Pan Cogito pomyślałby, że to żart...
Leśny Park Niespodzianek w Ustroniu zachęca do odwiedzin, proponując atrakcje: „[…] na łonie przyrody żyjącej swoim rytmem można podziwiać, karmić, głaskać dziką zwierzynę”. Czytam i zastanawiam się, czy to tylko figlarna zabawa frazą, w której copywriter testował samozaprzeczenia, czy raczej ja zapomniałam, że dzika przyroda może być traktowana jak produkt krajowy brutto i generator rozrywek w nietuzinkowej scenerii.
Michał Ogórek zwrócił kiedyś uwagę, że życie podsuwa wątki, których nie wymyśliłby satyryk, bo wydawałyby mu się zbyt banalne. I dla mnie Leśny Park Niespodzianek, z programowym głaskaniem muflonów i ekspozycją ptaków drapieżnych pod kubistycznymi daszkami, wygląda na kiepskiej maści żart. Pewnie nie ruszyłoby mnie to bardziej niż inne absurdy, gdyby nie fakt, że apoteozie dzikości w wolierach przypisuje się walory edukacyjne.„Kto nie chciałby zbliżyć się i dotknąć danieli czy muflonów...?” – czytam na stronie Parku.
Wysoka frekwencja, szkolne wycieczki, autokary wypełnione dziećmi, pensjonariusze, goście pobliskich hoteli – większość z papierową torebką pełną zakupionych przy wejściu ziaren karmi sarenki z zachwytem, i z zegarkiem w ręku spieszy na pokazy lotów ptaków drapieżnych i sów. Tekst reklamowy na stronie internetowej parku przypomina propozycję zwiedzania jakiegoś postmodernistycznego freak-show dla znudzonych scrollowaniem i klikaniem obrazków. „Z zapartym tchem będziemy obserwować loty skrzydlatych drapieżców prosto z rękawicy sokolnika, nad głowami widzów i powrót na zawołanie opiekuna”.
I tak dowiaduję się, że kania ruda, kania czarna, myszołów, jastrząb, orzeł przedni czy raróg, bielik amerykański, sokół indyjski, aguja – to „ptaki ekspozycyjne”. W istocie, każdy ma tutaj swój domek, żerdź, miskę, łańcuch na nodze, a pomiędzy pokazami lotów, określanymi tu jako „przedstawienia siły, piękna i nieokiełznanej natury w magicznej relacji drapieżnego ptaka z człowiekiem”, siedzą, patrząc prosto w obiektywy aparatów i smartfonów. Oznaczone tabliczkami z łacińską nazwą, opisem naturalnego środowiska życia, pochodzenia, pozbawione majestatu i godności, mają spełniać funkcje edukacyjne.„Kogo nie fascynuje dzikość przyrody i oglądanie jej z bliska?” – to retoryczne pytanie trąci cynizmem. Jak czytam w opisie parku – miejsce, w którym można podziwiać ptaki drapieżne i sowy jest „szczytem ścieżki edukacyjnej”. I w istocie jest ono szczytem – nieporozumienia w myśleniu o edukacji.
Po przejściu aleją bajek, w której ustawiono kapliczki-domki z lalami znanych bohaterów dziecięcych bajek, udać się można do ulokowanego w obrębie sowiarni „Centrum Edukacji Przyrodniczo-Leśnej”, zwanego również „Muzeum Myślistwa i Łowiectwa”. Równorzędne stosowanie tych nazw mówi samo za siebie – zdradza sposób myślenia, przy którym trafniej byłoby jednak zamienić je na „mauzoleum”. „Przez mikroskop elektroniczny możemy obserwować np. skrzydło pszczoły czy głowę mrówki”.
Pięć lekcji
Gdyby moje dziecko trafiło tutaj wraz ze szkolną wycieczką, czego by się nauczyło o przyrodzie? Pierwszą lekcją byłaby umiejętność manipulacji, od której zaczyna się proces zobojętnienia. Karmiąc „dzikie zwierzęta”, oswojone i odizolowane od naturalnego środowiska życia (które jest tuż za płotem!), dowiedziałoby się, że można je wszystkie mieć na wyciągnięcie ręki – kontrolować, tresować, wkomponowywać w scenariusze miejsc rozrywki, dla swojego ubawu. To jednocześnie lekcja władzy i lekcja własności – trzeba opanować przyrodę, by móc nią zarządzać, a potem spieniężać atrakcje. Przyroda nie jest tu ani partnerem, ani siecią powiązań i zależności. Służy celom i działaniom, które ustala dla niej człowiek, niczym sokolnik stawiający granice nieprzekraczalne nawet dla orła. Czwarta lekcja dotyczyłaby wartościowania – ustalonej hierarchii, która porządkuje świat, w tym przypadku na sposób skrajnie antropocentryczny. Piąta lekcja to względność ustaleń, jak obrazek sprzed klatki dla szopów z napisem „grozi ugryzieniem”, który ignorują… rodzice pokazujący swoim podopiecznym, jak szop potrafi jeść z ręki. Leśny Park Niespodzianek w Ustroniu, jak głoszą teksty reklamowe, „[…] stwarza przede wszystkim odwiedzającym możliwość obcowania z naturą”. Nie wiem, co autor miał na myśli, ale brzmi to jak prowokacja psychologiczna, bo więcej w tym miejscu z ciemnej strony natury człowieka niż ze świata zwierząt. I wolałabym, żeby mój syn takie lekcje przyrody spędzał na wagarach – w lesie, w którym nigdy nie nakarmi muflona z ręki.
Dagmara Stanosz
Zbigniew Herbert
Pan Cogito rozważa różnicę między głosem ludzkim a głosem przyrody
Niezmordowana jest oracja światów
mogę to wszystko powtórzyć od nowa
z piórem odziedziczonym po gęsi Homerze
z pomniejszoną włócznią
stanąć wobec żywiołów
mogę to wszystko powtórzyć od nowa
przegra ręka do góry
gardło słabsze od źródła
nie przekrzyczę piasku
nie zwiążę śliną metafory
oka z gwiazdą
i z uchem przy kamieniu
z ziarnistego milczenia
nie wyprowadzę ciszy
a przecież zebrałem tyle słów w jednej linii
dłuższej od wszystkich linii dłoni
a zatem dłuższej od losu
w linii wymierzonej poza
linii rozkwitającej
prostej jak odwaga linii ostatecznej
lecz była to zaledwie miniatura horyzontu
i dalej toczą się pioruny kwiatów oratio trwa oratio chmur
mamroczą chóry drzew spokojnie płonie skała
ocean gasi zachód dzień połyka noc i na przełęczy wiatrów
nowe wstaje światło
a ranna mgła podnosi tarczę wyspy
Zbigniew Herbert, Wiersze wybrane, wybór i oprac. Ryszard Krynicki, wyd. a5, Kraków 2004