Pszczoła – niedoceniona strażniczka życia. Rozmowa z prof. Józefem Banaszakiem
Dlaczego zafascynowały Pana pszczoły?
Prof. Józef Banaszak: Najpierw było zwykłe zainteresowanie, gdy zostałem studentem pierwszego roku biologii w Poznaniu. Fascynacja pojawiła się dużo później, wraz z poznaniem tej grupy zwierząt. Najpierw interesowałem się, jak każdy początkujący student, który miał zostać entomologiem, motylami i chrząszczami.
Warto podkreślić na początku, że kiedy mówimy o pszczołach, to mam na myśli nie tylko pszczołę miodną, hodowaną od wieków dla miodu i wosku. Dla mnie pszczoły to duża biologiczna grupa, związana z pokarmem kwiatowym. W Polsce występuje blisko 500 gatunków, które zalicza się do nadrodziny pszczół Apoidea – Apiformes.
W czasach studiów zauważyłem, że w ścianie budynku domu, w którym mieszkałem, gnieździ się pszczoła o nazwie porobnica murarka, zakładająca gniazda w glinianych spoinach cegieł i budująca na zewnątrz charakterystyczne kominki. Odkryłem, że jest ich niewiele i znalazłem nowe stanowisko. To „odkrycie” sprawiło, że zacząłem obserwować pszczoły, i już właściwie wtedy jako student podjąłem regularne obserwacje związane z porobnicą murarką oraz z innymi pszczołami dziko żyjącymi, a wyniki były przedmiotem moich pierwszych notatek. Fascynacja pszczołami przyszła zatem w miarę badań, poznawania ich zróżnicowania, biologii i lektur na ich temat.
Czy elementem tej fascynacji był sposób organizowania się pszczół?
Istotna była przede wszystkim ogromna różnorodność morfologiczna i biologiczna świata pszczół oraz ich ranga w przyrodzie. W obrębie tej grupy spotykamy wszystkie przejawy organizacji socjalnej, od samotnie żyjących, aż po takie, które tworzą skomplikowane społeczeństwa, czego przykładem są rodziny trzmieli czy pszczoła miodna.
Czym wyróżniają się pszczoły na tle innych zwierząt?
W porównaniu z innymi owadami, pszczoły wcale nie są tak liczne – gdyby bowiem zrobić analizę tego, co lata w powietrzu, to pszczół jest stosunkowo niewiele. Najwięcej, bo aż 70% owadów spotkanych w powietrzu stanowią muchówki Diptera. Natomiast rola pszczół jest nie do przecenienia – pośredniczą bowiem w zapylaniu roślin od kilkudziesięciu milionów lat. Zarówno rośliny, jak i pszczołowate wykształciły wzajemnie przystosowania do tego, aby służyć sobie nawzajem. Często konkretny gatunek pszczoły, jak dobrze dopasowany klucz do zamka, odpowiada jednemu rodzajowi kwiatów. Co prawda w jakimś stopniu udział w zapylaniu biorą też muchy, motyle, a nawet ślimaki pełzające po kwiatach, w tropikach zaś kolibry czy nietoperze, niemniej jednak w naszej szerokości geograficznej pszczoły są nie do zastąpienia. To, że np. mamy jabłka co roku, zawdzięczamy głównie pszczołom, przede wszystkim pszczole miodnej.
Zajmuje się Pan pszczołami od wielu lat. Czy zauważył Pan w tym okresie jakieś zmiany w środowisku pszczół?
Tutaj musimy zróżnicować – czy mówimy o pszczole miodnej, czy o dziko żyjących pszczołach.
Jeśli chodzi o pszczołę miodną, to występuje dziwne i niepokojące zjawisko masowego padania rodzin pszczelich, polegające głównie na tym, że rodziny te nie powracają do ula. Stwierdzono to przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych. Nie wyjaśniono jeszcze, jaka jest przyczyna tego niepokojącego zjawiska. Podejrzewa się, że wpływ może mieć stosowanie na masową skalę pestycydów i wprowadzanie do uprawy roślin modyfikowanych genetycznie (GMO).
Niepokoi mnie jako biologa również i to, że pszczoła miodna jest z punktu widzenia prawa i przepisów weterynaryjnych traktowana jak duże zwierzę hodowlane, takie jak krowa czy owca. Wśród dużych zwierząt nie dochodzi do niekontrolowanych krzyżówek, natomiast w przypadku owadów jest zupełna swoboda i każdy może sobie przywieźć niejako w kieszeni z zagranicy lub otrzymać drogą pocztową pszczelą matkę, którą będzie krzyżował z innymi rasami pszczół. W gruncie rzeczy mamy dzisiaj w Polsce niewielki procent rodzimych ras. Ta swoboda jest niedobra, ponieważ wykształcone przez wieki rodzime rasy są najlepsze w naszych warunkach. W gospodarce pasiecznej stosuje się wszelkie odmiany, według uznania hodowcy.
