DZIKIE ŻYCIE Wywiad

Sabat leśnych symetrystów. Rozmowa z prof. Jerzym Szwagrzykiem

Antoni Kostka

Mamy pandemię koronawirusa, która uzmysławia jak bardzo jesteśmy zależni od przyrody, jak jest skomplikowana i jak wiele w niej powiązań, o których mało wiemy. Czy wyciągniemy naukę z tej lekcji?

Prof. Jerzy Szwagrzyk: Miejmy nadzieję, że lekcja zostanie odrobiona. Epidemia to pewne zjawisko przyrodnicze, które nas dotknęło. Wiadomo było, że pandemie mogą mieć miejsce, były na ten temat głosy, ale mało kto poważnie traktował te ostrzeżenia. Sądzę, że jest to coś, co być może zmieni sposób postrzegania przyrody i relacje z nią, ale czy tak będzie dopiero się okaże. Na razie spekulujemy, nie mamy pewności jak to się potoczy dalej.


Siedlisko jest tu nieco bardziej wilgotne, po wyłamaniu drzewostanu sosnowego przez wiatr teren opanowuje brzoza brodawkowata i świerk. Widoczne spore nagromadzenie pni martwych drzew. Szast, bliżej rzeki Pisy, lipiec 2016 r. Fot. Jerzy Szwagrzyk
Siedlisko jest tu nieco bardziej wilgotne, po wyłamaniu drzewostanu sosnowego przez wiatr teren opanowuje brzoza brodawkowata i świerk. Widoczne spore nagromadzenie pni martwych drzew. Szast, bliżej rzeki Pisy, lipiec 2016 r. Fot. Jerzy Szwagrzyk

W referacie „Polski model leśnictwa wobec nowych wyzwań w szybko zmieniającym się świecie” podkreślał Pan zmiany, które powodują, że model leśnictwa staje się bardzo szybko przestarzały. To, czego uczyli się leśnicy zakładało pewną stałość warunków zewnętrznych, a teraz mamy do czynienia z gwałtownie zmieniającym się uwarunkowaniami. Co kryzys klimatyczny zmienia w lasach?

Wszyscy słyszą, że zmienia się klimat. Nawet jeżeli jacyś ludzie się z tym nie zgadzają, to w zasadzie trudno znaleźć kogoś, kto by o tym nie słyszał. Ale to jest tylko jedna ze zmian, które nas dotykają. Jeśli chodzi o lasy to należy podkreślić, że grają tu rolę nie tylko zmiany temperatur. Weźmy na przykład dostępność azotu. Oba te czynniki, czyli zmiana klimatu i zwiększenie dostępności azotu, działają w tę samą stronę, to znaczy przyspieszają tempo przyrostu roślin. Warto tutaj dodać, że o ile wzrost zawartości dwutlenku węgla w powietrzu za naszego życia z 340 ppm do 410 ppm, to zwiększenie o 20%, to zawartość dostępnego dla roślin azotu zwiększyła się o w tym czasie o ponad 100%. Mamy więc pewne zmiany, o których się mniej mówi, ale które mocno wpływają na to co się dzieje z roślinami i lasem.

Jednym z obserwowanych zjawisk jest to, że drzewa zaczęły rosnąć szybciej. Z jednej strony to dobrze, bo będziemy mieli więcej drewna, ale z tym są związane różne uboczne skutki i ryzyko.

Nowoczesne leśnictwo opierało się na założeniu, że środowisko jest stałe, przynajmniej w takim zakresie czasowym, jakim jesteśmy nim zainteresowani. Jednak okazuje się że tak nie jest, zarówno jeśli chodzi o to co się dzieje w glebie, jak i w atmosferze. To oczywiście wymaga zupełnej zmiany sposobu myślenia i dostosowania do tego zarówno naszych modeli, jak i działań.

Jaki jest cel gospodarki leśnej? Czy leśnictwo w samo w sobie jest sposobem ochrony przyrody, jak twierdzą niektórzy leśnicy? Jeden z wysokich urzędników Lasów Państwowych mówi tak: „gospodarka leśna jest nastawiona na ochronę lasu i przyrody, a pozyskanie drewna jest ubocznym skutkiem tych działań”. Czy w świetle tego co powiedział Pan wcześniej w jego słowach jest jakiś sens?

