. Ryszard Kulik

Ekolodzy zatrzymują się w pół kroku. Często porównujemy Tatry czy Puszczę Białowieską do Wawelu. Jednak obrońcy dziedzictwa kulturowego i zabytków wcale nie uważają, że Wawel powinien na siebie zarabiać w sposób „ambitny” zamiast czynić to „po chamsku”. Oni uważają, że nie ma nic złego w tym, jeśli cenny obiekt zarabia na czymś, co nie szkodzi jego walorom. Nikt jednak nie mówi, że jedyną alternatywą wobec umieszczenia na Wawelu hipermarketu, banku czy salonu odnowy biologicznej ma być jakiś „mądry” sposób zarobkowania w tym miejscu. Każdy normalny człowiek wie, iż tej klasy zabytki powinny być utrzymane ze środków budżetowych, bo są tak cenne dla Polaków, że ich finansowanie w ten sposób jest swoistym narodowym obowiązkiem. I dokładnie tak samo powinno być z przyrodą. Czy Puszcza Białowieska przetrwa, nie powinno zależeć od tego, czy uda się zapewnić lokalnej ludności dochody z turystyki jako alternatywę wobec pracy w leśnictwie. Oczywiście jeśli takie dochody nie będą kolidowały z przyrodniczymi walorami i ich ochroną, to tym lepiej, ale nie może to stanowić warunku sine qua non przetrwania Puszczy.

Jaka jest alternatywa dla leśnictwa w Puszczy? Turystyka? Nie, alternatywą jest brak leśnictwa, czyli powstrzymanie wycinki starych dębów i świerków. A także wyrzucenie z sanktuarium Natury wszelkich szkodliwych komercyjnych inwestycji. Czy alternatywą dla stworzenia hipermarketu na Wawelu jest sytuacja, w której dawna siedziba polskich królów będzie się utrzymywała z organizowania turniejów bractw rycerskich, festynów i pokazów sztucznych ogni? Nie, alternatywą jest utrzymanie tego elementu dziedzictwa narodowego za pomocą środków budżetowych. Alternatywą dla Puszczy i wielu innych bezcennych miejsc jest dokładnie to samo: państwo powinno sfinansować ich zachowanie. Jeśli na tych obszarach pojawią się – być może zaproponowane przez ekologów czy urzędników – takie formy zarobkowania, które nie szkodzą przyrodzie, to tym lepiej. Ale jeśli się nie pojawią, to właśnie władze państwowe powinny w taki sposób wspierać lokalną ludność, aby mogła ona żyć normalnie, na przeciętnym poziomie finansowym, nie musząc śnić o wielkim inwestorze, który postawi wyciąg lub hotel czy stworzy kamieniołom i wreszcie „da pracę i zarobić”.

Czy państwo stać na taki wydatek? A czy stać je na utrzymanie Wawelu?

Remigiusz Okraska