Życie po rewitalizacji
Nie do końca wiadomo, jak to się stało, że pojęcie rewitalizacji, właściwe przekształcaniu zdegradowanych obszarów miast, objęło przekształcanie miejskich parków, ogrodów czy w ogóle terenów zielonych. Niemniej sam proces przemiany pojęcia dobrze wpisywał się w tworzenie nowomowy neoliberalizmu, aby w kilka lat później zostać przejętym przez język antydemokratycznych i antymodernistycznych ustrojów nowego autorytaryzmu. Celem niniejszego tekstu nie jest opisywanie tegoż języka, ale spojrzenie na polską rewitalizację jako taką, jak używa się tego pojęcia, czego dotyczy i jaki fałsz się za nim kryje. Fałsz, który w odniesieniu do przyrody prowadzi do zmian mających niewiele wspólnego z życiem.
Rewitalizacja, pojęcie mające łacińskie źródło (łac. re-+vita - dosłownie: przywrócenie do życia, ożywienie; ang. revitalization, urban renewal, urban redevelopment, gentrification), w znaczeniu słownikowym oznacza zespół działań urbanistycznych i planistycznych, których celem jest społeczne, architektoniczne, planistyczne i ekonomiczne korzystne przekształcenie wyodrębnionego obszaru miasta (gminy) będącego w stanie kryzysu wynikającego z czynników ekonomicznych i społecznych.
W Polsce, szczególnie od pierwszych chwil wstąpienia do Unii Europejskiej, działania rewitalizacyjne rzeczywiście miały coś wspólnego z definicją słownikową. Za unijne pieniądze rewitalizowano najczęściej centra czy rynki miast, co sprowadzało się do wykładania ich kostką brukową, stawiania ławek, fontann i innych obiektów małej architektury. Działaniom tym nieodmiennie towarzyszyło i towarzyszy do dziś, prowadzone na skalę masową usuwanie drzew, krzewów i zarośli, od którego niemal zawsze w widowiskowy sposób rozpoczyna się proces rewitalizacji. Kiedy do działań rewitalizacyjnych dołożyć skutki obowiązującej od wiosny 2016 r. nowelizacji ustawy o ochronie przyrody, która faktycznie zniosła ochronę drzew i krzewów, otrzymujemy obraz prawdziwej hekatomby zieleni w polskich miastach i wsiach (te ostatnie nie były i nie są wolne od kompulsywnych wycinek). Od początku obowiązywania noweli (poprawionej nieco w maju 2017 r.) wycięto miliony polskich drzew w ramach rewitalizacji i poza jakimikolwiek działaniami mającymi cokolwiek wspólnego z racjonalnością. Dlatego rewitalizacji nie powinno się rozpatrywać poza całościową ochroną (a dokładniej jej brakiem) zieleni w Polsce.
Praktyka rewitalizacji
Co znamienne, w polskim prawie istnieje szczegółowa ustawa dotycząca zagadnienia, uchwalona 9 października 2015 r. Ustawa o rewitalizacji określa jej mianem „proces wyprowadzania ze stanu kryzysowego obszarów zdegradowanych, prowadzony w sposób kompleksowy, poprzez zintegrowane działania na rzecz lokalnej społeczności, przestrzeni i gospodarki, skoncentrowane terytorialnie, prowadzone przez interesariuszy rewitalizacji na podstawie gminnego programu rewitalizacji”. Jak łatwo zauważyć, pojęcie rewitalizacji, jakie ukształtowało się w języku, wykracza daleko poza wszelkie definicje, czy to słownikowe, prawne i faktycznie oznacza wszystko, co wiąże się z jakimkolwiek remontem, adaptacją, modernizacją, , konserwacją, restauracją czy renowacją. Tymczasem w założeniu ma odnosić się do działań kompleksowych prowadzonych w odniesieniu do wielu płaszczyzn funkcjonowania miasta przestrzeni miejskiej (architektonicznej, społecznej, ekonomicznej, kulturowej itp.).
Praktyka wskazuje, że niemal nigdy się tak nie dzieje – polskie rewitalizacje, w istocie są najczęściej inwestycjami miejskimi (gminnymi), mającymi na celu wizualne (dużo rzadziej infrastrukturalne) odnowienie jakiegoś fragmentu miasta czy gminy. Niezwykle często prowadzone są na potrzeby zbliżających się wyborów albo w celu mniej lub bardziej bezrefleksyjnego wydania pieniędzy unijnych czy innego rodzaju dofinansowań. A już tylko to oznacza, że drzewa muszą ginąć – bowiem odpowiednie „oczyszczenie terenu” daje poczucie, że włodarz miasta lub gminy „coś zrobił” na jej rzecz. Inwestycja jest widoczna, można się nią pochwalić, a często faktycznie pozwala na odniesienie wyborczego sukcesu. Wyborcy akceptują bowiem niemal wszystko prócz braku aktywności.
