Czy literatura może zmienić świat?
W 1984 r., kiedy w najlepsze trwa zimna wojna, Edward O. Wilson wydaje książkę „Biophilia”1 ( „Miłość do życia”). Znany biolog może sobie pozwolić na takie publikacje i liczyć, że zostanie potraktowany poważnie. Pisze w niej, że przyroda jest nam potrzebna, że wciąż nie znamy tak wielu gatunków, a one każdego dnia odchodzą w niepamięć. Wilson podejmuje też próbę sformułowania etyki środowiskowej. Mówi nawet, podobnie jak Arne Naess, o ekologii głębokiej, czy głębokiej etyce ochrony środowiska (deep conservation ethic)2 nie tylko skupiającej się na tzw. usługach ekosystemowych, ale na immanentnej wartości przyrody. Autor wie, że rozwój wiedzy nie pociąga za sobą dojrzałości moralnej. Wierzy jednak, że przy większej aktywacji naszych emocji etyka środowiskowa ma większą szansę na rozwój. I tak jak rozszerzamy kręgi wspólnoty moralnej na zwierzęta, tak za kilka lat, być może, przedmiotem naszej troski stanie się też planeta. Wielu miało takie nadzieje – Aldo Leopold czy autor „Granic wzrostu” Dennis Meadows. Oni wszyscy, w swoich książkach, przestrzegali ludzkość i liczyli, że w przyszłości nie będzie ona popełniać starych błędów.
Ale to były chyba inne czasy. Ludzie wtedy naprawdę się bali – w czasie zimnej wojny dzieci w szkołach uczyły się, co zrobić na wypadek ataku jądrowego. Ruch antyatomowy i antywojenny przyciągał zwykłych obywateli. Krytyka formułowana była nie tylko przez naukowców, ale i przez gwiazdy pop. Warto przypomnieć słowa hitu zespołu Genesis „This is the world we live in” (1986), w którym Phil Collins śpiewa o politykach pociągających za sznurki, ale też zwraca się do ludzi, aby wzięli sprawy w swoje ręce:
To jest świat, w którym żyjemy,
A to są nasze ręce,
Użyjmy ich i zacznijmy próbować
By stał się miejscem, gdzie warto żyć.3
Ten sam zamysł miał utwór zespołu Alphaville „Forever young” (1984):
Zatańczmy pięknie, zatańczmy przez chwilę
Niebo może zaczekać, my tylko wpatrujemy się w błękit
Mając nadzieję na najlepsze, lecz spodziewając się najgorszego
Zrzucicie tę bombę czy nie?
Minęło 30 lat. Wiele się zmieniło, a raczej uspokoiło. Zapomnieliśmy, że wojna oraz kataklizmy naturalne cały czas pukają do naszych drzwi. Czy świadomość ekologiczna wzrosła? Z pewnością. Ale czy po zakończeniu zimnej wojny ludzie mają jeszcze ochotę na globalne mobilizacje? Współczesne wyzwania jak np. zmiany klimatu wydają się niszowe w porównaniu do lęku przed bombą atomową. Komercyjne wytwórnie przestały też produkować utwory jak np. „Beds are burning” (1986) zespołu Midnight Oil:
Nadszedł czas,
By wymierzyć sprawiedliwość
By spłacić dług,
Wnieść nasz udział.4
Wydaje się, że straszenie i odwoływanie się do sumienia jest dzisiaj nudne. Pokazywanie tych wszystkich okropnych obrazów ginących gatunków – również. Ludzie chcą odpocząć i konsumować. A już na pewno w krajach, które w latach 80. mogły tylko śnić o szybkich samochodach czy wakacjach nad błękitnymi basenami.
Co zatem w miejsce protest-songów i tekstów nawołujących do zmiany? Moim zdaniem, ciekawym fenomenem jest dzisiaj popularność książek traktujących o przyrodzie. A wyszło ich ostatnio niemało, niektóre stały się bestsellerami. Ich autorzy są zapraszani do telewizji, na spotkania z fanami do księgarni. Łączy ich erudycja, pisanie w pierwszej osobie, metafory, a przede wszystkim rola emocji w poznawaniu świata. Czy taka literatura może zmienić świat?
