Pożegnanie twórcy procesów
W przyrodzie najważniejsze są procesy i to one powinny być głównym przedmiotem naszej troski. Nie pojedyncze osobniki, okazy, wyizolowane gatunki czy populacje. To była jedna z kluczowych rzeczy, jakich Janusz Korbel nauczył mnie – i zapewne wiele innych osób – na drodze od ekologii płytkiej do takiej czy innej jej wersji głębszej czy głębokiej. I sam Janusz był w moich oczach przede wszystkim twórcą procesów, tyle że w świecie ludzkim. Głównie za to chciałbym Mu złożyć podziękowanie w tym smutnym momencie.
Śmierć niemal zawsze sprawia, że w centrum refleksji umieszczamy wspomnienia o cechach danej osoby. Przypominamy dobre uczynki, postawy, zachowania zmarłych. Zwykle w konwencji laurki. Nic w tym złego, ale moim zdaniem w przypadku Janusza nie to jest najważniejsze. Mógłbym napisać wiele dobrego o Nim jako człowieku po prostu czy człowieku w różnych rolach społecznych. O tekstach, korespondencji, później dyskusjach, o wspólnym czasie w lesie i czasie w biurze, o tym, ile inspiracji czy lektur to moja zdobycz i Jego dar z tamtych lat… Ale zrobią to inni, nie byłem nikim wyjątkowym na tych ścieżkach, którymi szło nas wielu/wiele.
Poznałem też gorszą stronę charakteru Janusza, bo każdy i każda z nas ma takie. Janusz bywał apodyktyczny, bywał przesadnie wymagający, nie zawsze uwzględniał, że inni funkcjonują w odmiennym kontekście – mają mniej wiedzy, doświadczenia, życiowej niezależności, gorszą sytuację materialną itp. – i dlatego nie mogą robić tak czy tyle, co On. Miał też, jak wielu twórczych ludzi, bardzo mocne ego, choć bez wątpienia lata doświadczeń życiowych – od buddyzmu po zżycie z przyrodą – pozwalały Mu radzić sobie z tą cechą lepiej niż wielu nabuzowanym „liderom”. To wszystko bywało źródłem rozczarowań. Ponieważ Janusz, m.in. z racji wieku, ale przede wszystkim dorobku, rzadko kiedy miał naprawdę równych partnerów, co jakiś czas okazywało się, że te zwykłe ludzkie cechy czy postawy bywają przyczyną rozczarowań u osób bezrefleksyjnie zapatrzonych w „guru”, „idola”, „nauczyciela”, „przewodnika” czy jak to jeszcze nazwiemy. A i sam Janusz bywał w personalnych zainteresowaniach i fascynacjach kapryśny i porzucał zainteresowanie ludźmi, których wcześniej chwalił czy idealizował.
Po co o tym wspominam? Bo znaczenie i rola Janusza polegały nie na tym, że był bez wad, ale na tym, że wykonał ogromną i znakomitą robotę. Jej znaczenia nie oddadzą żadne słowa, liczby, pochwały, wspominki. I nie przekreślą jej takie czy inne personalne cechy i „wpadki”. Bez Niego polski ruch ekologiczny (czy przynajmniej jego istotna część) – jego poziom refleksji, obszary zainteresowań, sposoby działania itp. – wyglądałby zupełnie inaczej. Było w nim sporo banałów, bylejakości, kiepskich i chwilowych mód, ślepych uliczek, słomianych zapałów, kunktatorstwa, konformizmu, ledwie maskowanej interesowności i wygodnego życia pod płaszczykiem wzniosłych haseł. Janusz wskazał kierunek zupełnie inny – radykalną, głęboką ekologię, która na poziomie idei i „duchowości” sięgała o wiele dalej, a na poziomie praktyki stawiała na bezkompromisową ochronę dzikiej przyrody. Ale nie tylko wskazał, lecz przede wszystkim samemu szedł w tym kierunku (choć ze swoją wiedzą, doświadczeniem i kapitałem kulturowym mógł wybrać wiele innych dróg) oraz inspirował do tego innych. A jeszcze innych umiejętną, a nie zawsze widoczną presją przymuszał do tego, choć woleliby zbierać plastikowe butelki, sadzić drzewka czy organizować konkursy plastyczne z „eko” w nazwie.