Warto przy tym zwrócić uwagę, ze stan zastany sprzed 1989 r. był taki, że polskie miasta, miasteczka i wsie były miejscami prawdziwej eksplozji zieleni i – w sensie estetycznym – w całości wyglądały jak swoiste nieużytki. I choć życie społeczne toczyło się w nich i było to dość intensywne życie, przerobienie Polski na model zachodni, a przynajmniej tak, jak sobie ten model Polacy wyobrażali, spożytkowało w znacznej mierze wszelki potencjał modernizacyjny. Dojrzałe drzewa, stanowiące bazę miejskich i gminnych ekosystemów zaczęto najpierw ogławiać, a następnie na masową skalę wycinać, podając, kiedy było to jeszcze konieczne, jako przyczynę wycinki względy bezpieczeństwa. Urzędnicy bezrefleksyjnie wydawali decyzje bo był to tani i szybki sposób przypodobania się wyborcom.
Owa niekontrolowana zieleń (wtedy na jej szczęście nikt nie chciał się nią zajmować) z jednej strony tworzyła niepowtarzalną estetykę polskich miast i miasteczek, z drugiej stanowiła podłoże wyjątkowego życia społecznego lat komuny. Z ekologicznego punktu widzenia zabezpieczała miasta i miasteczka przed efektem wyspy ciepła, który dziś nie jest już odczuwany tylko w Warszawie, Krakowie czy Poznaniu, ale i w najmniejszej polskiej „dziurze” (w dobrym tego słowa znaczeniu).
Kostka, płyta, rewitalizacja
Ostatnie lata, które samorządy poświęcają rewitalizacji parków w polskich miastach są „kropką nad i” w dożynaniu miejskiej zieleni. Również tu praktycznie nie ma rewitalizacji czy modernizacji nie zaczynającej się od wycięcia pokaźnej liczby starych dojrzałych drzew (w istocie tworzących klimat parku czy ogrodu) ewentualne ich ogłowienia, które nieodmiennie określa się mianem „pielęgnacji” drzew, a następnie ułożenia kostki czy płyt w miejsce dawnych parkowych ścieżek. W miejsce wyciętych drzew dokonuje się najczęściej nasadzeń, jednak liczba posadzonych drzewek nie rekompensuje straty ekologicznej, związanej z utratą drzew dojrzałych. Projekty te finansowane są najczęściej z funduszy środowiskowych dotyczących „poprawy środowiska”. Na czym miałaby ona polegać – nie wiadomo.
Pomiędzy poprawą wizerunku i wątpliwą estetyką rewitalizacyjnych projektów a ochroną środowiska jest dużo miejsca, zbyt dużo. I tak, w bieżącym roku projekty środowiskowe oznaczały: dla sochaczewskiego parku Garbolewskich utratę 26 drzew, dla bydgoskiego parku Witosa utratę 60 drzew, dla parku w uzdrowisku Swoszowice utratę 247 drzew, dla parku Moniuszki w Łodzi utratę kilkudziesięciu drzew, dla parku Radolińskich w Jarocinie utratę 741 drzew, dla parku gen. Sikorskiego w Świdnicy utratę 342 drzew. Podobne dane można mnożyć. To, że usuwanie drzew i krzewów (a wraz z nimi życia biologicznego z miast) dzieje się w ramach działań na rzecz poprawy środowiska jest wisienką na torcie rewitalizacyjnego absurdu. Wysokość środków przeznaczanych na ów cel również robi wrażenie, wahają się one dla poszczególnej inwestycji od kilku do kilkunastu milionów złotych.
Parki po modernizacji nigdy nie są już tym, czym były. W stanie „zaniedbania” tworzyły przeważnie niewielki ekosystem, w którym dom znajdowały małe ssaki, owady i ptaki. Po „rewitalizacji i modernizacji” drzewa i krzewy stanowią wyizolowane elementy, oddzielone chodnikami i innymi elementami infrastruktury parkowej. W działaniach rewitalizacyjnych brakuje bowiem szerszego spojrzenia na park. Niezmiernie rzadko myśli się o nim jako małym ekosystemie. Co do zasady funkcjonuje on jako pewnego rodzaju abstrakcja o charakterze wizualno-architektonicznym. Dzieje się to najczęściej na zasadzie „tu może posadzimy to, a tam tamto”. Nierzadko dochodzi do kuriozalnego okładania wszystkiego co rośnie kostką.
