Janusz Korbel. Nasze dwadzieścia lat
Odszedł Janusz Korbel. Znaliśmy się przeszło dwadzieścia lat i przez te lata był dla mnie nie tylko przyjacielem, ale i nauczycielem. Nauczycielem bardzo szczególnym, wyjątkowym, który czasem jednym zdaniem potrafił odsłonić coś, z czego do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, a co już w następnym momencie stawało się oczywiste. Nie spotkałam nigdy człowieka tak głęboko i całkowicie oddanego temu, co robił i co chronił. Jego obecność w Białowieży, w małym domku na skraju wsi, przywodziła mi na myśl postać Strażnika cennego skarbu. Tak właśnie, jako skarb, traktował Puszczę.
Nie pamiętam już, jak to się stało, że się spotkaliśmy. Odwiedził nas na wsi którejś zimy, kiedy właśnie remontowaliśmy nowo zakupiony stary dom. Dyskusje z nim pozwoliły mi o wielu rzeczach myśleć inaczej. Nie tylko o tym, czym powinna stać się ekologia. I że ekologia głęboka to nie tylko zestaw postulatów, ale sposób myślenia, mentalność i z pewnością pewien rodzaj szczególnej duchowości.
Janusz był jednak zawsze niezwykle konkretny, w pozytywnym i szerokim znaczeniu tego pojęcia był „blisko ziemi”. Jednocześnie jego szeroki, niekonwencjonalny umysł widział związki między rzeczami tam, gdzie inni nie dostrzegali nic. Polecał nam książki do czytania i podrzucał nazwiska autorów, o istnieniu których nie mieliśmy pojęcia. Kiedy sobie uświadamiam dzisiaj, z jak wieloma ludźmi się znał, ile spraw zainicjował, ile napisał, ile zorganizował – mam wrażenie, że tego spokojnego zrównoważonego człowieka poruszała jakaś niesamowita siła.
Byliśmy u niego w maju. Jego poczucie humoru, dystans do siebie i szacunek dla innych czyniły z niego naturalny autorytet. Zabawnie było iść z nim przez wieś, bo wszyscy go pozdrawiali i zaczepiali, trzeba się więc było przygotować na postoje i pogaduchy. Był wspaniałym przewodnikiem w Puszczy; te wyprawy na zawsze zostaną mi w pamięci, tak jak i jego postać w zielonym kapeluszu na tle ogromnych puszczańskich drzew. Z wielką przenikliwością, mądrością i bez krztyny sentymentalizmu patrzył na świat, na ludzi, na przyrodę. Jego opowieści zawsze wprowadzały ład w moje chaotyczne myśli. Bardzo wiele mu zawdzięczam i w tym sensie uważam go za Mistrza.
W Białowieży w swoim prostym przytulnym domku Janusz wydawał się być w jakimś najbardziej właściwym sobie miejscu. Był celem podróży. Latem odwiedził go mój syn z przyjaciółmi, kolejne pokolenie. Ludzie zaczęli się zjeżdżać do niego.
I my byliśmy umówieni na wrzesień.
Olga Tokarczuk