Jeśli zaś chodzi o zmiany wśród dziko żyjących pszczół, w tym trzmieli, to na podstawie 40-letnich obserwacji mój pogląd na ten temat jest dość łagodny w porównaniu do nierzadko alarmistycznych poglądów wielu osób – że wszystko ginie i nie ma już trzmieli. Prowadzę badania nad stanem fauny i porównuję z informacjami na jej temat, pozostawionymi przez dawnych faunistów. Te wyniki odnoszą się po części do całego Niżu Polski. Jeśli idzie o skład gatunkowy na przestrzeni ostatnich stu lat na Nizinie Wielkopolsko-Kujawskiej, to nie uległ on zasadniczej zmianie, ale lokalnie ta fauna się zmienia zarówno na korzyść, jak i negatywnie. Zmiany te są dynamiczne – lokalnie czasem dochodzi do kurczenia się areału niektórych gatunków, a inne z kolei go poszerzają. Obserwowałem niektóre gatunki, np. pszczolinkę Andrena fulva, i w ostatnich latach stwierdzałem jej obecność na wschodnich terenach Polski, m.in. w Narwiańskim Parku Narodowym – a jeszcze w latach 80. gatunek był rozsiedlony głównie w Europie Zachodniej, maksymalnie notowany na wschodzie do linii Wisły. Do Polski przybył gatunek trzmiela wschodniego Bombus semenoviellus, którego wcześniej nie było. Gatunek ten w połowie lat 90. był rejestrowany w północno-wschodniej części kraju po raz pierwszy, a dzisiaj jest już głęboko w Niemczech, osobiście rejestruję jego obecność każdego roku na terenie całej Polski. W okresie powojennym nie widziano natomiast w ogóle pszczół z rodzaju zadrzechnia Xylocopa, które przypominają wielkością największe trzmiele, a przed wojną powszechnie występowały w Europie Południowej, rejestrowane na Ukrainie i na terenach dzisiejszej Polski. Ostatnio mam informacje o nowych jej stanowiskach. To są przykłady migracji, fluktuacji fauny, nie zaniku.
Niełatwo jest odpowiedzieć na pytanie, jakie zmiany następują. Osobiście nie uważam, że coś szczególnie złego dzieje się z dziko żyjącymi owadami zapylającymi. Natomiast jeśli chodzi o trzmiele, to dzisiaj zagrożeniem dla niektórych trzmieli jest paradoksalnie… sam minister środowiska. Od jakiegoś czasu ministerstwo wprowadziło odstępstwo od całkowitej ochrony trzmieli w stosunku do dwóch ich gatunków. Można by to jeszcze zrozumieć, gdyby jeden z najpospolitszych trzmieli – trzmiel ziemny Bombus terrestis, który został wykluczony z ochrony, był łatwy do odróżnienia od innych, ale on dla przeciętnego człowieka jest nie do odróżnienia od pokrewnego z nim trzmiela gajowego Bombus lucorum. W Polsce są zaledwie 2–3 osoby, które potrafią poprawnie odróżnić te gatunki. Czyżby więc prawo miało się praktycznie stosować tylko do tych 2–3 osób? Dlaczego minister wyjął spod opieki prawnej ten gatunek? Otóż dlatego, że jest jakieś lobby, grupa ludzi, którzy łowią matki trzmiela i to temu fatalnemu procederowi sprzyja nowe prawo. Rozporządzenie ministra środowiska mówi, że wolno odławiać matki trzmiela Bombus terrestis wiosną. To jest nadużycie, przestępstwo wręcz. Trzej ostatnio urzędujący ministrowie powinni zostać przez prokuratora oskarżeni za działalność na szkodę przyrody, bo ten trzmiel jest praktycznie nieodróżnialny od innych chronionych gatunków. Matki trzmieli odławiane są prawdopodobnie na zamówienie firm produkujących rodziny trzmiela w ulikach, które później sprzedają, by można było zapylać szklarniowe plantacje pomidora i ogórka.
Być może gdyby minister był ministrem ochrony środowiska przyrodniczego, a nie tylko „środowiska”, to słuchałby fachowców i specjalistów-przyrodników, czego dzisiaj nie czyni, lecz kieruje się zupełnie innymi przesłankami. Pisałem do ministerstwa w tej sprawie, wykonywałem na ministerialne zlecenie ekspertyzę, publikowałem na ten temat – bez skutku. Proszę sobie wyobrazić, że ministerstwo, przygotowując listy gatunków chronionych owadów, nie raczyło nigdy nawet przedstawić stosownej listy do konsultacji Państwowej Radzie Ochrony Przyrody oraz Zarządowi Głównemu Polskiego Towarzystwa Entomologicznego, skupiającego przecież najlepszych specjalistów.
