Dzikość (nie)oswojona
Każdego dnia dziesiątki tysięcy ludzi na całym świecie czują się w obowiązku opowiadać ci o twojej kobiecości. O tym, jak „pięknie być kobietą” – mówią sprzedawcy kosmetyków i kremów na zmarszczki. Producenci pieluch i proszków do prania każą ci widzieć siebie jako Westalkę, strażniczkę domowego ogniska, zaś wytwórcy tamponów – jako szaloną sportsmenkę, która skacze ze spadochronem i rozbija się rowerem po wertepach.
Do tego grona „ekspertów od kobiecości” dochodzą jeszcze politycy, toczący publiczne dyskusje o to, jaki użytek powinnaś zrobić ze swojej macicy, a także przywódcy religijni, grożący wiecznym potępieniem, jeśli swym zapisanym w tysiącletnich księgach obowiązkom nie uczynisz zadość.
Twoja płeć jest przedmiotem handlu, nakazów, walki politycznej. Rozebrano ją na tyle części, że gdzieś w tym wszystkim zabrakło miejsca dla ciebie. Chcąc sprostać wszystkim wymaganiom stawianym przed tobą, zapominasz samą siebie zapytać: kim właściwie jestem? A jeśli zapyta cię o to ktoś inny, odpowiadasz automatycznie, zgodnie z logiką świata fragmentarycznego: matką, siostrą, dziewczyną, studentką, księgową…
Czy w ogóle pamiętasz jeszcze czasy, gdy byłaś Całością, a nie tylko sumą części? Gdy twoje ciało nie było ciałem obcym, które trzeba ulepszać, odchudzać i wygładzać, lecz samą Ziemią – niepodzieloną i wszechogarniającą. Byłaś świętą i kapłanką, a w swoim łonie nosiłaś zarodki wszystkich ziemskich form życia. Twój cykl miesięczny stanowił odzwierciedlenie odwiecznych rytmów lunarnych i przypływów morza; w twoim brzuchu każdego miesiąca rodził się Kosmos, zaś od twojej płodności zależało, czy sady obrodzą owocami i czy zwierzęta wydadzą na świat potomstwo.
Potem przyszedł czas wielkich bohaterów i równie wielkich historii. Epoka herosów-zdobywców, którzy maszerowali dumnie naprzód w pochodzie dziejów, depcząc twoje święte ciało i podporządkowując je ustalonym przez siebie regułom. Czas Heraklesa, który pokonuje giganta Anteusza, wydzierając go z matczynych objęć Ziemi oraz Tezeusza, który zgładziwszy Minotaura ujeżdża w glorii zwycięzcy, porzucając swą światłą Przewodniczkę – Ariadnę.
Twoja pradawna moc była twórcom nowego ładu nienawistna. Utożsamiali cię z tym, co dzikie, nieokiełznane, obce. Byłaś dla nich wilczycą czyhającą na podróżnych w ciemnym lesie, gniewem rozszalałego oceanu, burzą piaskową na pustyni. Nienawidzili twojego nie dość podporządkowanego ciała i chcieli, abyś ty również go nienawidziła, abyś zaczęła się wstydzić swej natury tak, jakby była czymś brudnym i nagannym. Gwałty, których jako żołnierze zwycięskich armii dokonywali na tobie i na innych kobietach podbitych krain, były w istocie gwałtem zadawanym samej Ziemi – próbą okazania jej po raz kolejny swej brutalnej siły i bezwzględnej wyższości.
Twoja wypływająca z gór i lasów mądrość była dla nich jak obelga rzucona w twarz tworzonego przez nich cywilizacyjnego ładu. Dlatego musiałaś się z nią ukrywać właśnie wśród drzew i skał – w opuszczonych grotach i na polanach skąpanych w miękkim świetle Księżyca. Udawałaś słabszą i bardziej niesamodzielną niż jesteś, bo twoja siła budziła w zdobywcach żądzę podboju. Za dnia byłaś bezradna i uległa, zaś nocami zbierałaś się w kręgu swych sióstr, by dawać świadectwo mocy starszej niż najstarsze imperia i bardziej potężnej niż największe z potęg militarnych – nieśmiertelnemu Światłu Ziemi.