Chcę się przyjrzeć kilku książkom. Mój wybór nie będzie kompletny, bo jest jeszcze wiele innych pozycji z gatunku książek o przyrodzie, które ostatnio się ukazały. Szukam w nich głębszych, podziemnych wręcz, sensów i znaczeń. Sądzę bowiem, że zawarty jest w nich nie tyle opis przyrody, co swego rodzaju filozofia przyrody, która może być obiecująca dla budzenia świadomości i działania. Filozofię przyrody podejmuje człowiek od dawien dawna, tu jednak mamy do czynienia z przyrodą w XXI w. Jestem nawet zdania, że niektóre książki są swego rodzaju aktem mobilizującym. Nie namawiają one jednak do wyjścia na barykady. Namawiają do czegoś więcej.
Dlaczego teraz?
Rozpocznę od pytania – dlaczego książki przyrodnicze zyskują popularność? Być może dlatego, że żyjemy w dziwnych czasach. Coraz mniej czasu spędzamy na łonie przyrody, żyjemy głównie w miastach. Ludzie zapadają na najróżniejsze choroby czy schorzenia wywołane zanieczyszczeniem środowiska. Bezpłodność, astma, zmniejszona waga urodzeniowa to tylko jedne z wielu. Ostatnio do listy zaburzeń dołączyło coś bardzo ciekawego – Nature Deficit Disorder, które tłumaczę jako zaburzenie w wyniku braku kontaktu z przyrodą. Sam termin, jak i kryjące się za nim zaburzenie, nie są zagadnieniami w pełni uzasadnionymi naukowo. Termin ma raczej służyć za opis całego spektrum negatywnych efektów zdrowia fizycznego i psychicznego, mających związek z tym, że ludzie, szczególnie dzieci, nie spędzają czasu na łonie natury. A przecież pobyt na dworze czy na łonie dzikiej przyrody, stanowiły dla człowieka jedno z zasadniczych źródeł naszej wiedzy o świecie. Badacze wskazują, że brak relacji z przyrodą może skutkować problemami od nadwagi czy zaburzeń widzenia zaczynając, na lękach, kłopotach z koncentracją, czy ubytkach w kompetencjach społecznych kończąc. Brak kontaktów z przyrodą może mieć poza tym wymiar moralny, czyli przejawiać się w naszych kompetencjach poznawczych, w naszym ocenianiu otaczającego nas świata czy zdolności do podjęcia działania w jego sprawie. Osoby, które doświadczają przyrody np. jako tła w grach komputerowych czy fioletowej krowy w reklamie czekolady mogą być nie tylko wyalienowane społeczne, ale także nie rozumieć o co chodzi w odpowiedzialności za przyrodę. Ludzie mogą nawet zapominać, że żyją na planecie Ziemia, że są żywymi organizmami podlegającymi np. prawom grawitacji, które muszą oddychać czystym powietrzem, spożywać wodę. A ta przecież nie jest jedynie produktem butelkowanym, który można nabyć w sklepach. Oddalanie od przyrody sprawia, że zaczynamy żyć życiem nie z tej Ziemi i taką też przyjmujemy strategię ekonomiczną czy energetyczną, licząc, że za pieniądze można zdobyć czy odtworzyć wszystko. I tu właśnie wkraczają m.in. współczesne książki przyrodnicze – one same w sobie są aktem pojednania – ukazują przyrodę, jako byt bliski, intymny. Czy są także terapią na tzw. „odstawienie przyrody”?
Sentymenty?
Kiedy coś utraciliśmy wtedy często idealizujemy dany obiekt czy osobę. Jak przy nostalgii. Zaczynamy np. tęsknić – do tych łąk zielonych, pól malowanych zbożem, lipy, która ochroni przed palącym słońcem, rozdartej sosny. Jednak w sentymentalnym podejściu zakładamy pewne rozdarcie, utratę, obcość. W książkach przyrodniczych, o których tutaj piszę, chodzi o coś innego. Autorzy budują intymną relację z przyrodą. Do tego piszą tak, że tekst traktujący o trudnych rzeczach, dociera do nas wyjątkowo łatwo. Po pierwsze odrobili chyba zadanie domowe z najnowszych badań dotyczących naszego mózgu i tego, w jaki sposób ludzie najlepiej przyswajają tekst5. Piszą oni zatem w sposób inspirujący, metaforyczny, i – co ważne – odwołują się do naszych emocji. Z tej strategii pisarskiej wyłania się wtedy zupełnie inna przyroda niż znamy ją z książek neodarwinistów czy behawiorystów albo fachowych ekologów piszących w trzeciej osobie czy stronie biernej. Przyroda staje się zatem bardziej intymna, a nie dyskretna. Staje się do nas bardziej podobna, gdyż przestaje być obiektem obserwacji, a staje się naszym otoczeniem. Uświadamiamy też sobie, że przyroda to także nasze ciało, czyli także my sami.