Czy możemy mówić o nowych, wcześniej nie spotykanych zagrożeniach?
Byłbym ostrożny z wprowadzaniem roślin GMO, ponieważ zbyt mało o nich wiemy. Tym bardziej, że nasz kraj nie musi wprowadzać tego typu roślin, bo mamy raczej nadprodukcję. Wprowadzanie tego typu roślinności jest podyktowane jedynie interesem konkretnych firm zachodnich.
Śledzę prasę pszczelarską i jest tam dużo wypowiedzi, nawet obserwacji czy przykładów badań, które świadczą, że to jest sprawa niebezpieczna, że może być przyczyną problemów, jeśli jeszcze nie dzisiaj, to w niedalekiej przyszłości. Ta żywność, jak się okazuje, wcale nie jest tania jak się ją reklamuje, w dłuższej perspektywie te firmy wezmą nas na smycz chociażby poprzez płacenie wysokich cen za materiał siewny itp.
Co prawda są głosy, jak chociażby byłego rektora Uniwersytetu Warszawskiego, który kpił z obaw wobec GMO, ale sądzę że tacy ludzie są po prostu związani z lobby biochemicznym, które jest zainteresowane tego typu działaniem, więc to mnie nie dziwi, poza tym nie rozumieją i nie znają zagadnień środowiskowych związanych z tym, co nazywamy fauną, florą i ekologią.
Pańska najnowsza książka „Pszczoły i las” pokazuje związki pszczół z puszczą. Jak te związki wyglądają współcześnie?
Opisałem je w ujęciu historycznym – przedstawiłem występowanie pszczoły miodnej w lasach od okresu po ustąpieniu lodowca do dziś. W swojej książce piszę m.in. o dwu przeciwstawnych działaniach człowieka w ciągu dziejów wobec pszczoły miodnej i pośrednio zarazem wobec pozostałych owadów zapylających. Pszczoła miodna, która po ustąpieniu lodowca zasiedliła nasze ziemie około 8–10 tysięcy lat temu, była zwykłym składnikiem biocenozy. Z czasem wykształciły się też związki konkurencyjne z innymi zapylaczami roślin lasu, który pierwotnie pokrywał nasze ziemie. Dodajmy, że las pierwotny swym wyglądem przypominał dzisiejszą Puszczę Białowieską, znacznie zatem różnił się od lasów gospodarczych. Pszczoła miodna zamieszkiwała naturalne dziuple, których w licznych starych drzewach nie brakowało, a człowiek ówczesny wędrując przez lasy rabował im miód. W okresie średniowiecza, wraz z rozwojem osadnictwa i wzrostem liczby ludności, wzrasta zapotrzebowanie na miód i wosk. Człowiek zaczyna tworzyć sztuczne dziuple i osadzać w nich pszczoły. Tym samym powstaje pierwotna forma gospodarowania pszczołą miodną, czyli bartnictwo. Staje się ono ważnym działem gospodarki państwa, ponieważ przynosi ogromne dochody, większe niż sprzedaż drewna z lasu. Zapotrzebowanie na wosk, który służył wtedy do produkcji świec, jest ogromne. Miód z kolei zastępował dzisiejszy cukier. Kwitnie eksport tych produktów do krajów Europy Zachodniej. W samych tylko Borach Tucholskich było wtedy około 20 tysięcy barci. Zdać trzeba sobie sprawę jak liczne było napszczelenie ówczesnych lasów i jaką konkurencję stanowić musiała pszczoła miodna dla innych owadów.
Ale przyszedł XVIII-XIX wiek i ta forma gospodarowania zaczyna ustępować. Powstaje dużo pól uprawnych i tam rosnące rośliny potrzebują owadów zapylających, w związku z czym zaczyna się proces odwrotny od tego, który miał miejsce w średniowieczu – pszczoły zostają wyprowadzane z lasów. Ponadto, od czasów rozbiorów Prusacy zabronili prowadzenia tej formy gospodarki pasiecznej – powstało bartnictwo przyzagrodowe i ule pojawiają się wokół siedzib ludzkich.
