„Matki bliskie ziemi” i dzikie kobiety
Gdy poproszono mnie o napisanie artykułu o dzikości w odniesieniu do moich doświadczeń jako kobiety, miałam pewne przeczucie, czego ode mnie oczekiwano. Zwykle nie prosi się mnie, żebym napisała artykuł „jako kobieta”, tak więc to, co piszę, wyszło jako refleksja, co to znaczy być kobietą w świecie, w którym żyję, i co to znaczy być naturalną lub dziką.
Wydaje się, że obecne trendy kulturowe zakładają z góry, że „naturalne” jest najlepsze. Dobrym posunięciem marketingowym jest umieszczanie na etykietach produktów tego słowa, np. na napakowanym parabenem żelu do kąpieli, sugerując, że produkt ten ma coś wspólnego z owocami. Kupujemy ideę czegoś czystego, bezpiecznego, połączonego z wizją przeszłości, gdy istniały proste i namacalne relacje pomiędzy nami i rzeczami, których używaliśmy wtedy, gdy sami uprawialiśmy żywność albo robiliśmy ubranie. Oczywiście nie chodzi o to, żeby sugerować, że na świecie nie istnieją ludzie, którzy mają taki bezpośredni kontakt (czy chcą czy nie) lub że w „cywilizowanym” świecie ludzie nie mają potrzeby, żeby odzyskać ten kontakt. Ale Zachód podniósł ten rodzaj „kontaktu z naturą” do rodzaju abstrakcyjnego konceptu, który także działa jak produkt na sprzedaż.
„Naturalny” ma ciepłą, rozmytą poświatę, sens bezpieczeństwa. Wydaje się to także usuwać możliwość wyboru i odpowiedzialność – jeśli „to jest tylko naturalne”, nie ma co myśleć o takich rzeczach i „ingerować” z jakąś większą złożonością. Do tej kategorii mogą też należeć niektóre zjawiska, które nie są takie ciepłe i rozmyte, jak na przykład podążanie za instynktem obrony własnej rodziny. Neuronauka i badania genetyczne są obecnie w taki sposób interpretowane, że utwierdzają koncept, kim jesteśmy „z natury” – nie możemy się temu oprzeć.
Jedne z pierwszych moich życiowych wspomnień dotyczą świata natury, tak jakbym osobiście przechodziła cały proces ludzkiej ewolucji. Jako małe dziecko budowałam szałasy z gałęzi na końcu ogrodu i robiłam zupy z błota, różnego zielska i jagód. Przypuszczalnie z tego powodu, iż byłam wychowana w rodzinie wegetariańskiej, nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby polować. Jako dziewczynka byłam zawsze w zbierackiej części mojej podmiejskiej kultury zbieraczy-łowców. Spędzałam większość wolnego czasu próbując rozwikłać zagadkę, jak przeżyłabym w miejscu, gdzie znalazłam się samotnie. Te wspomnienia to żywe wspomnienia wolności, wyzwalającego oddzielenia ze świata rodziny, nawet przyjaciół, ze świata nawyków i nakazów.
Być może wszystkie dzieci przechodzą przez podobny proces ewolucji, od naturalnego, instynktownego (bezradne dziecko, zależne od matki/ojca), przez osobistą „fazę survivalu”, etap robienia szałasów i zdobywania żywności oraz walki (przy pomocy zabawkowych pistoletów, a jeśli ich rodzice im je zabierają, patyków), do fazy inicjacji w „kulturę”. W kulturach tradycyjnych ta inicjacja może mieć miejsce przy udziale rytuału i przybrać formę zabierania dzieci rodzicom i przenoszenia ich w inne miejsca społeczności (na przykład do specjalnej chaty dla młodzieży). Patrząc z psychoterapeutycznej perspektywy, zaczynamy od symbiozy z matką, z naturą, a potem przenosi się nas z tego błogostanu do ojca, kultury, języka i symboli.
Użalamy się często nad naturą w opozycji do kultury, czegoś „zrobionego przez człowieka (man-made)”. Dość powszechnie utożsamia się naturę z kobietą, od taoistycznego systemu yin-yang do współczesnych reklam – od Matki Ziemi do matek bliskich Ziemi, osób, które istnieją po to, żeby utrzymywać nas w bezpieczeństwie, symboli czystości i prostoty, ostatecznie pełnych mocy, ale niekoniecznie bardzo bystrych.
