DZIKIE ŻYCIE

Cisza (Gaborowa dolina, Tatry)

Ryszard Kulik

Migawka

Zadzieram głowę w górę. Patrzę na ostro zarysowane wierzchołki Tatr i poszarpane kreski grani. Wydają się takie odległe i zarazem tak bliskie, jak na wyciągnięcie ręki. Są jak senne marzenie, a jednocześnie swą przysadzistą dosłownością budzą z jakiegoś letargu.

Póki co jednak z letargu najbardziej budzi mnie miejski hałas. Nieprzerwany sznur samochodów sunie zakopiańskimi ulicami tak, że trudno przejść na drugą stronę jezdni. Wokół górale z tabliczkami na piersiach jak skazańcy próbują przechwycić zbłąkanych turystów. „Może nocleg dla pana?” – szepcze jeden z nich do mnie. „Nie potrzebuję noclegu” – odpowiadam i zerkam w górę tam, gdzie ułożę się do snu na wysokiej i rozległej pryczy.

Ludzie. Wszędzie ludzie. Chodzą, siedzą, biegną, rozmawiają, krzyczą, jeżdżą. Ruch, hałas, zamieszanie, tłok. Słyszę strzępki rozmów, muzykę dobiegającą z licznych knajpek, pracę silników samochodowych, kosiarek. Powietrze jest nabrzmiałe od dźwięków. Niektóre wybijają się swoją intensywnością ponad pozostałe, ale nawet jak robi się ciszej, to słychać miarowy, jednostajny i niski dźwięk miasta. On nigdy nie przemija. Jest jak memento naszego ludzkiego świata.

Gdy wysiadam z busa i wchodzę do Doliny Kościeliskiej, to tak, jakbym przekraczał bramę do innego świata. Za plecami pozostawiam ruchliwą drogę, a przede mną otwiera się przestrzeń spokoju. Choć to zaledwie przedsionek, ponieważ rzeczona dolina ciągle przypomina deptak w środku miasta. Tłumy turystów przewalają się w górę i w dół. Pomiędzy nimi co chwilę przemykają dorożki góralskie z tymi, którzy nie są skorzy do używania własnych nóg do chodzenia.

Rozmowy. Ludzie nieustannie coś mówią do kogoś. Słowa, słowa, słowa. Mówię, więc jestem. Jestem dla ciebie, a ty słuchając, jesteś dla mnie. Słuchasz, więc jestem. A gdzie ja jestem? Samotnie wędruję pod górę z kamieniami, drzewami i wiatrem za pan brat. Milcząco.


Cisza. Fot. Ryszard Kulik
Cisza. Fot. Ryszard Kulik

Schronisko na Hali Ornak, to kolejna brama. Większość ludzi zmierza właśnie tutaj, by napić się kawy, herbaty lub piwa i wkrótce zejść na dół. Za schroniskiem szlak pnie się stromo w górę. Idę dziarsko, mijając coraz mniej liczne grupki turystów. Rozmowy stają się rzadsze. Priorytetem jest teraz głębszy i szybszy oddech. Słowa muszą poczekać na swoją kolej, bo inaczej rozpadłyby się pod intensywnymi sapnięciami.

Im wyżej jestem, tym mniej ludzi wokół. Na Ornaku mam poczucie, jakbym wspiął się na sam dach. Wita mnie tam delikatny wietrzyk, promienie słońca i zachęcająca do położenia się sucha trawa. Rozkładam się w tym rozległym łożu i chłonę całym sobą ciepło ziemi, powietrza i słońca. Co jakiś czas ktoś sporadycznie przechodzi obok mnie, ale mimo to jest mi tak dobrze, że chętnie zostałbym tu na noc. Uznaję jednak, że szkoda rozwiniętego w swej pełni dnia, że mimo wszystko warto iść dalej.

Idę więc w kierunku Liliowego Karbu. Nie widzę już nikogo, kto szedłby za mną. Przede mną w pewnej odległości dostrzegam za to dwie postaci idące tą samą drogą, co ja. Ale zauważam, że po dotarciu do grani kierują się w lewo, w stronę Błyszcza. Moja ścieżka pachnie obietnicą pustki.

Gdy staję na Liliowym Karbie, otwiera się przede mną (już po słowackiej stronie) płaska Dolina Gaborowa z niewielkimi, rozlicznymi stawkami.

Zastygam w bezruchu. Po tej stronie grani panuje już cień, ale ciągle jest dość ciepło. I bezwietrznie. Cicho. Stoję nieporuszony, by najmniejszym nawet ruchem nie zburzyć tej doskonałej ciszy. Rzeczywistość jest jak ogromna trójwymiarowa fotografia, w której środku jestem. W tej pustce otwierają się drzwi do totalnej wolności, a ja mam okazję wyjść z klatki ciasno zamykającej mój umysł. Czy coś, czego nie ma, może być tak namacalne i realne, że moje zmysły wyostrzają się maksymalnie, dając mi poczucie absolutnej obecności? Cisza ma wymiar przestrzenny, oplatając pobliskie szczyty i zagłębienia. Ale jej korzenie sięgają daleko poza to miejsce, rodząc się w kosmicznej pustce i wielkiej samotności bezkresu. Czuję, jakbym dotykał czegoś pierwotnego, totalnie nieuwarunkowanego, jakbym spoglądał w oczy samego Boga, a raczej słuchał jego doskonałej pieśni. Słyszę tę pieśń i w sobie i dlatego właśnie stoję w bezruchu, by nie zakłócić niczym tej pięknej melodii. Jestem.

Cisza, pustka, bezruch. Ciemność. Absolutny spokój. Jak odnaleźć ten stan pośród zgiełku ludzkiego świata? Jak dotknąć punktu, z którego rodzi się cały wszechświat?

Ryszard Kulik