Zalew
Książek o przyrodzie jest i zawsze było sporo. Z tym, że w księgarniach mieściły się raczej w dziale „biologia”, a teraz (większość omawianych książek ukazała się w Polsce w 2017 r.) domy książki witają nimi czytelników, jak kryminałami czy romansami. Nie są to klasyczne książki przyrodnicze – o ptakach, roślinach, osobnikach. Nie są to nawet książki pisane przez naukowców spod znaku szkiełka i oka, chociaż autorzy najczęściej mają za sobą przygotowanie akademickie. Z drugiej strony, można zadać pytanie, czy klasycznego badacza w białym kitlu zainteresuje książka o „Prywatnym życiu łąki”6 czy „Kudłatej nauce”7?
Moim zadaniem nie jest streszczenie tych książek. Skupię się raczej na towarzyszącym im przekazie pobocznym.
Pierwszym pobocznym przekazem, jaki płynie z tych tekstów jest postawa samego autora książki. Dowiadujemy się np. co myśli o myślistwie, jak traktuje kobiety, po co w ogóle pisze o przyrodzie. Po drugie, autorzy przyznają się do swojej niewiedzy. I to jest ważne, gdyż mówi to wiele nie tylko o nich samych, ale i o przyrodzie, która jest wszak nieodgadniona. Wreszcie język – jest on przystępny i dzięki temu tym bardziej zbliża czytelnika do natury pojętej jako pokrewny świat człowieka, roślin i zwierząt. Może to właśnie sprawia, że ich książki czytane są chętnie przez laików, gdyż uczą one bardziej intymnego spojrzenia na przyrodę.
Przedmiotem analizy są następujące książki: „Duchowe życie zwierząt”8, „Nieznane więzi natury”9, „Jak zwierzę”10, „Tajemnicze życie grzybów”11, „Bystre zwierzę”12 oraz „Pół Ziemi. Walka naszej planety o życie”13. Ich wspólnym, „podziemnym” wręcz, mianownikiem są ciało i emocje – to nasze podstawowe narzędzia poznawcze. Dlatego siłą rzeczy muszę odwołać się także do wciąż świeżych pozycji, które podejmują temat znaczenia emocji w poznaniu i moralności: „Znaczenie ciała. Estetyka rozumienia ludzkiego”14, „Filozofia i estetyka przyrody”15 czy np. „W poszukiwaniu Spinozy”16. Śladami filozofii przyrody w analizowanych książkach przyrodniczych będą aspekty, które nazwę ciałomysłem, przyrodoczuciem czy mature. Podobnie jak w przypadku syndromu braku doświadczenia przyrody czy „odstawienia przyrody”, nie chodzi mi o naukowy wywód. Raczej o rozumienie17 fenomenu tęsknoty za utraconą przyrodą. A do tego esej, jako bardzo pojemna forma, nadaje się idealnie.
Filozofowie przyrody
Autora książki „Duchowe życie zwierząt” Czytelnicy „Dzikiego Życia” znają być może z jego wcześniejszej publikacji, „Sekretne życie drzew”. Peter Wohlleben zabiera się teraz za zwierzęta. Pisanie o nich idzie mu łatwo, chociażby dlatego, że przyjmuje perspektywę „zwierzęta są do nas podobne”. Poza tym dla przeciętnego czytelnika egzystencjalne zbliżenie się do wielkiego dębu może być trudniejsze niż do zwierzęcia. Bliskość, jaką buduje autor między zwierzęciem a czytelnikiem bierze się chociażby stąd, że nie zajmuje pozycji ex cathedra. Wiemy też, że swoiste laboratorium to dla niego okoliczny bór, zagajnik, park czy nawet własne podwórko. Język, jakim się posługuje jest intymny. Aczkolwiek nie chodzi mu o antropomorfizm, gdyż zdaje sobie sprawę, że przyjęcie tegoż jest tak samo płonne jak jego odrzucenie. Porażkę pod tym względem ponosi Charles Foster, autor książki „Jak zwierzę”, ale o tym później. Wohlleben jest zdania, że mówienie o zwierzętach jako o istotach kosmicznie od nas różnych ma u swoich podstaw przyczyny pozametodologiczne – łatwiej nam pogodzić się ze śmiercią, gdyż zawsze zostaje ta nadzieja, że czeka nas inny los niż rozkład przez destruentów. Poza tym łatwiej jest wtedy zwierzęta konsumować.
