Każdy może być bębniarzem. Rozmowa z Dominikiem Muszyńskim
Pamiętam, że „od zawsze” byłeś zafascynowany rytmem i bębnami. Skąd wzięła się ta fascynacja?
Dominik Muszyński: Początek był dość prozaiczny, tutaj nie ma jakiejś wielkiej, mistycznej historii. Po prostu zdarzyło się, że przy jakiejś okazji usłyszałem żywe bębny – ich brzmienie wydało mi się szczególnie prawdziwe, naturalne, poruszające, takie do głębi autentyczne i żywe, a także – chyba nie nadużyję tego słowa – pierwotne. I tak już zostało do dzisiaj.
Przez ćwierć wieku konsekwentnie podążasz ścieżką muzyka grającego niekomercyjną muzykę. Jak przez te lata ewoluowała twoja twórczość?
Trudno powiedzieć, czy tak naprawdę jestem muzykiem offowym, o ile można w ogóle użyć tej kategorii. Faktem jest, że Wa Da Da i w ogóle muzyka etno to nie jest mainstream, choć w ostatnich latach w wielu dziedzinach sztuki wraca się do korzeni, o czym świadczą wszystkie projekty fusion z wykorzystaniem elementów etnicznych. Niemniej nie jest to główny nurt, a na nasze koncerty faktycznie zwykle przychodzą ci, którzy wiedzą, dlaczego kupili bilet. Jednak w ciągu całej mojej pracy z muzyką zdarzyły mi się liczne dość spotkania zarówno z innymi nurtami, jak i z całkiem przyziemną koniecznością zarobienia pieniędzy. W Polsce na przykład miałem okazję pracować dla kilkuset firm i większych korporacji, w których animuję spotkania zespołu, integruję ludzi i szkolę ich za pomocą rytmu. Bo rytm to nie tylko muzyka – to po prostu życie. Zatem nie zamykam się na inne światy i również z tego czerpię satysfakcję jako człowiek i jako muzyk.
Wasza muzyka sięga wielu rejonów świata, także słowiańskich. Czy te najbliższe nam kulturowo rytmy są jakoś szczególnie odmienne od tych z innych rejonów świata?
Tak różne jak to tylko możliwe – jak pogoda na Grenlandii i w Egipcie. To właśnie taka przepaść. Nawet nie ma co porównywać – jedyne, co je łączy, to w zasadzie źródło: pierwotny rytm, jak bicie serca każdej żywej istoty, plus emocje, które są językiem naszej podświadomości i czynią sztukę słuszną. Dlatego mogę szukać i tu, i tu, wszędzie tam, gdzie używa się tego „języka”.
Mieszkałeś sporo czasu na wsi, w Lubeni pod Rzeszowem. Czy tam łatwiej o inspirację do pracy nad muzyką niż w mieście?
W Lubeni wciąż mieszkam, w pięknym miejscu pod lasem, z dala od zabudowań i głównej części wioski. Dobrze mi z tym, bo jest to dla mnie ważne miejsce na ziemi, zresztą jakiś czas temu zapłaciłem dość wysoką osobistą cenę za tę wolność, jakiej tam właśnie doświadczam. Tam jest dużo mojej energii, wrosłem w to otoczenie, w okolicę i ludzi, którzy mnie zaakceptowali i przyjęli do społeczności. Wrosłem w drewniany dom, który odbudowałem, włożyłem w niego serce.
Nie do końca chodzi tu o inspirację do pracy – ja po prostu mam tam święty spokój, mogę odpocząć, zaszyć się każdego dnia i nie muszę czekać na wakacje pod palmami, żeby odreagować codzienne stresy. Stworzyłem tam sobie azyl, który jest mi potrzebny do bardziej świadomego życia, do „dzikiego życia”…
Gdy słucham tego, co gracie, nasuwa się pytanie: czy tworząc muzykę inspirujecie się Naturą?
To uproszczenie. Muzyka, którą tworzymy i gramy, cała jest Naturą. Pochodzi z wnętrza człowieka i jest niesiona przez emocje, a jej źródłem jest serce. Jak wspomniałem, każda żywa istota emituje fale i wibracje, które tętnią, pulsują, a rola muzyka, nieskromnie, a wręcz błędnie nazywanego „twórcą”, to asysta przy odbiorze porodu, gdzie rodzi się EMOCJA–DŹWIĘK–RYTM.
No właśnie, można spotkać się z określeniem „rytm Ziemi”. Czy twoim zdaniem można mówić o czymś takim?
