O rewolucji konserwatywnej
O ile do początku lat 90. we wszystkich krajach rozwiniętych trwał zdecydowany pochód idei ekologizmu, to w Polsce po roku 1997 zaczęło się podważanie podstawowych twierdzeń ekologii. Ten odwrót nazwałem kontrrewolucją ekologiczną (Tomiałojć 2001), nie zdając sobie sprawy z jego amerykańskiego rodowodu. Dopiero sprowadzona z USA książka państwa Ehrlichów, wykładowców Uniwersytetu Stanforda w Kalifornii, ukazała mi szersze tło zjawiska, które przybyło do nas z opóźnieniem prawie dekady.
Otóż, na całym świecie trwa obecnie walka o przychylność umysłów i serc ludzkich dla z jednej strony bliskiej nam orientacji biocentrycznej (ekologizmu), a z drugiej – dla przeciwstawnej orientacji technocentrycznej, nawiązującej do ogólniejszego zjawiska nazwanego rewolucją konserwatywną. To drugie polega na zakwestionowaniu ewolucyjnego modelu rozwoju świata żywego oraz na podważaniu podstawowych odkryć przyrodoznawstwa z zakresu biologii, ekologii, geologii, demografii, klimatologii i toksykologii. Fala antynaukowości ujawniła się w USA na początku lat 90. w postaci publikacji przyjmujących język i styl dowodzenia nauki, ale zarazem odrzucających podstawowe wymogi metodologiczne krytycyzmu nowoczesnej nauki.
To dlatego w roku 1996 ukazała się przedstawiana tu książka Paula i Anne Ehrlichów pt. „Zdrada nauki i rozumu”, będąca świetną obroną nauk o środowisku i stanowiska ruchów społecznych mających za wspólną ideę ekologizm. Naczelnym zadaniem tej książki było przeciwstawienie się próbom zminimalizowania powagi globalnych problemów ekologicznych, z jakimi zetknęła się ludzkość. Autorzy wykazują, że usilne wywrotowe próby podważenia ważnych twierdzeń nauk o środowisku zasiały już obfite ziarno powątpiewania wśród dziennikarzy, polityków i w amerykańskim społeczeństwie, w kwestii realności i rozmiaru takich zagrożeń, jak przeludnienie, globalna zmiana klimatu, masowe wymieranie gatunków itp. Te antynaukowe wybiegi określa się tu słowem „brownlash” jako przeciwieństwem wobec idei „zieloności”, ale i dającym skojarzenie z oszukiwaniem kogoś („to do somebody brown”).
Główna część książki jest poświęcona realizacji trzech celów: a) prostowaniu fałszywych interpretacji zjawisk przyrodniczych, rozpowszechnianych przez przeciwników (zadanie główne); b) przedstawieniu czytelnikom właściwej informacji z podaniem odnośników do źródłowego piśmiennictwa naukowego oraz c) nakłonieniu innych uczonych do obrony prawdy naukowej.
Dokładnie i z pasją Autorzy rozprawiają się z nonsensownymi anty-ekologicznymi twierdzeniami różnych pseudoekspertów, cytując obficie oryginalne publikacje naukowe. Odzwierciedlają to już same tytuły rozdziałów, jak: „Bajki o wielkości ludzkiej populacji a problem głodu”, „Bajki o niewyczerpalności zasobów”, „Różnorodność biologiczna a Ustawa o ochronie gatunków”, „Bajki o atmosferze i klimacie”, „Bajki o (rzekomo nietoksycznych) toksycznych substancjach”, „Bajki o relacji ekonomii do ekologii”, „Błędna transmisja (informacji kierowanej do społeczeństwa przez dziennikarzy)”, „Jak dobra wiedza staje się dobrą polityką” oraz „Jedna Planeta = Jeden Eksperyment”. Ponadto, całość jest wzbogacona o 100-stronicowe zestawienia piśmiennictwa, przedruków ważnych apeli naukowców oraz szczegółowych komentarzy do poszczególnych zagadnień.
