Prawdziwa głusza
Okruchy ekologiczne
Tutaj, pośród czterech ścian, otoczeni różnego rodzaju sprzętami poprawiającymi nastrój, skąpani w sztucznym świetle energooszczędnych żarówek, wielu z nas doświadcza tęsknoty za utraconym rajem. Powiew świeżego powietrza, zapach leśnej ściółki, słońce głaszczące nagą skórę i pozorny bałagan koła życia i śmierci w przyrodniczym mateczniku – to coś, czego pragniemy. Spacer w parku daje oczywiście sporo satysfakcji, ale nie ma to jak prawdziwa głusza. Tam właśnie można zajrzeć w oczy Panu Bogu, tam można dowiedzieć się czegoś o sobie i o całym świecie naprawdę. Bez żadnych podpórek i ułatwiaczy stanąć oko w oko z prawdziwą rzeczywistością.
I czegóż tam można się dowiedzieć? Przede wszystkim tego, że prawdziwa głusza absolutnie nie nadaje się do życia (naszego). Pójść, rzucić okiem – owszem, ale zaraz potem zabierać swój majdan i zmykać do cywilizacji, gdzie utwardzone drogi (lub choćby ścieżki), sklepy z jedzeniem, nocleg z wygodnym łóżkiem, no i ciepły prysznic. Nie wspominając już o kawie, którą obowiązkowo trzeba wypić, by postawić się na nogi. Tak, prawdziwa głusza jest, mimo sentymentalnych wyobrażeń ściskających serce, środowiskiem zupełnie nie dla nas. Ten, kto był, to wie. Przede wszystkim nie da się tam swobodnie przemieszczać. Brak ścieżek w wielu miejscach wręcz uniemożliwia przemieszczanie się. Powalone pnie wielkich drzew bywają przeszkodą trudną do przebycia, podobnie jak tereny podmokłe czy gęste młodniki. Pokonanie większej rzeki, gdy nie ma w pobliżu mostu, stanowi prawdziwe wyzwanie, szczególnie zimą.
Nawet Henry David Thoreau, wielki miłośnik przyrody, podczas pobytu w lasach Maine tak o nich pisał: „Natura tutaj jest czymś brutalnym, okropnym, choć pięknym. Patrzę ze zgrozą na ziemię, po której stąpam, widząc jakaż Moc musiała ją stworzyć, tę formę, wygląd i materialną postać. Ten rodzaj Ziemi stworzony jest z Chaosu i Starej Nocy. To nie jest ludzki ogród, tylko dziewiczy teren. Nie ma tutaj trawnika, łąki, pastwiska, polanki, gruntu ornego czy nieużytku”.
Nawet ci, którzy dobrze sobie radzą w takim terenie, zawczasu wyposażają się w zapasy i rozliczne sprzęty ułatwiające pobyt w odległych i niedostępnych miejscach. Porcje liofilizowanego jedzenia, odpowiednie buty, odzież oddychająca, bielizna termoaktywna, kuchenki do podgrzewania, witaminy i mikroelementy w tabletkach, wielofunkcyjne scyzoryki, śpiwory i namioty… Ile trzeba zabrać ze sobą cywilizacji, by w prawdziwej głuszy poczuć się wolnym od cywilizacji?
To wszystko dla wielu oznacza, że prawdziwa głusza jest najzwyczajniej przereklamowana i nie stanowi specjalnej wartości. Bo przecież wartość ma jedynie to, co człowiek może jakoś wykorzystać. Jeśli nic tam po nas, bo nie da się tam żyć i przebywać, to koniecznie trzeba to miejsce rewitalizować, czyli przywrócić życiu. Gdy pojawi się tam droga dojazdowa z parkingiem, punktem gastronomicznym (ach, ta kawa!) i siecią ścieżek, ławeczek i tablic informacyjnych, to od razu robi się jakoś raźniej na duszy. Bo przecież prawdziwa dzicz musi nam służyć.
Tak oto zamieniamy ostatnie skrawki dzikiej przyrody na cepeliadę, gdzie zadowalamy się fasadą, uciekając przed zanurzeniem w prawdziwą rzeczywistość, która grozi nam głodem, chłodem, nadmiernym wysiłkiem i dyskomfortem. Zawsze w zanadrzu należy mieć bazę noclegowo-aprowizacyjną.
Mimo że człowiek swoją działalnością odcisnął piętno na niemal każdym skrawku ziemi, zamieniając to, co dzikie, na cywilizowane, to prawdziwa głusza drzemie w wielu zakamarkach, nieustannie zasilając rzekę życia, z której my sami czerpiemy życiodajne soki. Bo trzeba wyraźnie powiedzieć, że to, co z pozoru bezużyteczne, stanowi warunek naszego przetrwania.
Lubię siadać w centrum miasta i patrząc na tramwaje, budynki, samochody, światła uliczne i wystawy sklepowe dostrzegać w nich oceany, leśne mateczniki, górskie łąki, zagubione źródliska, rozległe torfowiska czy rozkładające się kłody. Tak, tak, bez tego wszystkiego nie byłoby naszej cywilizacji, nie byłoby miast, samochodów i telefonów komórkowych. Nie byłoby nas. I chociaż głusza wydaje się dla nas zupełnie nieżyciowa, niedostępna, a wręcz zagrażająca, to stanowi o naszym istnieniu. Nasz sztuczny świat całkowicie i bezpośrednio zależy od tego, co dzikie i nieokiełznane.
A odwrotnie? Bynajmniej. Las nie potrzebuje autostrady, a puszczyk uralski nie potrzebuje energii elektrycznej. Przyroda nie potrzebuje nas. To my potrzebujemy przyrody, jak nowo narodzony – ciepła ciała swojej matki.
Jeśli więc wzruszamy ramionami na widok prawdziwej głuszy, która jest naszą prawdziwą naturą, naszym prawdziwym domem, to zaprawdę nie wiemy, co czynimy. I obyśmy się czym prędzej obudzili z tego koszmarnego letargu.
Ryszard Kulik