DZIKIE ŻYCIE

Czego wilki mogą nas nauczyć?

Ryszard Kulik

Psychologa mniemania
na głębokie pytania

W naszym stosunku do wilków przejawia się podstawowy schemat naszego bycia w świecie. Wilki są dla nas trudne: dzikie, nieprzewidywalne, uosabiają cechy, których nie akceptujemy, np. okrucieństwo, a do tego stanowią konkurencję, ponieważ polują na te same zwierzęta, co my. Stąd od niepamiętnych czasów były uważane za szkodniki i bezpardonowo tępione.

Nie tylko wilki. Ten worek z trudnymi istotami wypełniony jest po brzegi. Znajdują się tam różne owady (np. kornik), bakterie, wirusy oraz inne stworzenia, których wyliczanie zajęłoby wiele miejsca. Zbyt wiele miejsca. Wszystkie te organizmy stanowią dla nas ciemną stronę rzeczywistości, którą najchętniej byśmy wyeliminowali. Walczymy z nimi od zawsze i choć z niektórymi rozprawiliśmy się bezpardonowo, to w ogólnym rozrachunku ciągle zmagamy się z ciemną stroną, która jakoś nie chce zamienić się w jasną.


Syrenka warszawska. Fot. Ryszard Kulik
Syrenka warszawska. Fot. Ryszard Kulik

Do tej ciemnej strony zaliczylibyśmy również naszych wrogów czy osoby, których nie lubimy, ale także różne kawałki nas samych, których nie akceptujemy. Ostatecznie jest tam i śmierć sama, jako coś, co krzyżuje wszystkie nasze świadome zamiary.

Jak więc widać, nasz stosunek do wilków jest zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. Jednak dobrze pokazuje nasz podstawowy schemat bycia w świecie. W tym schemacie kawałkujemy rzeczywistość, rozdzielając ją na część jasną i ciemną. Są ludzie, którzy ciągle walczą, zmieniają świat i zmagają się z rzeczywistością, wikłając się w dualistyczny schemat dobra i zła. Są też tacy, którzy z większym spokojem podchodzą do życia i bardziej akceptują to, co jest, niż walczą. Dzika przyroda jest jednym z najważniejszych obszarów, gdzie uwidacznia się schemat walki.

Skąd się bierze ten schemat? Czy jesteśmy na niego skazani? I czy jesteśmy skazani w związku z tym na nieustanną walkę z wilkami lub ogólnie z całą dziką przyrodą? Jak widać, są to jedne z najważniejszych pytań dotyczących naszego bycia w świecie.

W poszukiwaniu odpowiedzi na te pytania kierujemy się wprost ku materii psychologicznej, a dokładniej ku podstawowym zrębom naszego charakteru, który determinuje nasze zachowanie w świecie. Otóż w drugim i trzecim roku życia kształtuje się nasze „ja”. Ten proces odbywa się w oparciu o relację, jaką nawiązujemy z osobą znaczącą (rodzicem). Kształtowanie się „ja” dziecka polega na uwewnętrznianiu obrazu rodzica. Jednym z warunków, by mogło to nastąpić, jest połączenie i zintegrowanie w jednej reprezentacji poznawczej tzw. obrazu dobrego i złego rodzica. Mimo że np. mama daje jeść i jest źródłem poczucia bezpieczeństwa, to czasami zakazuje czegoś i się złości. Te dwa zachowania są sprzeczne, choć pochodzą od jednej osoby. Wcześniej dziecko nie potrafi połączyć w jedną całość tych doświadczeń i rozdziela obraz rodzica na dwie części, tak jakby miało do czynienia nie z jedną, lecz z dwiema osobami. Dzięki temu radzi sobie z frustracjami, choć ten sposób jest dość prymitywny. W końcu jednak dziecko uczy się, że ta sama osoba jest źródłem doświadczeń zróżnicowanych emocjonalnie. Zatem krokiem w kierunku dojrzałości jest umiejętność połączenia w jedno wyobrażenia „dobrej” i „złej” części osoby.

To, w jakim stopniu uda się nam osiągnąć ten poziom dojrzałości, decyduje o naszym funkcjonowaniu w świecie. Relacja z rodzicem i dojrzałość naszego „ja” stanowią matrycę wpływającą na każdą naszą decyzję i określającą to, w jaki sposób czujemy się ze sobą i z innymi. Ta matryca wyznacza najbardziej podstawowy poziom relacji ze światem.

Na czym polega dojrzałość? Można w dużym skrócie powiedzieć, że na umiejętności przeżywania ambiwalencji. Rzeczywistość wokół jest źródłem różnorodnych doświadczeń; niektóre z nich są korzystne, inne niekorzystne. Ludzie nie są doskonali, a sytuacje prawie nigdy nie są optymalne. Krótko mówiąc, życie jest pasmem problemów, trudności i cierpienia. Oczywiście przeżywamy też przyjemne chwile, jednak ważne jest to, jak potrafimy integrować te różnorodne przeżycia w jednym doświadczeniu. Jeśli ich nie rozdzielamy w taki sposób, że prowadzi to do amputacji części rzeczywistości, wówczas świadczy to o naszej dojrzałości. Ambiwalencja, która jest przejawem dojrzałości, wskazuje też, że najlepsze dla nas są nie tyle sytuacje optymalne, ile wystarczająco dobre. Oznacza to, że korzystne jest dla nas przeżywanie frustracji oraz rozstanie się z przekonaniem, iż rzeczywistość kiedykolwiek mogłaby w pełni odpowiadać naszym wyobrażeniom czy planom.