Oczywiście książka wyjaśnia pokrótce, czym jest proces poznania naukowego oraz to, że owo poznanie nie daje absolutnej pewności na podstawie wyniku z pojedynczych badań. Tłumaczy, że poznanie jest procesem dochodzenia do coraz ściślejszych wyjaśnień, w trakcie którego ścierają się różne interpretacje, aż jedna z nich zostanie uznana za przeważającą. Autorzy przyznają otwarcie, że np. ich dawniejsze przewidywania skutków nieopanowanego mnożenia się ludzi, w postaci zwiększenia głodu na Ziemi, na szczęście się nie spełniły. Nie znaczy to jednak, że tak będzie zawsze, i że Ziemia mimo pustynnienia i zasalania gleb, skutecznie wyżywi kiedyś 12 lub więcej mld, tak jak obecnych 6,5 mld mieszkańców, i to zachowując (co byłoby pożądane) jakieś resztki dzikiej przyrody.
Historia zatoczyła pełny krąg, od kiedy to w końcu lat 60. na pierwsze w globalnej skali ostrzeżenia (książka P. Ehrlicha „The Population Bomb” z 1968 r., raport U Thanta oraz Światowa Konferencja w Sztokholmie) świat zareagował poważnymi dyskusjami oraz działaniami wyhamowującymi przyrost naturalny w wielu krajach. I oto po 30 latach, świat naukowy z największym wysiłkiem zmuszony jest walczyć o zachowanie owych zdobyczy racjonalizmu, aby utrzymać pogarszanie się stanu środowiska w granicach możliwości naprawienia skutków.
Dziś mamy jednak odmienną sytuację polityczną. Uprzednio ludzie degradowali środowisko głównie z nieświadomości skutków, natomiast dziś przewidywane skutki są już dobrze znane. Mimo tego, rozpoczęło się świadome ich ignorowanie i kwestionowanie przez zwolenników nieskończonego wzrostu gospodarczego, realizowanego kosztem głębokich zmian środowiska i poważnych konsekwencji dla następnych pokoleń. Pomimo narastającej liczby dowodów naukowych oraz coraz większej zgodności opinii pomiędzy uczonymi, ludzkość zagłębia się w przypadek jakby zbiorowego szaleństwa. Wprawdzie zaślepienie egoistyczne i niewiedza nie jest niczym nowym w historii, to jednak tym, co obecnie jest zupełnie nowe, to horrendalna wysokość ceny, jaką przyjdzie za to zaślepienie zapłacić.
Nadużycie stosowania pestycydów, z DDT na czele, obudziło uprzednio milczących biologów, którzy zaczęli zabierać publicznie głos w sprawach zagrożenia środowiska i przyrody. Nawet tak wielkie nazwiska, jak E. O. Wilsona lub E. Mayra, podzielających pogląd Państwa Ehrlichów, zostały zaatakowane z różnych stron, od skrajnej lewicy, poprzez skrajną prawicę, do kontrakcji klasycznych ekonomistów i pism biznesowych. Pseudonaukowa retoryka okazała się bardzo skuteczna w propagowaniu błędnych uogólnień, których analizie jest poświęcona ta książka. Są to takie „prawdy”, jak to, że:
- uczeni badający środowisko ignorują dobre wieści o nim, a uwypuklają złe;
- lawinowy przyrost liczby ludzi – rocznie o ok. 80 mln więcej na planecie (która nie puchnie corocznie o 2%) – nie jest groźny, a nawet ponoć pożyteczny;
- ludzkość lada moment zlikwiduje klęskę głodu, który jakoby nie wynikał z liczebności;
- zasoby naturalne Ziemi są nieskończone, a nie ograniczone;
- nie zachodzi masowe wymieranie gatunków, dlatego ich ratowanie jest marnowaniem pieniędzy;
- globalne ocieplenie ani kwaśne deszcze nie są zagrożeniem dla ludzkości;
- uszkodzenie warstwy ozonowej jest oszustwem;
- zagrożenie dla zdrowia ze strony szkodliwych substancji chemicznych jest przesadzone;
- dbanie o środowisko niszczy ekonomię, nie wzbogacając ludzi.