W Puszczy Białowieskiej w Białowieskim Parku Narodowym badałem zróżnicowanie fauny owadów zapylających. Jeżeli zakładamy, że Puszcza Białowieska jest odpowiednikiem tego, co było w XIV wieku, to właściwie badając jej faunę otrzymujemy obraz mniej więcej taki, jaki był w czasach średniowiecza. Ale też nie mamy do końca tej samej sytuacji co kiedyś, bo do Puszczy są przywożone ule, teraz praktycznie nie ma dziupli zasiedlonych przez pszczołę. Wreszcie jest kwestia tego, ile wolno przywieźć uli do obszarów chronionych, co wiąże się z konkurencyjnością względem innych owadów. I jest to problem badawczy, naukowy, który trzeba rozstrzygnąć. Kiedyś brałem udział w konferencji naukowej w Holandii, gdzie głównym tematem było pytanie, ile można wprowadzić rodzin pszczelich na teren chronionego lasu.
Czy w Puszczy Białowieskiej występują gatunki, dla których to siedlisko jest bardziej sprzyjające niż w monokulturowych borach?
Oczywiście, bo środowisko lasu pierwotnego jest bardzo zróżnicowane, nie ma monokultury, skład lasu jest bardzo zróżnicowany, a to przekłada się na różnorodność pszczół i innych owadów.
Jak ważnym dla przyrody elementem są pszczoły? Czy człowiek może bez nich przetrwać? Einstein powiedział, że po wymarciu pszczół człowiek ma 4 lata zanim jako gatunek również dokona żywota…
To stwierdzenie jest bardzo obrazowe, coś w nim jest… Po prostu nie da się przecenić roli zapylającej pszczoły miodnej i innych pszczół, przynajmniej w naszych warunkach klimatycznych. One sprawiają, że w 90% plony owoców czy warzyw zawdzięczamy ich działalności. Dotyczy to oczywiście również wielu innych roślin uprawnych i naturalnych. Pszczoły po prostu muszą być.
Czy współczesny człowiek ma świadomość tego, jak ważna jest pszczoła?
Kiedyś człowiek miał bezpośredni kontakt z pszczelarzem, bo miód najczęściej kupowało się wprost u pszczelarza. Dzisiaj idzie się do marketów, które są zarzucone przez produkty firmy, nie dbającej o jakość miodu, gdzie miód jest często kiepskiej jakości, stanowi mieszanką różnych miodów sprowadzanych z wielu krajów. Osobiście kupuję miód od zaprzyjaźnionych pszczelarzy, wiem, gdzie znajduje się pasieka, z której miód pochodzi.
Czy chciałby Pan przekazać jakąś ważną informację dotyczącą pszczół?
Współcześnie z konieczności bazujemy na publikacjach XIX-wiecznych i z przełomu wieków. Zbyt mało jest badań środowiskowych nad stanem fauny kraju. Fatalnie traktowane są nauki o środowisku. Uważam, że podstawową rzeczą jaką tracimy jest kurczenie się kadry dobrych specjalistów. Co prawda mamy wokół nich trochę rozmaitych amatorów-faunistów, ale chodzi o to, żebyśmy mieli specjalistów, profesorów, którzy powiedzą, jakie w tym kraju żyją zwierzęta. Takie oceny są ważne, bo mówią o jakości naszego środowiska, o tym, w jakich warunkach żyje człowiek.
Ponadto lobby biochemiczno-genetyczne źle przyjmuje wiedzę i naukę o środowisku. Tak nie powinno być. Jako ekolog i biolog środowiskowy nie śmiałbym powiedzieć, że trzeba wstrzymać badania genetyczne czy biochemiczne – wszystkie dziedziny powinny się rozwijać harmonijnie i być dotowane. Genetyk czy biochemik za chwilę nie będzie wiedział, co bada, skoro coraz mniej jest systematyków, taksonomów, znawców zwierząt.
Z samą fauną natomiast nie jest jeszcze tak źle, obyśmy tylko więcej nie szkodzili środowisku, a byli mu bardziej przyjaźni. Jest za to pilna potrzeba stworzenia i sfinansowania programu badań nad bioróżnorodnością, w tym owadów zapylających.
Dziękuję za rozmowę.
Bydgoszcz, 2 września 2010 r.
Prof. dr hab. Józef Banaszak (ur. 1947 r.) – wybitny znawca europejskich pszczół – dziko żyjących pszczół samotnic, trzmieli i pszczoły miodnej. Prowadzi liczne badania nad fauną i ekologią dziko żyjących pszczół w różnych krajach Europy i w Polsce. Pracuje w Instytucie Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. Autor ponad 350 publikacji, w tym autor i redaktor 40 książek. Od 2005 roku redaktor naczelny „Polskiego Pisma Entomologicznego”. Podpisał wraz z 78 profesorami Apel Przedstawicieli Polskiej Nauki w Obronie Tatr do ministra środowiska, zainicjowany przez Pracownię na rzecz Wszystkich Istot oraz apel przeciwko wycince drzew w Puszczy Białowieskiej.