Szedł tą drogą przez wiele lat i tworzył w tym celu sprawne, skuteczne instytucje. Był rzadkim, bardzo, bardzo rzadkim przypadkiem człowieka, który połączył wizjonerstwo i inspirujące „bujanie w obłokach” ze sprawną, długofalową pracą organizacyjną. Pracą mrówczą i zwykle w Polsce słabo docenianą, bo u nas lubi się fajerwerki, wielkie słowa, chwilowe zrywy. A Janusz mozolnie, dzień po dniu, całymi latami tworzył kolejne dzieła – Pracownię na rzecz Wszystkich Istot, miesięcznik „Dzikie Życie”, kampanie w obronie Puszczy i innych obszarów czy gatunków, warsztaty edukacyjno-formacyjne itd. Wszystkie te inicjatywy powstały pod prąd środowiskowych trendów i oczekiwań, wbrew łatwiźnie, a nierzadko w kontrze do potężnych i wpływowych przeciwników. W dodatku sam twórca pozostawał raczej w (pół)cieniu. Gdy teraz, po Jego śmierci, przeglądaliśmy stare numery DŻ, aby wyszukać i przypomnieć teksty Janusza, uderzyło mnie, jak niewiele – wbrew temu, co podsuwały wspomnienia, jak widać chybione – było tam artykułów redaktora pisma. A dobry lider to wcale nie ten, który zajmuje jak najwięcej realnej czy symbolicznej przestrzeni – jest nim taki, który potrafi się posunąć, do wspólnej sprawy pozyskać innych, a samemu tylko czuwać nad dobrym kierunkiem i efektem.
O tym, że były to dzieła dobre, świadczą nie tylko sukcesy „Janusza i spółki” – świadczy o nich także, a może przede wszystkim to, że funkcjonowały one nadal i dobrze również bez Niego. To rzadkość, bo zazwyczaj inicjatywy ludzi nietuzinkowych popadają w kłopoty, gdy ich samych zabraknie z jakichkolwiek względów. Budował tak, jak najsolidniejszy murarz czy cieśla, skoro te „domy” nadal stoją. A budował zwykle środkami niezwykle skromnymi – z wyboru, bo rozmaite profity czy drogi na skróty odrzucał. Kto zetknął się kiedykolwiek z mniej lub bardziej „starymi czasami” działań Janusza, ten wie, że wszystkie owe duże i efektywne inicjatywy miały spartańskie zaplecze finansowe, techniczne, a nierzadko także ludzkie, w postaci garstki harujących aktywistów. Kto wtedy widział i wiedział, ile zasobów jest w „innej” ekologii, ten na zawsze zapamięta różnicę. Kto wie tylko to, jak dzisiaj działają organizacje ochroniarskie – zasobne w granty czy utrzymywane przez zagraniczne centrale swoich tutejszych filii – ten nie będzie w stanie wyobrazić sobie tamtego biedowania, oszczędzania, łatania dziur pieniędzmi wyżebranymi przez Janusza tu czy tam. Działalność Zmarłego była taka, jak tytuł i przesłanie słynnego artykułu Arne Naessa: Skromna w środki, bogata w cele.
Przez „szkołę Janusza” przewinęły się setki osób. Wiele z nich/z nas rozeszło się po świecie w różnych kierunkach. Zapewne mniejszość z tego grona do dzisiaj jest związana głównie z ekologią i ochroną przyrody, a jeszcze mniej tych, którzy robią to społecznie, nie zawodowo. Ale sądzę, że mało która z tych osób postrzega przyrodę, jej piękno, wartość, ale i zagrożenia dla niej tak, jak „zwykli ludzie”. I nie chodzi tu o elitarystyczne aroganckie nadymanie się – chodzi o to, że zawdzięczamy temu człowiekowi wielką, nierzadko niedocenianą (bo ego zwykle podszeptuje, że to my, my sami i tylko my stwarzamy swój świat w jego pozytywnym wymiarze) lekcję, dar, skarb. On odszedł, my pozostaliśmy, więc starajmy się jak najwięcej z tego przekazać innym. To będzie chyba najlepsza rzecz, jaką możemy zrobić dla Janusza Korbela, gdy Jego już nie ma między nami.
Remigiusz Okraska
Remigiusz Okraska – od pierwszej połowy lat 90. sympatyk PNRWI, od roku 1997 autor, a od 1999 do dzisiaj stały współpracownik „Dzikiego Życia”, w latach 2001–2005 redaktor naczelny DŻ, w latach 2001–2004 członek zarządu Pracowni. Od roku 2000 redaktor pisma „Obywatel”, przekształconego 10 lat później w „Nowego Obywatela” – Janusz Korbel był jego stałym felietonistą w latach 2000–2003.