Dlaczego Wohlleben w ogóle pisze książki? Mówi wprost, że lubi, że ludzie chcą go czytać, a wydawnictwo zarabiać. Łączy w sobie cechy, które ułatwiają mu dostęp do czytelników – jest profesjonalistą, jednocześnie podkreśla, że kluczem do poznania przyrody jest odnalezienie w sobie ciekawego dziecka. U Wohllebena przyroda jest odczuwana, przeżywana. Jest poznawana nie tyle intelektem, mierzącym, analizującym, ale czuciem – indywidualnym, przesyconym często miłością. Autor stosuje metafory i triki, które pozwalają odbiorcy w łatwiejszy sposób zrozumieć ten skomplikowany byt, jakim jest przyroda. Orientuje się w wynikach badań neurobiologicznych i podaje nam wiedzę, tak jak nasz mózg lubi najbardziej – porównania, metafory, nawiązywanie do tego, co znamy, odwoływanie się do naszych uczuć.
Podobny styl spotykamy w książce „Tajemnicze życie grzybów” Roberta Hofrichtera – również specjalisty, który przybliża nam „ukryty” świat grzybów. W dostępnych w Internecie filmach widzimy go w terenie, jak kładzie się na ziemi. Nie jest to nic nadzwyczajnego, kiedy bada się grzyby, ale mam wrażenie, że autor przyrodę poznaje wszystkimi zmysłami. Nie tylko ją ogląda, ale też wącha, dotyka czy nasłuchuje. I namawia nas do tego – do poznawania w sposób dziecięcy, radosny, zaleca wsłuchiwanie się w ciszę grzybów, tych dziwnych tworów nie będących ani zwierzętami, ani roślinami. A może grzyby są tutaj także metaforą – doświadczamy owocników, ale nie grzybni, która znajduje się pod ziemią, jest ogromna, ale niedostępna. Tak jak nasze emocje. Jako dorosłe osoby nie zdajemy sobie sprawy, że nasz abstrakcyjny świat pojęć, również tych dotyczących przyrody, jest zaledwie czubkiem góry lodowej. Swego rodzaju owocnikiem grzyba. U podstaw są jednak nasze pierwotne doświadczenia, mapy somatosensoryczne, trzewiowe impulsy. Bez emocji nie bylibyśmy ludźmi, a co więcej długo byśmy nie przeżyli.
Podobnie jak w przypadku innych autorów, książka Hofrichtera wspierana jest kampanią medialną – można zobaczyć ciekawe wywiady w Internecie, zapierające dech zdjęcia. Czy to dlatego książki te dobrze się sprzedają, bo stoi za tym perfekcyjna strategia wydawnicza i marketingowa? To na pewno nie wszystko. Autorzy nie popadając w patos i sentymentalizm, ale pokazują nam przyrodę nie jako obcego, ale jako nasz dom czy nawet przedłużone ciało. Dlaczego ciało? Wohlleben mówi: „Nie zrozumiemy przyrody skupiając się na wiedzy specjalistycznej. To tak jakbyśmy chcieli pojąć czym jest nasza świadomość, odwołując się redukcjonistycznie do przepływów elektrycznych między neuronami”18. Przyroda nie jest zegarem, gdyż nie poznamy całości poprzez analizę jej komponentów. Właśnie dlatego tak ważne jest odczuwanie. Bo w poznaniu przyrody pierwotne jest doświadczenie cielesne, a to jest zawsze konkretne. Np. poznajemy człowieka nie jako ludzkość, ale jako konkretną osobę. Dlatego sądzę, że książki te reprezentują coś innego niż przyrodoznawstwo. Ich autorzy są bowiem piewcami przyrodoczucia.
Przyrodoczucie można wyjaśnić w ramach badań np. Antoniego Damasio. Sam Wohlleben nie cytuje autora „Błędu Kartezjusza” czy „W poszukiwaniu Spinozy”, ale jeżeli twierdzi: „Nasze życie składa się w 90% z emocji – miłość, strach, lęk, radość. Jeżeli w swoich książkach o przyrodzie pominąłbym emocje czy też mówiłbym o przyrodzie jako o mechanizmie, niczego byśmy nie zrozumieli” – to musi nawiązywać także do Damasio. Co to za brednie? Znajdzie się pewnie wielu, którzy zareagują niechęcią. I wywoła ją nie tylko język Wohllebena, który może się wydać infantylny. Chodzi też o zakryte, filozoficzne, ale i naukowe (science), burzące stanowisko, które brzmi – nie jesteśmy wyjątkowi. Prawdą jest, że „koronę stworzenia nosimy pod czaszką”19. Cud, jakim jest kora mózgowa daje powody do dumy. Ale sama ona sama na nic nam się nie zda, jeżeli zostaną odłączone emocje czy hormony, które kierują nami w większym stopniu niż świadomy namysł, nawet jeżeli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Wohlleben czy autor książki „Znaczenie ciała. Estetyka rozumienia ludzkiego” Mark Johnson będą nam przypominać, kim jesteśmy jako ludzie. Nie chodzi o deprecjonowanie, ale o przypominanie nam cielesnych głębi doświadczenia ludzkiego, w tym przyrodoznawstwa.