Pojawiły się też społeczne organizacje, nazywające siebie ruchem „rozumnego użytkowania” (Wise Use), który – w najlepszym razie – sprzeciwia się nawet umiarkowanym próbom rządu i władz stanowych zachowania środowiska naturalnego w dobrej formie; argumentują one, że zabiegi takie są zbędne i tworzą tylko kosztowną biurokrację. Bardziej niebezpieczne stało się późniejsze tworzenie antyekologicznych organizacji pozarządowych, podszywających się (agresywna mimikra) pod stowarzyszenia ekologiczne, i przyjmujących takie nazwy, jak np. Miłośnicy Ziemi Takiej to a Takiej, Towarzystwo Obfitości Zwierzyny, Koalicja dla Globalnego Klimatu, Rada Nauki i Zdrowia itp. Wyposażone przez bogatych sponsorów w kilkumilionowe budżety, organizacje te mają dyskredytować w oczach społeczeństwa ekologów i obrońców przyrody. Pewien przedstawiciel tych organizacji zasiadający w Izbie Reprezentantów zdołał nawet przeforsować dla dodanego do Parku Narodowego Mojave Desert znacznego obszaru przyznanie nań budżetu rocznego w wysokości aż... 1 dolara!
Co gorsze, ruchy te znalazły wsparcie nie tylko biznesu i przemysłu, ale i ze strony konserwatywnych grup istniejących także w, zwykle podrzędnej jakości, instytutach naukowych i uczelniach. Z ich pomocą, a szczególnie w oparciu o emerytowanych profesorów, zwykle nie-biologów, powstała kadra publikująca antyekologiczne artykuły i książki. Ruch ten nazywa siebie mile brzmiącymi terminami w rodzaju: „Rozumne użytkowanie”, „Zdrowa” lub „Wyważona” (balanced) nauka. Z czasem podjął on jednak kampanię „zastraszania, wandalizmu, i gwałtów skierowanych przeciw najbardziej czynnym aktywistom ochrony przyrody”, niekiedy posuwając się (np. w stanie Nevada) do kilkakrotnych prób zamachów na życie najbardziej prężnych z nich. Antyekologiczne nastawienie jest już demonstrowane zarówno wśród wysoko w hierarchii postawionych Demokratów, jak i Republikanów, choć bez wątpienia wśród tych ostatnich jest to częstsze.
Zagrożenie dla ewolucjonizmu oraz ekologii i ochrony środowiska jest w społeczeństwie amerykańskim tak wielkie, że w roku 1995 uczeni, filozofowie i nauczyciele pod auspicjami Nowojorskiej Akademii Nauk zorganizowali trzydniową konferencję pod znamiennym tytułem „Ucieczka od Nauki i Rozumu”. Wskazywano podczas niej, że wielka część ludzi wierzy w horoskopy, przebywanie pozacielesne, magiczną moc kryształów, w pozaziemskich przybyszów oraz przyjmuje sprzeczne z dowodami naukowymi wyjaśnienia kreacjonistyczne. Dla przeciętnego Amerykanina proces poznania naukowego jest zjawiskiem niepojętym, jakąś czarną dziurą, a uczeni są albo niezrozumiałymi dziwakami, albo spiskowcami „ukrywającymi prawdę”. Aż połowa z zapytanych 543 wydawców gazet nie wiedziała, że zdanie „Dinozaury żyły równocześnie z ludźmi” jest nieprawdziwe, co czyni nasze rewelacje pewnego profesora na temat smoka wawelskiego niewiele bardziej szokującymi...
Autorzy przekonują, że dotychczasowa strategia większości uczonych ignorowania kreacjonistów i anty-ekologizmu, tak jak alchemików lub budowniczych perpetuum mobile, nie jest już postawą skuteczną. Formalna edukacja poczyna w USA przegrywać z masową anty-edukacją. Dlatego potrzebne jest aktywne przeciwstawienie się otumanianiu ludzi.
Analizują też oni problem częstej zależności naukowych opinii, wypowiadanych przez niektórych badaczy, od oczekiwań ich sponsorów (korupcja). Wskazują na jednego z czołowych przeciwników tezy o globalnym ocieplaniu się klimatu, twierdzącego, jakoby było to zespołowe oszustwo uczonych z International Panel on Climate Change. Tymczasem, co znamienne, sam ów człowiek był konsultantem opłacanym przez aż pięć wielkich korporacji (ARCO, Exxon, Shell Oil Company, Sun Oil Company i Unocal Corporation), które najbardziej skorzystały finansowo z faktu nie wdrażania przez USA ograniczeń zapisanych w protokole z Kioto. Ehrlichowie sugerują, że trwa tu cyniczna gra o to, aby kłamliwego hasła „ocieplenie klimatu jest oszustwem” bronić jak najdłużej, a kiedy już się tego nie da kontynuować, wtedy zastąpi się je usypiającym czujność naukowej opozycji łagodniejszym przyznaniem, że „wprawdzie globalne ocieplenie jest realne, ale nie ma się czym martwić, róbmy swoje dalej, bo jego efekty będą małe, a może nawet pozytywne”.
