DZIKIE ŻYCIE

Między kurą a rosołem

Robert Jurszo

Polska bez polowań

Nic tak nie ubodło myśliwych w nowym prawie łowieckim, jak zakaz uczestnictwa dzieci w polowaniach. Zapis uderzył w serce ich „łowieckiej pasji” – możliwość przekazywania jej swoim pociechom. Nie dziwi więc, że przepis zaskarżono do Trybunału Konstytucyjnego, jako rzekomo łamiący konstytucyjne prawo rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami.

Jednak gra toczy się o dużo większą stawkę – chodzi o przyszłość polskiego łowiectwa. Zakaz obecności dzieci na polowaniach oznacza najpewniej mniej myśliwych w przyszłości. Sam kontakt z rodzicielami-myśliwymi w domowym zaciszu może nie wystarczyć, by złapały myśliwskiego bakcyla.

Jakie jednak inne wartości – pomijając budowanie rodzinnych więzi – tkwią, zdaniem myśliwych, w uczestnictwie dzieci w polowaniach? „Brać Łowiecka” przypomniała niedawno tekst „Czy polowania są dla dzieci?”1 Witolda Daniłowicza, znanego łowieckiego publicysty. Można się z niego dowiedzieć rzeczy zaskakująco nieprzystających do współczesnych realiów.

Od świnki do kotleta

„Jeżeli chcemy uczyć dzieci prawdy o życiu, to musimy im [dzieciom – przyp. RJ] uświadomić zarówno jego etap początkowy (poczęcie), jak i końcowy (śmierć)” – pisze Daniłowicz. W innym miejscu dodaje: „Czy naprawdę powinniśmy ukrywać przed nimi fakt, że rosół został ugotowany z kury, która jeszcze rano biegała po podwórku? Im wcześniej młodzi ludzie zrozumieją związek pomiędzy kurą i rosołem, tym lepiej”. Publicysta zaznacza jednak, że „nie oznacza to, rzecz jasna, że powinno się organizować dzieciom wycieczki do rzeźni”.

Ale dlaczego powinniśmy zabierać dzieci na polowania, ale już nie do ubojni? Uspokajam Czytelników: nie, nie zalecam tego. Chodzi mi po prostu o to, że dziś „między kurą a rosołem” znajduje się nie myśliwskie łowisko, ale rzeźnia. Pozyskanie mięsa przez polowania to w skali Polski statystycznie nic nie znaczący margines.

Więc jeśli mamy uświadomić dzieciom, jak wygląda droga „od świnki do kotleta” we współczesnym świecie, to zabieranie dzieciaków na polowania nic im o tym nie powie. W tym przypadku prawdę skrywa horror przemysłowego uboju.

Kiedyś konieczność, dziś po prostu krwawe hobby

„Większość dzieci wychowanych na wsi widziała, jak obcina się głowę kurze czy jak zabija się świnię” – pisze Daniłowicz. A te miejskie widziały „potrąconego psa czy kota”. I nic im się z tego powodu nie stało: „wyrastają z nich normalni ludzie, bez odchyleń psychicznych”. Bo – jak tłumaczy publicysta – dzieci traktują zabijanie zwierząt dla mięsa „jako coś naturalnego, coś, co po prostu trzeba zrobić”. I – dodaje – „podobnie jest z polowaniem”.

Przed komentarzem – dygresja. Osoby przeciwne zabieraniu dzieci na polowania zazwyczaj argumentują, że widok umierającego lub martwego zwierzęcia może dla najmłodszych skończyć się traumą. U jednych pewnie tak, u innych nie. Nie znam żadnych szczegółowych badań, które by o tym mówiły. Zapewne też ich nie ma. Ale – kończąc dygresję – Daniłowiczowi umyka (?) rzecz dużo istotniejsza.

Kiedyś, w naprawdę odległych czasach, ludzie musieli polować. Udana wyprawa na zwierza decydowała o przetrwaniu jednostek, rodzin i całych grup. Ale dziś tak nie jest. W nowoczesnych społeczeństwach – jak już wspomniałem – mięso „zdobywa się” w sklepach. A pochodzi ono – powtarzam raz jeszcze – nie z dzikich ostępów, ale głównie z przemysłowego chowu, bo tzw. hodowle ekologiczne to wciąż margines.

Prawda jest więc taka, że dzisiejsze myślistwo to zasadniczo krwawe hobby. Wiąże się ze szkodami dla przyrody, wynikającymi m.in. z dokarmiania dzikich zwierząt i zatruwania środowiska ołowiem. Dopuszcza polowania na ptaki wypuszczane z klatek, które nie mają nic wspólnego z „racjonalną gospodarką łowiecką”, za to wiele z okrutnym zabijaniem dla przyjemności. Do niedawna można było szkolić psy myśliwskie na żywych zwierzętach i myśliwi nie widzieli w tym problemu, choć było to zwyczajnie okrutne. O mrocznym obliczu „łowieckiej pasji” można by więc pisać naprawdę długo.

Trybunał przed wyzwaniem

Dlatego oswajanie dzieci z polowaniami jako czymś rzekomo „naturalnym” i tym „co po prostu trzeba robić” jest kompletnym nieporozumieniem. Więcej – jest czymś ekstremalnie szkodliwym. Uczy archaicznej praktyki, która nie przystaje do obecnych realiów społecznych i cywilizacyjnych. I która jest szkodliwa z ekologicznego punktu widzenia. Zmniejsza też empatię dla zwierząt i stępia wrażliwość na ich cierpienie.

Dobrze się więc stało, że myśliwi nie mogą już zabierać swoich pociech na polowania. Mam nadzieję, że Trybunał Konstytucyjny nie ugnie się pod presją myśliwskiego lobby.

Robert Jurszo

1. braclowiecka.pl/n/36/prawo/5804/czy-polowania-sa-dla-dzieci