DZIKIE ŻYCIE

Bezsilność myśliwych

Robert Jurszo

Polska bez polowań

Nowy Łowczy Krajowy Albert Kołodziejski musi być zdesperowany, bo napisał list do Komendanta Głównego Policji Jarosława Szymczyka, w którym pisze o „bezsilności […] myśliwych w stosunku do osób blokujących polowania”. I domaga się bardziej zdecydowanych działań policji względem wszystkich tych, którzy utrudniają polującym strzelanie. Bo – jak pisze – „aktualnie obowiązujące przepisy nie przewidują wyrażonego expressis verbis zakazu tego typu zachowania”.

Sporo miejsca w liście Łowczego Krajowego zajmuje analiza prawna, która stara się wykazać, że blokowania polowań da się podciągnąć pod „zbiegowiska”, a nawet „nielegalne zgromadzenia”. Nie jestem prawnikiem, więc dam jej spokój. Za to dużo ciekawszy jest dla mnie kontekst społeczny, w jakim pojawiło się pismo nowego szefa PZŁ.

Ruch antymyśliwski rośnie w siłę

Niewątpliwie myśliwi dostają od aktywistów w kość. Liczba blokad polowań w latach ubiegłych wzrosła z pewnością, choć nie ma na to raczej żadnych oficjalnych statystyk. To, co kiedyś było lokalną akcją organizowaną w Puszczy Białowieskiej – mam na myśli „Rykowisko dla jeleni, nie dla myśliwych” – znalazło naśladowców w całej Polsce.


Na zdjęciu żywy, ale w bagażniku martwy. Fot. Grzegorz Bożek
Na zdjęciu żywy, ale w bagażniku martwy. Fot. Grzegorz Bożek

W zasadzie we wszystkich większych miastach mamy już lokalne grupy antyłowieckie. Nie są w żaden sposób scentralizowane, ale potrafią ze sobą współpracować w ważnych dla siebie akcjach. Udowodniły to w szczególności – o tym jeszcze niżej – podczas styczniowych zbiorowych polowań na dziki (zwanych wielkoobszarowymi), które miały zatrzymać pochód afrykańskiego pomoru świń przez Polskę. Część z nich po prostu się nie odbyła, bo skala mobilizacji aktywistów była naprawdę duża.

Widać też profesjonalizację tego ruchu w bardziej merytorycznym sensie. Dowodem tego jest działalność grupy małopolskich ornitologów na stawach zatorskich, która nie blokuje polowań na ptaki, ale je monitoruje. Przynajmniej jeden raz doszło do przerwania polowania z tego powodu, gdy jeden z obserwatorów zauważył, że zastrzelono ptaka spoza listy gatunków łownych. Na miejsce wezwano policję i zostało złożone doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Takie akcje mają też oczywiste psychologiczne znaczenie – myśliwi mają wreszcie świadomość, że ktoś patrzy im na ręce. Tym bardziej, że w latach poprzednich było przynajmniej kilka przypadków, gdy polujący nie ponieśli żadnej kary za zabicie chronionego ptaka, pomimo zgłoszenia tego faktu odpowiednim organom i dostarczenia materiałów dowodowych.

Ruch antyłowiecki staje się więc w Polsce realną siłą, która z czasem będzie miała coraz większe znaczenie dla tego, co dzieje się z polskim myślistwem. I – w konsekwencji – z polskim systemem ochrony przyrody.

PZŁ jest skazany na dialog, choć tego nie rozumie

Nie dziwi więc, że były już podchody lobby myśliwskiego, by ukrócić działalność tych, którzy psują polującym przyjemność z specyficznego hobby. W grudniu 2017 r., gdy Sejm przegłosował ustawę, w której znalazł się o karach za „umyślne utrudnianie i uniemożliwianie” polowań. Ostatecznie jednak został skasowany podczas nowelizacji Prawa łowieckiego w marcu 2018 r.

Jest więc rzeczywiście w piśmie Łowczego Krajowego coś z bezsilności. I rozpaczliwej próby ratowania aktualnego kształtu łowiectwa w Polsce. A tego – jestem o tym głęboko przekonany – nie da się utrzymać. Te zmiany, które weszły w życie rok temu – zakaz udziału dzieci w polowaniach, czy trenowania psów myśliwskich na żywych zwierzętach – są tego najlepszym przykładem. Owszem, z pewnością PZŁ nie ustanie w sabotowaniu tych zmian – zaskarżył je przecież w Trybunale Konstytucyjnym. Ale to, że do nich w ogóle doszło, jest też sygnałem zmiany mentalnej polskich polityków, wśród których ponadpartyjna „partia myśliwych” wyraźnie traci poparcie.

PZŁ powinien zrobić coś, na co pewnie go jeszcze nie stać, ale co jest jedynym sensownym rozwiązaniem. Zamiast szukać sposobów na to, jak karać tych, którzy utrudniają polowania, zaproponować dialog ekologicznej stronie społecznej i naukowcom. Przykładowo, na serio porozmawiać o wycofaniu przynajmniej niektórych gatunków ptaków z listy zwierząt łownych. Na początek przynajmniej tych, które nie wyrządzają żadnych szkód rolniczych, np. kaczek.

Albo zamiast bezrefleksyjnie spełniać polecenia rządu w sprawie odstrzału dzików, powiedzieć – wspólnie ze stroną społeczne – głośne „nie” bezsensownej rzezi. Jak dotąd, byli do tego zdolni przynajmniej niektórzy myśliwi, ale nie Zarząd Główny. Jeśli PZŁ tego nie zrobi, to wszelkie kolejne zmiany Prawa łowieckiego w Polsce będą się działy bez udziału myśliwych, tak jak było w ostatnio.

A jeśli nowy Łowczy Krajowy myśli, że groźba kar powstrzyma ruch antyłowiecki w Polsce, to obawiam się, że znajduje się w poważnym błędzie.

Robert Jurszo