To może zdziwić, ale książki te mają wiele wspólnego również z estetyką. W tym kontekście nie jest ona jedynie refleksją nad dziełem sztuki. Używam tutaj terminu „estetyka” w jej pierwotnym znaczeniu – jest to namysł nad ludzkim poznaniem i doświadczeniem (z greki aisthetikos – dosł. „dotyczący poznania zmysłowego”, ale też „wrażliwy”). Czego uczy nas estetyka przyrody? Człowiek poznaje i uczy się za pomocą zmysłów. Czy chce to sobie uświadomić, czy nie nasze abstrakcyjne koncepcje lub idee oraz pojęcia mają swoją historię i dostały się do naszego poznania nie za pomocą operacji logicznych, ale przede wszystkim dzięki ciału i emocjom. Wiedza przeżyta, to wiedza, która zostaje, to ta, która ma znaczenie. Peter Wohlleben, Mark Johnson, Charles Foster – wszyscy oni podkreślają znaczenie ciała w poznaniu. Jako ludzie zapomnieliśmy o tym. A jeżeli książki te ostatecznie przypominają nam, kim jako ludzie jesteśmy, to być może są swego rodzaju aktem terapeutycznym. Można też mniemać, że dopiero kiedy dojdziemy do naszych głębszych pokładów, emocjonalnych czy wręcz instynktownych i zrozumiemy, że jako ludzie nie tyle zależymy od przyrody, ale przyrodą jesteśmy, to wtedy, być może, zaczniemy działać. Lektura tych książek prowokuje bowiem pytanie – jak komunikować współczesne wyzwania tego świata. Czy szokowanie jak również straszenie, w naszym konsumpcyjnym i momentalnym świecie, nie wywołuje przypadkiem jedynie odwrócenia głowy?
Ciałomysł
Czym są zatem te filozoficzne, ukryte tropy w omawianych książkach? To przyrodoczucie – w odróżnieniu od przyrodoznawstwa. Organem zaangażowanym z kolei w czucie przyrody jest nie umysł, ale ciałomysł. Bo nie ma umysłu poza ciałem. Kolejnym tropem jest mature. Uświadomienie sobie tego jak bardzo człowiek i przyroda są powiązane oraz jak mocno człowiek przyrody potrzebuje, to niezbędny krok w kierunku odnowionego stosunku człowieka (man) do przyrody (nature). Pojęcie mature ma właśnie sygnalizować zapośredniczenie człowieka i przyrody czyli właśnie man i nature. Świadomość naszej przyrodniczości jest zatem jednocześnie wyrazem dojrzałości. I do tego namawiają nas autorzy. Sam Wohlleben w książce „Nieznane więzi natury” sugeruje, że tylko wtedy człowiek zacznie się w końcu troszczyć o przyrodę, kiedy ta stanie się dla niego bliższa. Temu, jego zdaniem, ma właśnie służyć emocjonalne, trzewiowe, poznanie przyrody.
Mature to uświadomienie sobie, kim jesteśmy. Nie jest to nowe pytanie, novum jest raczej to, że brak kontaktów współczesnego człowieka z przyrodą uniemożliwia paradoksalnie poznanie samego siebie. Napis wyryty na świątyni w Delfach zyskuje dzisiaj nowe znaczenie – poznaj samego siebie, oznacza przypomnienie, że jesteśmy ciałem. Ale też przyrodą. W dalszym ciągu przyroda jest postrzegana albo jako coś fizyczno-chemicznego, albo jako egzotyka. „Nie chodzi o ich [zwierząt] uczłowieczenie, lecz jedynie o ich lepsze pojmowanie”20. To, że my sami jesteśmy przyrodą nie jest uświadomione, a do tego skutecznie wypierane, szczególnie, jeżeli pojawia się sprzeczność między naszymi czynami, a narzucającym się światopoglądem. Wohlleben ma pewne intuicje, dlaczego niektórzy naukowcy tak bardzo wzbraniają się przed uznaniem, że zwierzęta mogą mieć życie psychiczne: „Chodzi o przemysłową hodowlę masową”. To przecież wielki biznes i nie trudno dostrzec, że najbardziej gorliwi orędownicy wyższości człowieka rekrutują się z sektorów rolniczych, leśnych czy myśliwskich.