Oczywiście, że tak. Ten rytm wyznaczają nie tylko pory roku czy naprzemienność dnia i nocy, ale także oddech, jaki każdy z nas bierze co kilka sekund. Dlatego chyba każdy może grać właśnie na bębnie, bo gdzieś tam w środku każdy prędzej czy później może dotrzeć do rytmu, którym obdarowała nas Natura. Ten rytm krąży, pulsuje w każdym z nas i we wszystkim, co żyje – trzeba tylko wyczuć moment i wejść w niego w odpowiednim momencie. Gdy już raz zaczniesz, wyczujesz rytm, żyjesz nim, wdychasz go z powietrzem – trudno zejść ze ścieżki, odmówić sobie kontaktu, łączności z duchem Ziemi czy Natury. Każdy, komu bije serce, jest bębniarzem i może stać się dobrym muzykiem – warunkiem jest bijące serce…
Świat przeżywa trudny czas – wpływ człowieka na środowisko jest ogromny i często destrukcyjny. Dlaczego wciąż stwarzamy problemy środowiskowe?
Nie jestem pewien, czy to pytanie jest do mnie. Jeżdżę samochodem, produkuję śmieci i pewnie zanieczyszczam środowisko w różny sposób nie mniej niż wiele innych osób. Żyję w Babilonie i siłą rzeczy korzystam z jego narzędzi, które zakłócają naturalny rytm Ziemi. Myślę, że przekroczyliśmy pewien punkt graniczny, jeśli chodzi o liczebność ludzi na świecie. Dopóki było nas na tyle mało, że Natura mogła sobie poradzić ze skutkami naszego wpływu, dopóty była nadzieja – w naturze przecież wszystko dąży do homeostazy, równowagi. Paradoksalnie, to postęp ludzkości, tzw. postęp cywilizacyjny, doprowadził do tego, że nie jesteśmy w stanie racjonalnie dysponować zasobami. Z drugiej strony brak tego postępu w innych częściach świata sprawia, że tam również ludność nie dba o swoje otoczenie… To trudne pytanie i nie znam dobrej odpowiedzi. Mam takie poczucie i coś każe mi tak to rozumieć, że ludzkość w swej ciągłej kontroli i presji „postępu” – RÓWNIEŻ JEST CZĘŚCIĄ NATURY! Choć na pierwszy rzut oka wydaje się być destrukcyjna, ma to zapewne sens w skali życia Ziemi – bo wszystko, co mamy, skoro już jest, musi mieć sens…
Masz jakieś rytmiczne przesłanie dla czytelników „Dzikiego Życia”?
Wykorzystam świetny tekst autorstwa Jacka Podsiadło, który dzięki moim serdecznym kamratom z zespołów R.U.T.A. i Paprika Korps dotarł pod moją strzechę:
Pod bezpośrednią opieką aniołów
Stosunek do zwierząt, owa plama krwawa,
którą chrześcijaństwo w tym miejscu zostawia,
jest główną przyczyną kryzysu kościołów.
W zwierzętach odbite jest piękno aniołów.Lecz ta doskonałość ukryta jest w cieniu,
pogrążona w niezastawionym cierpieniu,
w stanie katastrofy, w upadku do piekła.
Poza bramy Miasta, niczym pies, uciekła.Pismo Święte mówi jedynie o ludziach,
Pismo Święte jest kalekie, w grzechu bierze udział,
i to od swych pierwszych do ostatnich stronic,
martwe jak litera nie walcząca o nic.Bo tak trzeba kochać prawdę i jej ducha,
żeby bardziej jej, niż Ewangelii słuchać,
żeby ją wyrażać skowytem i krzykiem.
Jeśli to herezja, chcę być heretykiem!
Dziękuję za rozmowę.
Dominik Muszyński – od 1991 r. zajmuje się muzyką i promocją kultury etno, gra na wszelkiego rodzaju instrumentach perkusyjnych, a w szczególności na bębnach (conga i djembe). Jest liderem zespołu Wa Da Da, był związany z rzeszowską formacją T.H.Culture. Zagrał kilkadziesiąt tras koncertowych i ponad 1000 koncertów. W 1994 r. założył szkołę gry na etnicznych bębnach w stylu Afto-Cuban i Djembe Dundun Afryka Zachodnia. Od 1995 r. współpracuje z Rzeszowską Filharmonią i szkołą muzyczną „Yamaha”, dla których zrobił już ponad 5000 audycji muzycznych dla dzieci i młodzieży. Od 2004 r., kiedy nastąpiła fala zainteresowania bębnami a w szczególności ich integracyjnymi możliwościami, zaczął na dużą skalę prowadzić warsztaty wyjazdowe dla bardzo szerokiej grupy odbiorców – od placówek resocjalizacyjnych po duże korporacje. Te nietypowe warsztaty integracyjne prowadzi na terenie całej Europy. wadada.pl