Energetyczna pułapka
Okruchy ekozoficzne
Pożądamy energii. Na energetycznej kroplówce działa cała nasza cywilizacja. Ten wspaniały świat ma jednak swoją ciemną stronę w postaci emisji gazów cieplarnianych uwalnianych przy okazji produkcji energii z paliw kopalnych oraz coraz większej ekspansji ludzkiego świata zagarniającego przyrodnicze zasoby i wartości.
Ciemna strona cywilizacji zagraża całej biosferze, w tym także nam. Dlatego decydenci (między innymi Unii Europejskiej) zaczynają mówić o dwóch priorytetach: redukcji zapotrzebowania na energię i redukcji emisji gazów cieplarnianych. Oba te cele są zresztą ze sobą sprzężone i sprowadzają się do idei transformacji energetycznej opartej na nisko emisyjnych i odnawialnych źródłach energii oraz na efektywności energetycznej. Żeby się to powiodło, mamy zredukować zużycie energii o 70-80 proc. i przestać spalać paliwa kopalne.
Analitycy trendów związanych z produkcją i wykorzystaniem energii podkreślają, że czeka nas prawdziwa rewolucja. Z jednej strony nowoczesne systemy analityczne (Big Data, Blockchain, czy Internet Rzeczy) pozwalają zbierać różnorodne dane i informacje, co ułatwia planowanie prac systemów przesyłowych oraz optymalizację kosztów energii, z drugiej – nasze miasta mają być inteligentne, co może przynieść oszczędność energii nawet do 80%. Analitycy jednocześnie podkreślają, że zapotrzebowanie Polski na energię ciągle rośnie i będzie rosło i do 2040 r. może zwiększyć się aż o 40%. Z jednej strony zaoszczędzimy mnóstwo energii, ale z drugiej – zapotrzebowanie na prąd będzie rosło? Coś tu jest nie tak.
No, niezupełnie. Biorąc pod uwagę mechanizmy związane z paradoksem Jevonsa wiemy, że efektywność i początkowe oszczędności ostatecznie prowadzą do przeciwnych rezultatów – większej eksploatacji zasobów i zużycia energii. To niestety nie są dobre wieści. Jeśli wrzucimy nowoczesne systemy produkcji energii oraz zarządzania nią w istniejący system społeczno-ekonomiczny nastawiony na nieustanny wzrost, to i tak czeka nas katastrofa ekologiczna. Jedyna różnica jest taka, że będziemy mieć przy tym dobre samopoczucie, że zrobiliśmy naprawdę to, co trzeba.
Polski rząd otwarcie deklaruje w założeniach polityki energetycznej kraju do roku 2040, że produkcja energii wzrośnie o 40% i że węgiel będzie przez kolejne kilkadziesiąt lat podstawą naszej energetyki. Nasi politycy zdają się mówić: „znaleźliśmy się na skraju przepaści w związku ze zmianami klimatycznymi, ale zaraz uczynimy zdecydowany krok do przodu”.
Podczas gdy Polska uparcie stoi przy węglu i koncepcji wzrostu podaży energii, Unia Europejska deklaruje odchodzenie od spalania węgla i jednocześnie redukcję zużycia energii. Do 2030 r. konsumpcja energii ma zostać obniżona o 20 proc. w stosunku do zużycia z 1990 r. Ten, i tak mało ambitny, cel prawdopodobnie nie zostanie osiągnięty, gdyż od kilku lat notujemy nieustanny wzrost konsumpcji energii – jak pokazują ostatnie dane Eurostatu, w 2017 r. o 1 proc.
A jak sprawy mają się globalnie? Pod koniec marca Międzynarodowa Agencja Energetyczna (MAE) doniosła, że w 2018 r. zużycie energii na świecie zwiększyło się o 2,3 proc. w stosunku do roku poprzedniego, co przekłada się na wzrost emisji CO2 o 1,7 proc. To najwyższy wzrost w tej dekadzie. Jednocześnie dane wskazują, że wytwarzanie energii elektrycznej z OZE zwiększyło się w ubiegłym roku o 7 proc., a wzrost zużycia węgla na świecie wyniósł 0,7 proc. Rośnie też produkcja prądu z gazu i atomu.
Powyższe dane świadczą o tym, że mamy coraz więcej energii ze źródeł odnawialnych, ale nie powoduje to spadku emisji gazów cieplarnianych. Mamy też coraz bardziej zaawansowane technologie pozwalające oszczędzać energię, ale nie powoduje to spadku jej zużycia. Przyczyną tego jest coraz większe zapotrzebowanie na energię wynikające z koniunktury gospodarczej oraz rosnącej presji na ogrzewanie i chłodzenie w związku z ekstremami klimatycznymi (!).
Chorobą tej cywilizacji jest nadmierna konsumpcja. Przechodzenie na OZE oraz wdrażanie programów efektywności energetycznej, jak widać, nie leczy tej choroby, a nawet ją paradoksalnie wzmaga. Dane MAE oraz Eurostatu wskazują, że ponosimy druzgocącą porażkę na tej drodze i nic nie zapowiada, żeby w przyszłości miało się to zmienić. Prognozy wskazują na rosnący udział OZE w miksie energetycznym i jednocześnie coraz większą produkcję energii. No chyba, że nadchodzi recesja, bo wtedy produkcja energii, jej zużycie i emisje CO2 spadają. Tylko, że recesja absolutnie nie jest priorytetem żadnej siły politycznej, choć jest prawdziwym oddechem dla klimatu, przyrody i Ziemi.
Ryszard Kulik