Charakterystycznym zjawiskiem w kampanii przeciw ekologizmowi jest to, że w sposób autorytatywny zabierają w niej stale głos ludzie bez przygotowania fachowego. Wśród nich znajdują się niektórzy aroganccy dziennikarze, kreujący się na najlepiej-wiedzących interpretatorów wyników naukowych, a także uczeni-wąscy specjaliści w zakresie wiedzy bardzo dalekiej od nauk biologicznych: filozofowie, astronomowie, fizycy, ekonomiści, chemicy, prawnicy, teologowie. Ich tytuły naukowe są zasłoną skrywającą ich formalny i faktyczny brak kompetencji w odniesieniu do poruszanych problemów. Trudno jest pojąć, skąd bierze tyle pewności siebie np. profesor chemii, by w swych polemicznych publikacjach nazywać mitem masowość dzisiejszego wymierania gatunków, kiedy o zachodzeniu i takim rozmiarze tego zjawiska zaświadczają najsłynniejsi biologowie, jak profesorowie E. O. Wilson, T. Edwin i N. Eldridge, lub tak wybitni erudyci i autorzy książek poświęconych akurat temu problemowi, jak T. Goldschmidt, P. Ward, R. Leakey i R. Lewin. Ta arogancja chemika nie różni się wiele od współczesnych twierdzeń nawiedzeńców głoszących „prawdę” o płaskości lub nieruchomym usytuowaniu Ziemi we Wszechświecie. Pewność taka wynikać może tylko z wiary w nieomylność jednego, wybranego źródła. Choć już stare przysłowie głosiło: „Strzeżcie się ludzi jednej księgi!”.
W zakończeniu prezentacji książki Państwa Ehrlichów dodam, że także w Polsce relatywna siła przeciwstawnych obozów ostatnio się zmieniła, ewoluując w kierunku niekorzystnym dla przyrody i środowiska. I u nas konserwatywna rewolucja nabiera rozmachu, znajdując odzwierciedlenie nie tylko w inwazji interpretacji religijnej na pole nauki, ale także w treści antyprzyrodniczych wystąpień przedstawicieli kolejnych rządów, w tym Ministerstwa Środowiska. I u nas pojawiły się też wypowiedzi oskarżające ekowojowników i „zielonych” o nieuczciwość (np. Mastalerz 2000, 2005 lub bezprecedensowy atak świeckiego teologa M. Wojciechowskiego na ochronę przyrody w „Rzeczpospolitej” z 5.07.2004), i to bez dania głosu fachowcom znającym zagadnienie. Zwolenników ekologizmu nagminnie przedstawia się jako „wrogów cywilizacji” lub „nienawidzących ludzi”, i oczywiście zawsze jako „kłamiących” (a nie po prostu czasem mylących się w szczegółach), choć inni wybitni ludzie, jak E. O. Wilson, akurat w nich widzą najbardziej godne szacunku osoby, które altruistycznie starają się służyć dobru wspólnemu i trwaniu różnorodności życia na naszej planecie.
Prof. Ludwik Tomiałojć
Wg Ehrlich P. L., Ehrlich A. H. 1996. Betrayal of Science and Reason: How anti-environmental rhetoric threatens our future. Island Press, Washington, s. 335.
Pozostałe piśmiennictwo:
- Mastalerz P. 2000. Kłamstwa ekologiczne. „Wiadomości Chemiczne” 54:228-323 (oraz 2. wydanie: Ekologiczne kłamstwa ekowojowników. Wydawnictwo Chemiczne, Wrocław, 2005).
- Mastalerz P. 2005. The true story of DDT, PCB, and Dioxin. Wydawnictwo Chemiczne, Wrocław.
- Rifkin J. 2005. Europejskie marzenie. Nadir, Warszawa.
- Tomiałojć L. 2001. Manifest ochrony przyrody – Apel do Rodaków o sprzeciw wobec kontrrewolucji ekologicznej w Polsce. „Chrońmy Przyrodę Ojczystą” 57: 5-17.
- Tomiałojć L. 2002. Czemu jeszcze są winni ekowojownicy? „Wiadomości Chemiczne” 56:167-171.