Nieumiejętność znoszenia ambiwalencji skutkuje tendencją do stosowania starego mechanizmu obronnego pod postacią rozszczepienia. Człowiek rozdziela rzeczywistość na tę dobrą i tę złą, a następnie za wszelką cenę próbuje wyrugować ciemną stronę. Ostatecznie ma to doprowadzić do sytuacji, w której nigdy nie będzie trudno, nie będzie cierpienia czy innych niepomyślnych okoliczności. Tendencja ta wskazuje na bardzo stary mechanizm obronny, który ma chronić nas przed cierpieniem, ale ostatecznie staje się jego źródłem, ponieważ cofa nas do prymitywnych i niedojrzałych form radzenia sobie z rzeczywistością.

W obecnych czasach obserwujemy prawdziwą epidemię postaw tego rodzaju. Zaczyna się od absurdalnej walki ze swoimi słabościami w imię kulturowych ideałów doskonałości. Coraz częściej też walczymy ze sobą w bliskich związkach, gdzie partner musi być taki, jak go sobie wymyśliliśmy, czyli idealny, spełniający nasze oczekiwania i wyobrażenia. Gdy idealny nie jest, wymieniamy go na lepszy – jak złudnie wierzymy – model. Niektórzy mogą tak w nieskończoność. Ostatecznie polem walki jest świat zewnętrzny, w tym dzika przyroda. Najlepiej gdyby nie było żadnych szkodników i chorób. Ta ciemna strona rzeczywistości spędza nam sen z powiek i sprawia, że tym silniej próbujemy udoskonalać, ulepszać, zmieniać i ingerować w naturalne, czyli niedoskonałe (dla nas) procesy. Lepsze jest wrogiem dobrego – jak przyjęło się mówić. „Wystarczająco dobry”, to zbyt mało – musi być najlepszy!

Te oczekiwania są niedojrzałe i szkodliwe. Dla nas, choć nie tylko dla nas. Bakterie, wirusy, korniki, wilki oraz nasi partnerzy, którzy nie są do końca tacy, jak byśmy chcieli, pozwalają się nam depsychotyzować. To znaczy, że utrzymują nas w psychicznym zdrowiu, rozumianym jako stan ambiwalencji odzwierciedlającej naturę rzeczywistości. Gdyby nawet jakimś cudem udało się stworzyć idealny świat, totalnie pod naszą kontrolą, to ostatecznie pogrążylibyśmy się w przerażającej malignie, tracąc zupełnie kontakt z rzeczywistością. I po prawdzie coraz bardziej się pogrążamy. Nazywamy to narcystycznym zaburzeniem, które jest coraz częściej rozpoznawane przez psychologów u współczesnych ludzi. Można też powiedzieć, że współczesna cywilizacja jest przesiąknięta tą narcystyczną trucizną. Każe nam ona za wszelką cenę osiągać egoistyczne cele, stawiając nas jednocześnie na piedestale oraz dając poczucie, że jesteśmy absolutnie wyjątkowi. To my jesteśmy panami i władcami i ma być tak, jak sobie wymyślimy. „Pomyślności” – życzymy sobie i innym.

Żeby była jasność, nie oznacza to braku jakiekolwiek reakcji z naszej strony w sytuacji realnego zagrożenia. Nie chodzi o to, by spokojnie patrzeć, jak ktoś umiera zaatakowany przez groźne wirusy. Mamy prawo się bronić. Ale te wszystkie działania nie mogą być nadmiarowe. A takie dzisiaj najczęściej są. Przesadzone wykorzystywanie antybiotyków, środków ochrony roślin, zabiegów w regulowaniu rzek, strzelanie do wilków czy nadmierne chronienie naszych dzieci przed porażką, to niektóre z przykładów niedojrzałej postawy, uniemożliwiającej nam branie rzeczywistości takiej, jaką ona jest.

Przyjmowanie świata z całym jego bogactwem i dobrodziejstwem, to między innymi zgoda na to, żeby były w nim wilki i żeby się od nich uczyć.

Czego więc wilki mogą nas nauczyć? Przede wszystkim tego, że rzeczywistość w sporej części jest i powinna być poza naszą kontrolą. Ta gotowość do wycofania się nie powinna być aktem kapitulacji, lecz świadomej zgody na przyjmowanie rzeczywistości taką, jaka ona jest.

Jak to zrobić? Najlepszym treningiem w tym względzie jest nie robienie niczego. Jest to jedna z najprostszych, a jednocześnie najbardziej trudnych i wyrafinowanych technik psychoterapeutycznych. Stosowana jest np. w psychoanalizie. W pewnych wariantach była i jest stosowana w zaawansowanych praktykach medytacyjnych oraz stanowi podstawę podejścia taoistycznego. Swego czasu była też fundamentem filozofii stoicyzmu. Jej celem jest nauczenie mieszczenia w sobie różnorodnych emocji bez ingerencji w to doświadczenie. Ten trening to nic innego jak powrót do wczesnego dzieciństwa, kiedy naszym zadaniem było nauczyć się integrowania w jednym obrazie sprzecznych informacji i uczuć.

Najkrócej można by powiedzieć, że mamy nauczyć się żyć z wilkami. I tyle. Tak jak mamy nauczyć się żyć z naszymi niezbyt idealnymi partnerami, czy z nami samymi, którzy przecież nie jesteśmy doskonali.

A może to, że świat nie jest idealny, jest właśnie doskonałe? Z pewnością jest wystarczająco dobry.

Na szczęście!

Ryszard Kulik

Czerwiec 2011 (6/204 2011) Nakład wyczerpany