Tymczasem w dobrze pomyślanym parku powinno pozostawić się miejsca z niekoszoną trawą czy wygrodzić miejsca (choćby opadłymi gałęziami), gdzie nie „sprząta się” w ogóle i gdzie nie mają bezpośredniego dostępu osoby korzystające z parku. To pozwala na dość szybkie zasiedlenie tych miejsc przez małe zwierzęta i owady. Podobnych działań praktycznie się nie stwierdza, prawdopodobnie dlatego, że estetyczne potrzeby Polaków przełomu wieków są zupełnie inne, a swobodnie rosnące drzewa i krzewy postrzega się nie od dziś jako brud do usunięcia. Samorządowcy chętnie spełniają te potrzeby wyborców.
Przestrzeń artefaktów
Wszystko razem powoduje, że miejskie ogrody i parki, o ile można je jeszcze określać tym mianem, funkcjonują w świadomości wyłącznie jako jeszcze jeden element wystroju miasta, swoista przestrzeń artefaktów, z których tylko niektóre są drzewami. Zresztą z powodzeniem można sobie dziś wyobrazić park ze sztucznymi nasadzeniami, z których nie opadają liście, które nie brudzą, a miejsce pod nimi jest wyściełane odpowiednią gąbką, tak, aby wspinającym się na nie dzieciom nic się nie stało. Takie parki i ogrody funkcjonować mogą praktycznie w całości poza jakąkolwiek metafizyką życia – nie są ani naturą (bo tę ogranicza się do granic możliwości), ani dziełem sztuki (czym były przez setki lat). Stają się przedmiotem codziennego użytku, jak autobus, ścieżka rowerowa czy jakiekolwiek inne elementy infrastruktury mające polepszać jakoś życia. Czego zresztą ostatecznie nie mogą zrobić ponieważ przestają się odróżniać od innych przedmiotów i przestrzeni, które choć ułatwiają codzienne czynności i pozwalają na odpoczynek ciała, w zasadzie nie stanowią odpoczynku, dla choćby materialistycznie rozumianej duszy.
A jednak, co znamienne, po takiej rewitalizacji, wspólnotowe życie społeczne, często powraca do uporządkowanych miejsc pozbawionych zieleni, nazywanych ciągle parkami, w mniejszym lub większym zakresie. Wiele to mówi o nas jako ludziach i Polakach.
W zdecydowanej większości przez życie rozumiemy tylko życie własnego gatunku. W połączeniu z wyobrażoną estetyką rozwiniętego świata, ów pogląd sprawia, że polskie rewitalizacje kojarzyć się mogą głównie z wypędzaniem życia biologicznego z miast, w których od kilku lat owady praktycznie nie występują, a liczba ptaków i małych ssaków stale się zmniejsza.
Park i ogród zaczynają funkcjonować jako coś w rodzaju zastępczego obiektu zaspokojenia, podobnie jak funkcjonuje znakomita większość przedmiotów kultury masowej. Dawny świat miast-ogrodów odchodzi w niepamięć. „Odwieczne” miejskie parki znikają, a w ich miejsce pojawiają się struktury przypominające placyki zabaw przed centrami handlowymi. Symetria, nuda i tandeta zajmuje miejsce dawnego romantyzmu i zapachu rozkładającego się i wzrastającego życia. Dzieci, zamiast całymi dniami biegać między krzakami i drzewami, znajdują chwilowe zajęcie na rozpalonych placach zabaw, z jednej strony pobudzone pozorną ciekawością urządzeń do zabawy, z drugiej znudzone ich powtarzalnością. Wobec coraz bardziej odczuwalnego ocieplania klimatu, jest nam coraz goręcej w miastach i miasteczkach. Wtedy jednak najczęściej włączamy klimatyzatory i rozciągamy strażackie węże, aby robić prowizoryczne kurtyny wodne.
Kolejny rok rewitalizacji, to kolejny rok pełzającej katastrofy ekologicznej miast i miasteczek, pracowicie zamienianych w miejskie wyspy ciepła. Prawdziwie życie ustępuje miejsca o jego wyobrażeniu.
Andrzej Gąsiorowski
Andrzej Gąsiorowski – adwokat i filozof, rzadziej aktywista. Prowadzi blog „Dlaczego ludzie wycinają drzewa”, andrzejgasiorowski.wordpress.com.