DZIKIE ŻYCIE

Lewak z konserwatystą jednym głosem o przyrodzie

Jan Marcin Węsławski

Widziane z morza

W politycznych dyskusjach o ochronie środowiska, odbywa się ostatnio zaskakujące zbliżenie stanowisk ideologów z krańców politycznego wachlarza opinii.

My – przyrodnicy, przyzwyczajeni byliśmy do walki z opiniami konserwatystów głoszących, że „Bóg dał nam przyrodę we władanie” uznających, że żywe stworzenia istnieją tylko dla naszego pożytku lub rozrywki. Wobec tego człowiek ma pełne prawo zarządzać i zmieniać przyrodę według swego upodobania, a wszelkie głosy nawołujące do zachowania dzikiego środowiska traktowano jako głosy „cyklistów i wegetarian” wrogich ideologicznie i kulturowo. Teraz okazuje się, że nowy nurt w ochronie przyrody zwany już postekologizmem, a wywodzący się z lewicowych środowisk uczelnianych w USA, dochodzi zasadniczo do tych samych  wniosków, ale z innej strony. Nie powołuje się on oczywiście na decyzję Siły Wyższej, ale uważa, że współczesna ochrona Przyrody to schemat wypracowany przez bogatych, białych mieszkańców Zachodu, bez oglądania się na koszty, które, w związku z ochroną obszarów przyrodniczo cennych, ponosi ludność. Do kosztów tych zalicza się hamowanie rozwoju infrastruktury, rolnictwa i ograniczony dostęp do chronionych zasobów.


Mały morski skorupiak Bathyporeia – w Polsce występuje licznie na całym obszarze morskim od płycizn, po głębokie wody, na piasku, kamieniach i roślinach, ale w Morzu Północnym występuje sześć niemal identycznych gatunków, które podzieliły pomiędzy siebie bardzo precyzyjnie poszczególne siedliska. Dla wyznawcy racjonalnego wykorzystania Przyrody – wybór jest jasny – po co sześć gatunków, skoro jeden równie dobrze spełnia swoją rolę w naturze? Fot. Hans Hillewaert commons.wikimedia.org/wiki/File:Bathyporeia_sarsi.jpg
Mały morski skorupiak Bathyporeia – w Polsce występuje licznie na całym obszarze morskim od płycizn, po głębokie wody, na piasku, kamieniach i roślinach, ale w Morzu Północnym występuje sześć niemal identycznych gatunków, które podzieliły pomiędzy siebie bardzo precyzyjnie poszczególne siedliska. Dla wyznawcy racjonalnego wykorzystania Przyrody – wybór jest jasny – po co sześć gatunków, skoro jeden równie dobrze spełnia swoją rolę w naturze? Fot. Hans Hillewaert commons.wikimedia.org/wiki/File:Bathyporeia_sarsi.jpg

Według tej koncepcji, miejsce zwierząt jest w ogrodach zoologicznych i ograniczonych parkach, całość różnorodności biologicznej nie wymaga ochrony, a centralnym celem strategii ochrony Przyrody jest jej użyteczność dla człowieka. Obie koncepcje, wywodzące się ze skrajnie różnych ideologii, ale zbieżne w skutkach, negują istnienie postulowanego przez Edwarda O. Wilsona pojęcia biofilii, czyli naturalnej, przyrodzonej potrzeby człowieka do kontaktu z Przyrodą, negują też wartość i nawet sens istnienia dzikich obszarów, nie zagospodarowanych przez człowieka. Ten pogląd zakłada, że zainteresowanie Przyrodą jest luksusem i przywilejem ludzi wykształconych i zamożnych, czymś sztucznym i nabytym przez ideologiczną indoktrynację. Dodatkowo, przywoływane są wyniki badań naukowych, wykazujących, że podnoszona do roli ikony różnorodność biologiczna nie jest w swojej istocie nam niezbędna.

Jeżeli stosunek człowieka do Przyrody redukuje się do eksploatacji, to w sferze praktycznej rzeczywiście najbardziej produktywne i łatwe do eksploatacji są proste ekosystemy, kontrolowane przez człowieka – skrajnym przykładem są monokultury upraw polnych. Wśród naturalnych ekosystemów estuaria czy słone bagna, mają ogromną produktywność przy bardzo niskiej różnorodności. Ogromna większość gatunków może być uznana za nadmiarowe (redundantne), bo spełniają tę samą rolę w ekosystemie. Po co nam sześć dużych gatunków roślinożerców, jak wystarczą dwa? Różnorodność jest ubocznym efektem ewolucji – gdyby zięby na wyspach Galapagos były nieliczne i nie musiały konkurować o pokarm nie wytworzyłyby wyspecjalizowanych gatunków. Argument obrońców Przyrody, że różnorodność i nadmiarowość w Przyrodzie jest nam potrzebna bo jeżeli zniknie jeden gatunek, muszą być inne, które go zastąpią, ma ograniczoną moc. Wiadomo już bowiem, że plastyczność gatunków jest tak duża, że w razie potrzeby jeden gatunek może zmieniać swoje zachowanie, rolę w systemie i zastępcy nie są potrzebni. Nie potwierdzają się straszaki, że „jak zginą pszczoły to zginą i ludzie”.

Uważam, że racjonalizacja ochrony przyrody naraża nas na ataki z prawa i z lewa, tymczasem pora sięgnąć po argumenty, których nikt nie podważy – te o podłożu światopoglądowym, emocjonalnym i duchowym. Nikt nie domaga się racjonalizacji w chronieniu miejsc kultu, pomników kultury czy cywilizacji. Uznaliśmy, że są ważne i naszym obowiązkiem jest ich ochrona. Dokładnie dlatego mam prawo domagać się ochrony Puszczy Białowieskiej czy Wielkiej Rafy Koralowej – bo to dla mnie święte miejsca o ogromnym znaczeniu i nie muszę się z tego nikomu tłumaczyć, tak samo jak z tego, czy żegnam się prawą czy lewą ręką.

Prof. Jan Marcin Węsławski