Jasna i ciemna strona
Okruchy ekozoficzne
Znacie ten spot WWF, w którym Marcin Dorociński demoluje mieszkanie, oblewa sprzęty benzyną i zapala zapałkę gotowy puścić wszystko z dymem? Zanim podłoży ogień, mówi do nas z ekranu, że każdy z nas postępuje właśnie w ten sposób, niszcząc nasz wspólny dom – Ziemię.
Przekaz jest bardzo sugestywny i mocny. Ale czy rzeczywiście niszczymy w ten sposób planetę, jakbyśmy byli opętani jakimś szaleństwem? Czy to jest o tobie i o mnie?
Problem w tym, że nasze codzienne funkcjonowanie nie przypomina szaleństwa. A wariatów zachowujących się jak Dorociński w spocie, raczej się zamyka i izoluje. My żyjemy sobie zwyczajnie, nie wadząc nikomu i niczemu.
Nie znam nikogo, kto miałby wprost złe intencje. Ludzie zawsze chcą czegoś dobrego – dla siebie lub dla innych. Za tak zwanym złem zwykle kryją się jakieś wartości: czyjeś dobro, czyli przyjemność, zysk, komfort. Nie inaczej jest z naszym światem. Jeżeli nawet demolujemy nasz wspólny dom, to w imię szlachetnych pobudek i wartości. Po drugiej stronie tego zniszczenia są nasze ukochane telefony, komputery, samochody, ale też lekarstwa, służba zdrowia, powszechna edukacja, prawa człowieka i pełne półki w sklepach. Słowem – cała nasza cywilizacja, która jest projektem czynienia naszego życia lepszym.
Im bardziej nam się to udaje, tym środowisko ma się coraz gorzej. To dlatego tak trudno wyjść z tego zaklętego kręgu zniszczenia i dobrostanu. Dzisiaj powszechnie mówimy o marazmie ludzkości. Bo niby wiemy, że świat ma się coraz gorzej, a nie jesteśmy w stanie nic sensownego z tym zrobić. Toniemy w jakiejś beznadziejnej niemocy, mając wprawdzie coraz lepsze narzędzia, ale bez całościowego pomysłu, jak ich użyć. Nie jesteśmy w stanie naprawić świata, gdyż nieustannie go poprawiamy, czyniąc ludzkie życie lepszym, ale jednocześnie degradujemy go w wymiarze środowiskowym. A to ostatecznie zagraża życiu ludzkiemu.
Złudnie wydaje się nam, że możemy maksymalizować wartości cywilizacyjne i mieć przy tym zdrowe i bogate środowisko. To jednak tak nie działa. Wszystko ma swoją drugą stronę, więc za postęp trzeba zapłacić. I płaci za niego środowisko, czyli pozornie coś zewnętrznego wobec nas. Koniec końców płacimy my, ponieważ nie ma czegoś takiego jak „zewnętrzna rzeczywistość”. Wszystko jest powiązane i stanowi jedność.
Mówiąc najkrócej, nie da się naprawić świata. Jeśli gdzieś notujemy postęp, to w innym miejscu pojawiają się koszty. To właśnie jest najgłębsza przyczyna marazmu. Bo chcielibyśmy, żeby było lepiej, ale nie będzie, gdyż jasna i ciemna strona stanowią nierozerwalną jedność.
Jeśli za cywilizacyjnym dobrem podąża ciemna strona związana z nim jak cień ze światłem, to co możemy z tym zrobić?
Uniwersalne prawo jedności przeciwieństw ma w swej istocie charakter fizyczny i odnosi się między innymi do zasady entropii, czyli drugiego prawa termodynamiki. Dla nas oznacza to, że na kontinuum zysk – koszt mamy unikać tendencji do maksymalizowania jednego bieguna. Bowiem im większy zysk, tym większy koszt. Zatem zmniejszając swoje zyski, ograniczamy koszty środowiskowe. A rezygnując z potencjalnych zysków, wystawiamy się na określone koszty. Jeżeli zamienię samochód na rower, to narażam się na wiele niekoniecznie przyjemnych konsekwencji: mniejsza wygoda i komfort, większy wysiłek, spocone ciało i ubranie, ryzyko przemoczenia, upadku… Ale te wszystkie koszty, zgodnie z uniwersalnym prawem jedności przeciwieństw, mają też swoje zyski. Wiemy, że jazda na rowerze poprawia kondycję, służy zdrowiu, pozwala się odprężyć, a nierzadko dojechać do celu szybciej niż samochodem. Rower jest też znacznie korzystniejszym środkiem transportu dla środowiska, czyli dla każdego z nas.
Rezygnacja z cywilizacyjnych udogodnień jest przesuwaniem się na kontinuum zysk – koszt w kierunku środka. Im bliżej środka kontinuum, tym mniejsze zyski i mniejsze koszty. Możemy to nazwać zbliżaniem się do punktu równowagi, gdzie dwa bieguny łączą się ze sobą w jedności. Oczywiście ten punkt to abstrakcyjna idea, ale dla nas ważna jest świadomość, że każdego dnia, w każdym momencie swojego życia możemy być bliżej środka, zamiast forsować skrajne położenie jednego z biegunów, wzmacniając tym samym jego przeciwieństwo.
Unikajmy dążenia do coraz lepszego, nowocześniejszego i wygodniejszego świata. Prawdziwie zrównoważone życie jest gdzie indziej – w skromnych środkach i prostocie.
Ryszard Kulik