Książki, o których mowa poruszają ważną kwestię – czy jest jakiś typowo ludzki sposób przeżywania emocji? Odpowiedź na to pytanie może być dzisiaj łatwiejsza, chociażby dlatego, że ostatnimi laty zdecydowanie polepszyła się możliwość obserwacji zwierząt. W Internecie oglądamy masę zdjęć czy filmów pokazujących zwierzęta jako naszych dalekich krewnych. Skąd zatem wciąż tyle sceptycyzmu? Franz de Waal w książce „Sprytne zwierzę” sugeruje, że ta ostrożność nie wynika wyłącznie z pewnej higieny metodologicznej. Ci sami naukowcy jedzą przecież wieprzowinę, zarabiają pieniądze na badaniach na zwierzętach czy reprezentują pewne światopoglądy, które np. nijak mają się do wyników najnowszych badań chociażby o znaczeniu emocji w naszym poznaniu. My nie jesteśmy tylko podobni do zwierząt, my nimi jesteśmy. De Waal jest też zdania, że uniwersytety są często instytucjami konserwatywnymi i jak już przekonywał Thomas Kuhn w „Strukturze rewolucji naukowych” nauka nie rozwija się liniowo, ale raczej dochodzi do burzenia paradygmatów. To często wiąże się z wymianą pokolenia profesorów. Aż trudno uwierzyć, ale jeszcze do niedawna panował wręcz kult behawioryzmu czy mechanicyzmu i redukcjonizmu. De Waal postuluje dlatego zwrócenie większej uwagi na świat przyrody, który nas otacza, na to jak fascynujące są inne gatunki. Aby jednak do tego doszło, musimy porzucić perspektywę ludzką i wczuć się w inne zwierzęta. Czy to aby nie utopia?
Zajęcie stanowiska mature oznaczałoby nie tyle wyrzeczenie się człowieka, ale wzięcie w nawias tych aspektów człowieczeństwa, które są dość ekskluzywne nawet dla wielu ludzi – czy jest bowiem tak, że wszyscy ludzie są niesamowicie refleksyjni, inteligentni oraz świadomi swej egzystencji? No i co z dziećmi? Czy one nie są ludźmi, skoro nie potrafią rozwiązywać zadań matematycznych i prowadzić skomplikowanych dyskusji? Chyba bardziej przypominają zwierzęta? Wcale więc nie dziwi, że tacy autorzy, jak Wohlleben czy Foster, są zafascynowani dziećmi. Bo kiedy byliśmy dziećmi poznawaliśmy przyrodę w bardziej intuicyjny sposób. I chyba jest tak, że kiedy przypomnimy sobie, w jakim stopniu zależni jesteśmy od przyrody, że ona to my, nie trzeba nas będzie straszyć, aby nas przekonać do działania. Tu czai się pewien paradoks – jak bowiem pogodzić stanowisko mature z dziecięcym poznawaniem świata? Moim zdaniem, należy tu rozróżnić dziecko, które jest na etapie poznawania przyrody, od dojrzałego człowieka, który nie tylko poznaje, ale też działa moralnie. Mature dotyczy bowiem moralności. Zakładam zatem, że droga do odpowiedzialności za przyrodę musi być poprzedzona uświadomieniem sobie, skąd przybywamy i tego, że sami jesteśmy przyrodą.
Skupienie na sobie samym ≠ mature
Co zatem z książką Charlesa Fostera „Jak zwierzę”? O ile Wohlleben czy De Waal wychodzą z założenia, że antropomorfizm jest czymś nieuniknionym, a w zasadzie jest przyrodomorfizmem, to jednak w książce „Jak zwierzę” Foster stawia sobie ambitny cel poznania świata zwierząt, a jednocześnie pamiętania, że nie możemy się do nich upodabniać. I jak sam stwierdza – zalicza porażkę. W ogóle książka Fostera jest dziwna. Niemniej ona też porusza temat znaczenia ciała w poznaniu człowieka czy zwierząt, dlatego jednak poświęcam jej uwagę. Przede wszystkim Foster wyraźnie zaznacza, jaką przyjmuje perspektywę – nie chce patrzeć na przyrodę z wysokości 180 cm i przy użyciu aparatu fotograficznego badać jej z dystansu. Chce się przekonać na własnej skórze, jak to jest być zwierzęciem. Sam zdaje sobie sprawę, że jest to swego rodzaju szamanizm, a do tego niezły fun. Ale co poza tym? Podczas lektury miałam niejednokrotnie wrażenie, że autor chce nas przekonać do swego rodzaju wysublimowanego łowiectwa, do kolekcjonowania przeżyć, które zmaterializują się w trofeum, którym będzie właśnie książka „Jak zwierzę”. On zresztą sam przyznaje, że przez lata polował i do końca z tego nie zrezygnował. Jak bowiem twierdzi, zabijanie sprawia, że zaczynamy poznawać pełniej. „Człowiek ze strzelbą widzi, słyszy, wyczuwa nosem i przeczuwa intuicją znacznie więcej niż gdyby był uzbrojony tylko w atlas ptaków i lornetkę”21.
