DZIKIE ŻYCIE

Boży kościół

Juraj Lukáč

Do prawosławnej świątyni wchodzi zachmurzony mężczyzna. Zachowuje się jakoś dziwnie. Nie przyszedł się modlić. W jednej ręce trzyma piłę motorową marki Stihl, w drugiej jakiś wybrudzony papier. Papier kładzie na pierwszej ławce, powoli zapala piłę i zaczyna ciąć ikonostas.

Zachmurzony mężczyzna ma pomiędzy drewnianymi ławkami partnera. W żółtym kombinezonie Stihl zaczął właśnie ciąć piłą tylni rząd ławek. Tych ławek, które szorowały tyłki wierzących już ponad dwieście lat.

W wir latających opiłków wbiegł po chwili prawosławny duchowny.

– „Co się na Boga tu dzieje?” – wrzeszczy pop i targa ze złości długą czarną brodę.

– „Nic szefie, czemu pan taki nerwowy” – spokojnie odzywa się zachmurzony mężczyzna, przechodzi od przepołowionego ikonostasu do pierwszej, jeszcze nie przeciętej ławki i bierze z niej papier.

– „Tutaj jest pozwolenie na rozcięcie ikonostasu, jakiś badacz potrzebuje około trzech metrów kwadratowych próbek” – zachmurzony mężczyzna mówi coraz głośniej, ponieważ w kościele w międzyczasie jakiś facet ubrany na zielono zaczął strzelać do wróbli z dwulufowej śrutówki.

W huku wystrzałów podszedł do popa mężczyzna w żółtym ubraniu. Również on podstawia nieszczęśliwemu popowi jakieś papiery przed rozzłoszczoną twarz.

– „Tutaj jest potwierdzenie od Urzędu Pracy, że jestem od dłuższego okresu bezrobotny i tutaj jest pozwolenie na rozcięcie i wywóz ław z kościoła w ramach robót publicznych” – długotrwale bezrobotny też krzyczy, ponieważ facet w zielonym ubraniu wciąż strzela do małych śpiewaków. Przy niezwykle dobrej akustyce kościoła strzelba i świst śruciny cichną bardzo długo.

Bezrobotny powoli odchodzi do piły Stihl, ale po chwili coś sobie przypomina i wraca do popa.

– „O mało nie zapomniałem – tu jest jeszcze naukowe studium o wartości kalorycznej drewnianych ławek w wieku dwustu lat i więcej”.

Pop bierze papiery i bezsilnie upada na jeszcze nie rozciętą ławkę. W międzyczasie gwałtownie otwierają się drzwi i przestrzenią między ławkami wjeżdżają dwa Land Rovery. Zatrzymały się przed ołtarzem, ale silniki ryczały dalej. Z aut wysiadły cztery blondynki.

Zrzuciły z siebie sporo ubrań i zaczęły na ołtarzu, zupełnie nagie, dziko tańczyć.

– „To są sceny do reklamy czasopisma TEO” – szepcze brodaty mężczyzna, który w międzyczasie dosiadł się do popa. Może szeptać, gdyż facetowi w zielonym ubraniu skończyły się naboje i poszedł po nowe.

Po chwili wyjaśniło się, że brodaty mężczyzna jest reżyserem i oczywiście również ma pozwolenie na nakręcenie spotu reklamowego od posłusznych urzędników. Dla popa było tego już za dużo i stracił przytomność. Kiedy ją odzyskał, leżał na noszach i był wynoszony przez pracowników pogotowia, po których zadzwonił asystent reżysera.

Ostatnie, co nieszczęśliwy pop zobaczył przed kolejną utratą przytomności, były wielkie beczki z napisem „Trucizna”, które przyniosła grupa ludzi w hermetycznych kombinezonach. Chłopi bez słowa zamknęli drzwi kościoła i zaczęli dookoła rozlewać zawartość kanistrów.

Na ołtarzu wciąż tańczyły nagie kobiety, facet w zielonym ubraniu nadal strzelał do wróbli, oba Land Rovery zarzynały silniki, a zachmurzony mężczyzna wynosił rozcięty ikonostas. Reżyser spotu reklamowego stał na stercie rozciętych ławek i coś krzyczał do swojego asystenta.

Zaczęły bić dzwony.

***

Gdyby nieco zmodyfikować historię świątyni, otrzymamy historię naszych leśnych rezerwatów, naszych świętych zagajników. Historię naszych chronionych lasów.


Fot. Effervescing Elephant, flickr.com
Fot. Effervescing Elephant, flickr.com

Wstrząsającą historię małych obszarów, gdzie na podstawie dziwnych pozwoleń (a czasami i bez nich), podpartych naukowymi badaniami, w naszych leśnych świątyniach rżnie się drzewa, strzela do zwierząt, zostawia trucizny, jeździ autami, a na ołtarzach kręci tandetne filmy.

Tym, czego brakuje naszemu społeczeństwu, nie są badania naukowe – w całym kraju robi się ich wystarczająco dużo, aby zostawić w spokoju chociaż te małe rezerwaty.

Naszemu społeczeństwu brakuje moralności i etyki. I miłości do naszych leśnych rezerwatów.

Juraj Lukáč

Tłumaczenie: Anna Patejuk

Tekst pochodzi z internetowego bloga, który autor prowadzi pod adresem jurajlukac.blog.sme.sk na zaproszenie słowackiego dziennika „SME” (sme.sk). Przedruk za zgodą redakcji „SME”.