I oczywiście tam, gdzie jest archetyp Matki, musi być i druga strona medalu – jak Madonna i Dziwka, syndrom tradycyjnie reprezentowany przez chrześcijaństwo. Tysiące kobiet zginęło w egzekucjach z błogosławieństwem patriarchalnego kościoła w początkach współczesnej Europy za przestępstwa związane z „czarownictwem”. Egzekucji nie wykonywano wyłącznie na kobietach, ale polowanie na czarownice służyło usunięciu kobiet i ich mocy, czy to chodziło o zabobonny strach przed mistycznymi siłami, czy o tradycyjną wiedzę zielarską. W innych religijnych i kulturowych kontekstach sytuacja nie wygląda o wiele lepiej, często seksualność kobiet (natura ich ciała) jest traktowana jako własność lub jako zagrożenie, które powinno podlegać kontroli mężczyzn – przykładem są zabójstwa honorowe, gdzie rodzina może zabić kobietę oskarżoną o nieodpowiednie stosunki seksualne. W niektórych kulturach jej przyjemność seksualna jest postrzegana jako tak groźna, że trzeba ją zupełnie usunąć, przez obrzezanie. Te opresje są reakcją na męską fantazję „dzikiej kobiety”. Ale dzisiaj dla wielu kobiet ta dzikość jest także wyborem.
Dzikość jest naturalna, ale z pewną ostrością. To również coś instynktownego, usuwającego konieczność bardziej skomplikowanych myśli, ale jest opozycją bezpieczeństwa. To transgresja, przekraczanie barier. To ten rodzaj rozumienia natury, w którym ludzie idą na kursy survivalu nie żeby się rozpieszczać, ale żeby siebie testować, poddać próbie. To natura bez projekcji bezpieczeństwa, obojętna wobec ludzi. Dzikość jest też wiązana z życiem poza normami bezpieczeństwa i rozciąganiem granic naszej świadomości, np. przez narkotyki. Dzikość to styl życia, który ma moc wyzwalania, ale może też zakończyć się uzależnieniem.
Dzikie kobiety są wolne od konwencji i – co najważniejsze – posiadają władzę nad własną seksualnością. Wcielają wolność i pożądanie. Mają moc, która jest bardziej groźna niż bezpieczna, i ostatecznie logika, racjonalność i to, co się z tym wiąże, nie jest ich sprawą.
Tak więc prawdziwe kobiety raz wchodzą, raz wychodzą ze stereotypów i archetypów – dzikie kobiety lub bose a w ciąży. I także piszą swoją własną historię, która jest samoprzenikającym się miksem natury i kultury, tak jak u mężczyzn.
Podczas gdy dobrze jest czerpać z mocy archetypów (np. bycie w ciąży może jednym razem dać jedyne w swoim rodzaju poczucie mocy, innym razem wysysać i zabierać moc), ważne jest, aby archetypom się nie dawać, nie pozwalać im dyktować lub ograniczać naszego życia. Kobiety nie są cieniami kultury, grającymi ciało dla umysłu kultury. Wszystkie istoty ludzkie są w pewnym sensie rządzone przez biologię, ale też w pewnym sensie mają władzę nad własną świadomością. Chociaż to powinno być oczywiste w dzisiejszym „post-feministycznym” świecie, nie wierzę, że zawsze tak jest.
Co najważniejsze, nie ma ucieczki od odpowiedzialności za własne czyny, za zniszczenia przyrody, nawet jeśli w tym samym czasie ją idealizujemy. Podczas gdy idealizujemy cechy związane z kobietami, kobieca seksualność jest wciąż mniej lub bardziej agresywnie kontrolowana w wielu rejonach ziemi. Może już czas, żeby podłączyć się do cech, którymi się zachwycamy i użyć ich do przełamywania stereotypów, bez przypisywania tych cech konkretnym osobom, a tym bardziej żelom do kąpieli.
Sarah Luczaj
Tłumaczenie: Łukasz Łuczaj