To może zniechęcić. Ba, mnie zniechęcił już sam autor, który we wstępie zaznacza, że poniósł porażkę jeżeli chodzi o pierwotny cel całego tego „eksperymentu”. Jeszcze w innym miejscu stwierdza, że cała ta zabawa w „małpowanie”, czyli upodabniania się do zwierząt była chyba od początku próbą skazaną na porażkę. A kiedy nagle stwierdza, że książka „Jak zwierzę” jest naprawdę o nim, to zaczęłam się zastanawiać, czy nie dałam się nabrać komuś, kto po prostu lubi zwracać na siebie uwagę. Nie musiałam się jednak zastanawiać długo, bo autor sam stwierdza, że jest „masochistycznym zboczeńcem”, który ma obsesję na punkcie własnej osoby22.
Tak więc jeżeli ktoś chce przeczytać dziwną książkę o dziwnym człowieku, należącym z pewnością do angielskiej high society, który ma ochotę poleżeć niczym lis we własnych odchodach, to jego sprawa. Książka Fostera warta jest mimo to uwagi właśnie z powodu znaczenia ciała w poznaniu przyrody. Foster chce stać się jeleniem czy lisem i robi to przez przyjęcie innej perspektywy sensorycznej niż ludzka. Ponownie dzięki temu przypominamy sobie, do czego są nogi, kiedy trzeba pełzać, czym jest czas, kiedy leżysz godzinami w nudnej i zimnej rzece, czym jest głód czy smród, a także co oznacza ciemno nocy poza miastem. Jesteśmy analfabetami sensorycznymi? Foster, podobnie jak Wohlleben, podkreśla znaczenie obudzenia w sobie dziecka, zresztą kompanami w poznawaniu świata są dla nich ich własne dzieci, które spędzają z nimi czas na obserwacji przyrody. Jest to jednocześnie mocny przekaz jeżeli chodzi o kwestie współczesnego rodzicielstwa – czas z dzieckiem, wymiana doświadczeń. Przekaz nie idzie jedynie z góry – dzieci uczą dorosłych rzeczy dawno zapomnianych. Dzieci uczą zatem dorosłych zarówno zmysłowego poznawania świata w sposób spontaniczny, ale również tego, że prowadzi to do większego uświadomienia sobie relacji człowieka i przyrody – także odpowiedzialności. Czy zatem dzieci mogą uczyć dorosłych dorosłości jako takiej? Zarówno w wymiarze poznawczym jak i moralnym? Odnoszę jednak wrażenie, że Foster zostawia nas na etapie spontanicznego poznawania jako zabawy. A kiedy stwierdza, że zabawa mu się nie udała, zostawia nas w zasadzie z kilkoma przeżyciami. Mamy tu zatem przyrodoczucie, ale nie mamy odpowiedzialności.
Foster w „Jak zwierzę” daje moim zdaniem świadectwo tego, że nie wszedł na poziom mature. Trudno bowiem pojąć, skąd u niego, po tym wczuwaniu się w dzikie zwierzęta, przekonanie, że jelenie są „urodzonymi ofiarami”, a jednocześnie, że „nie mają one zdolności do przeżywania żałoby”23. Czyżby dlatego, że lubił na nie polować? I teraz kiedy nie zgadza to się mu z jego innymi poglądami, to po prostu poluje na nie w bardziej wyszukany sposób? Bo jednocześnie mówi wprost, że lisy mają zdolność przeżywania żałoby. Dodajmy też, że np. Wohlleben właśnie u jeleni dostrzega zdolność do smutku i żałoby24. W innym miejscu z kolei Foster pisze: „owce i świnie nie sprawiają wrażenia poruszonych widokiem ogłuszania innych osobników albo rozcinania im gardeł”25. Twierdzi nawet, że „zwierzęta są maszynami. Nieczułymi nosicielami genów”. Może właśnie dlatego autor przeczuwa, że jego projekt bycia „jak zwierzę” poniósł porażkę. Bo mimo, że wiedział o znaczeniu ciała w poznaniu człowieka i podkreślał sens zasady ciągłości ewolucyjnej, to jednak założył, że emocje nas i zwierząt jak np. jeleni czy owiec, muszą się diametralnie różnić. Najwyraźniej w jego strategii zwyciężył ostatecznie nie ciałomysł, ale dumny z siebie umysł. Może też dlatego, moim zdaniem, Foster oprócz skupiania się na sobie samym, popędach i wyszukanych hobby, nie mówi nam wiele o przyrodzie.