I to jednak dla patriarchalnej władzy, nieznoszącej sprzeciwu, było zbyt wiele, niczym uparty promień światła w ciemnym pokoju albo niestrudzone cykanie świerszcza w państwie Ciszy. Dlatego musiałaś zginąć – płonęłaś tysiące razy w ogniu stosów, a wraz z tobą płonęły lasy, ustępujące pod naporem dróg i miast pozbawionych ducha. Z dymem szła też wiedza, którą twoje babki i matki gromadziły przez pokolenia, rozświetlając współczesnym drogę jej świętym blaskiem.
Zhańbiona i poniżona, nauczyłaś się milczeć w chwilach, gdy chciałaś krzyczeć i poddawać się tam, gdzie należało stawiać opór. Zaprzeczyłaś swojej własnej wartości, aby ocalić wartość tego, co w tobie dzikie. Zepchnęłaś wiedźmę, kapłankę, boginię w głąb swojej nieświadomości, zapominając o jej istnieniu i bojąc się o nim pamiętać. W świecie świadomym zaś nauczono cię określać samą siebie zawsze jako własność – mężów, ojców i braci. Nie miałaś własnej egzystencji i nie mogłaś jej mieć. W końcu nigdy nie przestałaś być tym, co obce i nieujarzmione.
Dziś ciągle jesteś obca. Cieszysz się wprawdzie pewną autonomią, ale jest to rodzaj ekwiwalentu wolności, jaki zwykło się przyznawać emigrantom w obcym kraju w imię politycznej poprawności. Masz prawa wyborcze i możliwość poruszania się po tych obszarach życia, które niegdyś były dla ciebie zamknięte. Oczywiście pod warunkiem, że dostosujesz się do reguł świata, w jakim się znalazłaś. Możesz być naukowcem – jeśli potrafisz podporządkować swą pracę wymogom chłodnego, obiektywnego rozumu. Albo szefem wielkiego przedsiębiorstwa lub politykiem – jeżeli tylko twoje decyzje będą równie bezkompromisowe i pozbawione czucia, jak postanowienia mężczyzn.
Możesz być wszystkim, pod warunkiem, że nie będziesz sobą. Jak Natura, której rozwijać się wolno tylko tam, gdzie daje się ją kontrolować – w klatkach parków i na ograniczonych obszarach rezerwatów, i którą toleruje się dopóki można ją oswoić i ucywilizować.
A przecież tak się nie da. Dzikość nie znosi zamknięcia. Okuta w kajdany, związana zbyt ciasnymi pętami cywilizacji, usycha niczym drzewo odcięte od korzeni. Nie można być dziką i zniewoloną jednocześnie. Dlatego, gdy już sprostawszy wymogom kariery wdrapiesz się na czterdzieste piętro szklanego biurowca, odkrywasz, jak bardzo twoim stopom brakuje Ziemi. Kiedy wetrzesz w skórę te wszystkie podkłady i balsamy, wyglądasz tak młodo i powabnie, że zapominasz o tym, iż mieszka w tobie mądrość tysiąca pokoleń. Oczy zmęczone ciągłym szukaniem aprobaty tracą swój wilczy blask, zaś zwierzęca intuicja, która przez wieki prowadziła cię pewnymi ścieżkami, tępieje nieużywana w świecie racjonalnym do bólu.
Jeśli więc, mimo że osiągnęłaś już wszystko, co było w tym świecie do osiągnięcia i spełniłaś wszystkie stawiane przed tobą wymogi, poczujesz jak rozdzierający ból wstrząsa całą twoją istotą – nie odrzucaj go. Wiedz, że to krzyczy w tobie cała dzika Natura, która każdą komórką twojego ciała buntuje się przeciwko więzom, jakie jej nałożono. Pozwól jej dojść do głosu. Chociaż stłamszona i sponiewierana – ona ciągle tam jest i czeka aż przywrócisz jej utraconą godność. Trzeba jej tylko zaufać i pozwolić poprowadzić się znów do kolebki wszelkiego życia – do matczynego łona Ziemi. Czy odważysz się wyruszyć w tę podróż?
Monika Stasiak