I gołąb z ręki dziobie mi pszenicę…
Od fililogii do zoofilologii
Zimą na miejskim skwerze starsza pani rozsypuje kaszę, do której natychmiast zlatują się gołębie. „Dlaczego karmi pani te ptaki?” – pyta z oburzeniem przechodząca obok kobieta z sąsiedztwa. „A dlaczego pani je śniadanie?” – spokojnie odpowiada staruszka. Ta litościwa dla gołębi staruszka to moja mama. Zawsze lubiła wszystkie zwierzęta, ale w jesieni życia nade wszystko ukochała synantropijne ptaki. Często o nich opowiada. Zwykle opowiada już tylko o nich.
Wcześniej też chętnie mówiła o ptakach. W dzieciństwie pokazywała mi kury, ale nie pozwalała wśród nich biegać, wrzeszczeć i machać rękami, jak czynią to małe dzieci, podczas gdy ich rodzice zwykle nie reagują. Mnie nie wolno było straszyć żadnego zwierzęcia. Mama pokazała mi, ile radości daje obserwowanie zwierząt. Gdy straszysz, uciekają, ale jeśli im się przyglądasz, cały świat przyrody masz jak na dłoni. Takich etologów-amatorów jest znacznie więcej i nie trzeba tęgich głów, by zrozumieć zachowanie zwierząt. Moja mama, emerytowany pedagog, nie zna najnowszych dzieł z etologii kognitywnej. Nie czytała Konrada Lorenza, nie przeczyta już Donalda Griffina, ale z obserwacji zachowania gołębi i innych ptaków wyciąga prawidłowe wnioski. Wie, że rozpoznają ją, gdy wychodzi z domu idąc do nich powolutku z ziarnem (ptaków nie wolno karmić chlebem!), że mają dobrą pamięć, bo przylatują stale o tej samej porze i lecą za nią jak na niewidzialnej smyczy, że rozumieją jej gesty, a nawet pojedyncze słowa. Nigdy nie słyszała o skrzynce Skinnera, o eksperymentach E. Wassermana i jego współpracowników, o zdolnościach gołębi do tworzenia pojęć, a mimo to doskonale wie, że są to inteligentne ptaki. Gdy mówi, że gołębie myślą, sąsiedzi zapewne stukają się palcem w czoło. Cóż, niezrozumienie bierze się z braku wiedzy i wrażliwości na los nie-ludzi.
Mama zawsze chętnie opowiadała o ptakach. O zmyślnej sroce, która kradła kawałki surowego mięsa z balkonu lub o gawronach przechadzających się po trawnikach niczym ludzie z rękoma założonymi do tyłu. Na starość zaczęła częściej i baczniej obserwować osiedlowe ptactwo, zwłaszcza gołębie. Dobrze, że nie wie o tym, iż w czeskim Boguminie planują gazowanie tych miejskich ptaków i nie zna wiersza Mirry Łochwickiej „Nie zabijajcie nam gołębi…”.
W dzieciństwie mama najczęściej rysowała mi ptaki. Sztukę malowania papużek falistych opanowała do perfekcji. To były pierwsze prawdziwe zwierzęta, jakie miałam. Być może sądziła, że przestanę w końcu przyprowadzać do domu bezdomne kundle błąkające się po osiedlu. Nie przestałam, ale kolorowe ptaszki fruwające po naszym mieszkaniu zaprzątały moją uwagę do tego stopnia, że straciłam na jakiś czas zainteresowanie bezdomnymi psami, dzikimi kotami i martwymi szczurami, którym urządzałam pogrzeb. Jakże to wzruszający u małych dzieci zwyczaj. Bierze się z jeszcze nieskażonej wrażliwości. Zwróciła na to uwagę Swietłana Aleksijewicz. Dzieci „nie rozdzielają życia na mniej i bardziej wartościowe. Babcia umarła, kot umarł, jeżyka samochód rozjechał – w dziecięcym światopoglądzie to jedno. Po prostu: życie uszło”. Tak więc mama kupiła parkę ptaków egzotycznych, ale nie po to, by siedziały w klatce. Dzisiaj nie godzę się na handel tymi ptakami, na wyrywanie ich z naturalnego środowiska. Wtedy byłam dzieckiem i pamiętam, że obserwowanie zachowania tych niezwykle mądrych i towarzyskich ptaków było dla mnie wielkim przeżyciem. Podobnie jak ich niepowetowana śmierć. Wyjechałyśmy na trzy tygodnie, ptaki musiały zostać same. W PRL-u nie można było zabierać zwierząt na wakacje. Zostały. Mieszkanie należało do nich, do klatki wracały tylko na noc. Jak zawsze. Co mogło się wydarzyć? Ziarno rozsypane na kilku płaskich talerzach, mnóstwo pojemników z wodą (sąsiad uzupełniał świeżą). Wreszcie wróciłyśmy. Pierwsza weszła do przedpokoju mama. Jedna z papug zerwała się z futryny drzwi lecąc nam na powitanie. Usiadła mamie na ramieniu. Dostrzegłam tylko, jak ptak nagle osunął się i upadł. Dziś wiem, że dostał ataku serca. Wtedy nie wiedziałam. Druga papuga odeszła w kilka dni później. Po raz pierwszy doświadczyłam śmierci ukochanych zwierząt. To wystarczyło, aby na całe życie zapamiętać, że zwierzęta, zwłaszcza stadne (nawet ptaki) tęsknią za człowiekiem, za partnerem, są wrażliwe, mają emocje i mogą czuć się opuszczone. Ptaki nie umarły z braku pożywienia i wody. Umarły z tęsknoty. Zabił je nasz nieoczekiwany dla nich powrót. Nie kupuję już papug.
Tytuł felietonu to cytat z wiersza „Samotność” Anny Achmatowej (tłum. E. Siemaszkiewicz).
Justyna Tymieniecka-Suchanek
Literatura:
- D. R. Griffin, „Umysły zwierząt. Czy zwierzęta mają świadomość”, Tłum. M. Ślósarska, A. Tabaczyńska, Gdańsk 2004, s. 131–141.
- Sowińska, G. Sroczyński, „Być kobietą w ZSRR”, „Wysokie Obcasy”, 12.12.2011, s. 34.
- katowice.gazeta.pl/katowice/1,35019,15759113,Golebie_znowu_sa_problemem_miast__W_Katowicach_poproszono.html