Foster daje nam przyjemność obcowania z ciekawym językiem i eksperymentami, na które pozwolić sobie może tylko garstka ludzi na tym świecie. Za to Wohlleben, De Waal, Hofrichter czy wreszcie nasza Simona Kossak swoje książki traktują jako rodzaj aktywizmu. Namawiają do zmiany, ale czynią to w sposób podprogowy. Podczas gdy Wilson w „Pół Ziemi”, podobnie jak w swoich wcześniejszych książkach, najpierw przemawia do naszego rozumu danymi naukowymi dotyczącymi wymierania, a na końcu swojej książki mówi po prostu „przestań szkodzić biosferze”26, Wohlleben czy Kossak wybierają trochę inną metodę. Mają nadzieję, że przypomnienie nam naszego przyrodniczego charakteru otworzy nam szerzej oczy na piękno tego świata, a jednocześnie zmotywuje do działania. Taka strategia może być bardziej skuteczna niż alarmistyczny język końca XX wieku.
Hanna Schudy
Przypisy:
1. E. O. Wilson, Biophilia, Massachusetts, 1984.
2. Tamże, s. 139.
3. This is the world we live in
And these are the hands we’re given
Use them and let’s start trying
To make it a place worth living in
4. The time has come
To say fair’s fair
To pay the rent, now
To pay our share
5. Por. S. Pinker, Piękny styl. Przewodnik człowieka myślącego po sztuce pisania XXI w., przeł. A. Nowak-Młynikowska, Sopot 2015.
6. J. Lewis-Stempel, Prywatne życie łąki, przeł. M. Miłkowski, Poznań 2017.
7. L. Kalaugher, M. Durrani, Kudłata nauka. Mądrość w świecie zwierząt, przeł. J. Mikos, 2017.
8. P. Wohlleben, Duchowe życie zwierząt, przeł. E. Kochanowska, Kraków 2017. Książka wygrała w plebiscycie literatura faktu: lubimyczytac.pl/plebiscyt/kategoria/63/literatura-faktu-publicystyka.
9. P. Wohlleben, Nieznane więzi natury, przeł. E. Kochanowska, Kraków 2017.
10. Ch. Foster, Jak zwierzę. Intymne zbliżenie z naturą, przeł. J. Konieczny, Poznań 2017.
11. R. Hofrichter, Tajemnicze życie grzybów, przeł. M. Kilis, B. Nowacki, Warszawa 2017.
12. F. De Waal, Bystre zwierzę. Czy jesteśmy dość mądrzy, aby zrozumieć mądrość zwierząt?, przeł. Ł. Lamza, Warszawa 2017.
13. E. O. Wilson, Pół Ziemi. Walka naszej planety o życie, przeł. B. Baran, Warszawa 2017.
14. M. Johnson, Znaczenie ciała. Estetyka rozumienia ludzkiego, przeł. J. Płuciennik, Łódź 2015.
15. G. Böhme, Filozofia i estetyka przyrody w dobie kryzysu środowiska naturalnego, przeł. J. Merecki, Warszawa 2002.
16. A. Damasio, W poszukiwaniu Spinozy. Radość, smutek i czujący mózg, przeł. J. Szczepański, Poznań 2005.
17. Chodzi o niedokonane, dziejące się rozumienie.
18. Wywiad: youtube.com/watch?v=FImBF_Ax9cM
19. P. Wohlleben, Duchowe życie zwierząt, s. 39.
20. P. Wohlleben, Duchowe życie zwierząt, s. 253.
21. Ch. Foster, Jak zwierzę, s. 37.
22. Ch. Foster, Jak zwierzę, s. 46.
23. Tamże, s. 266.
24. P. Wohlleben, Duchowe życie zwierząt, s. 120.
25. Ch. Foster, Jak zwierzę, s. 265.
26. E. O. Wilson, Pół Ziemi, s. 231.