Powiedziałbym, to jest dość specyficzne podejście, że uprawiając leśnictwo, chronimy przyrodę. Nieżyjący już minister Jan Szyszko mówił, że są trzy filary ochrony przyrody: leśnictwo, rolnictwo i łowiectwo. Zgodnie z tym poglądem ochrona przyrody nie jest niczym innym jak rozsądnym użytkowaniem jej zasobów. Patrzę na to inaczej: ochrona przyrody i leśnictwo to są różne dziedziny, przy czym niekoniecznie muszą być w ostrej sprzeczności – pewne działania można wykonywać tak, żeby minimalizować konflikty. Natomiast ochrona przyrody tak naprawdę jest czymś znacznie więcej niż rozsądnym użytkowaniem zasobów, i co istotne – są w ochronie przyrody rzeczy, których nie da się pogodzić użytkowaniem zasobów. Stąd ten toczący się z różnym nasileniem spór – na ile można prowadzić podejście integracyjne („land sharing”), a na ile potrzebne jest również podejście segregacyjne („land sparing”). Jeśli chodzi o to drugie podejście, czyli dotyczące przestrzennego rozdzielenia funkcji lasów, to trudno powiedzieć żebyśmy tego w ogóle nie realizowali. Mamy parki narodowe i rezerwaty, i to już jest najlepszy dowód na to, że leśnictwo wszystkiego nie załatwia. Gdybyśmy uważali, że leśnictwo jest najlepszą formą ochrony przyrody, to obszary chronione byłyby niepotrzebne. A fakt, że one istnieją świadczy o tym, że ci którzy tak twierdzą, chyba nie do końca wierzą w to, co mówią. Chociaż część leśników rzeczywiście jest przekonana, że przyroda wymaga opieki człowieka, ponieważ przekształcił on ją tak dalece, że cały czas trzeba ją kontrolować i pilnować, żeby się coś nie popsuło.


Sierpień 2019 roku – bardzo sucho. Zachodnia część lasu ochronnego Szast, siedlisko boru świeżego. Duże świerki to drzewa które występowały dawniej pod okapem sosen. Obecnie w miejscu dawnej sosnowej monokultury tworzy się mieszany drzewostan o złożonej strukturze. Fot. Jerzy Szwagrzyk
Sierpień 2019 roku – bardzo sucho. Zachodnia część lasu ochronnego Szast, siedlisko boru świeżego. Duże świerki to drzewa które występowały dawniej pod okapem sosen. Obecnie w miejscu dawnej sosnowej monokultury tworzy się mieszany drzewostan o złożonej strukturze. Fot. Jerzy Szwagrzyk

Ktoś dowcipnie powiedział „leśnicy chyba twierdzą, że są niezbędni do procesu fotosyntezy”. Ale czy ten sposób myślenia leśników nie odchodzi w przeszłość? Czy jednak nadal tkwią w takim rozkroku, mówiąc że funkcje przyrodnicze i gospodarcze zawsze można pogodzić? Czy widzi Pan zmiany w podejściu młodego pokolenia leśników?

Środowisko leśników jest bardzo zróżnicowane, ale 30 lat temu też takie było. Czy proporcje się zmieniły? Tego nie wiem, to temat raczej dla socjologów. Moja obserwacja jest następująca, że zawsze jest duży rozrzut poglądów. Mam swoje spostrzeżenia, kontakty z praktykami, uczę kolejne pokolenia leśników. I widzę, że wśród studentów zawsze są ludzie, którzy są nastawieni na ochronę przyrody, ale w populacji ludzkiej też są i tacy, którzy uważają, że przyrodą musi sterować człowiek, mieć ją pod kontrolą dla jej własnego dobra. Jest to motywowane szlachetnym intencjami i sądzę, że znaczna część tych ludzi jest przekonana co do słuszności swoich przekonań. Co więcej, ci ludzie, którzy przychodzą w wieku 19 lat na studia są już w dużej mierze ukształtowani.

Nie jestem pewien, na ile jesteśmy w stanie to nastawienie radykalnie zmienić w trakcie studiów. Większość studentów podczas studiów zbiera argumenty na poparcie swojego stanowiska, a nie szuka argumentów na rzecz jego zmiany.

Kilka lat temu rozpoczęto prace nad Narodowym Programem Leśnym, którego widocznym efektem są tomy artykułów naukowych, opinii i rekomendacji. Proszę powiedzieć, co się stało z tym programem i jak Pan go ocenia?

Brałem udział w tworzeniu tego programu. Generalnie miałem pozytywne wrażenia. To było forum, na którym spotkali się ludzie z różnym wykształceniem, o różnych doświadczeniach, zapleczu, różnych wizjach, i dyskutowali. Wszystko zmierzało do tego, aby wypracować jakiś nowy model leśnictwa. Byłem też na ostatnim panelu, kiedy w Lasach Państwowych wiele się zmieniło, nie tyle pod względem organizacyjnym, ale kadrowym, i już wtedy było wiadomo, że ten projekt zostanie odstawiony na półkę.

Były dyrektor generalny Lasów Państwowych [Konrad Tomaszewski – dopisek A.K.] był dość mocno przeciwny temu programowi i zapewne z jego inicjatywy ten projekt trafił na półkę. Czy temat powróci? Trudno powiedzieć.

Szkoda, aby miał całkowicie zniknąć, bo zawierał wiele godnego uwagi materiału. Natomiast musimy sobie zdawać sprawę z tego, że jeżeli nie zostanie on wykorzystany przez kolejne lata, to wiele rzeczy się zdezaktualizuje. Tam był np. panel na temat zmian klimatu, odbył się w roku 2013, więc wiele rzeczy już się zmieniło. Dlatego jeżeli pewnych rzeczy nie wykorzystamy od razu to później ich wartość będzie coraz mniejsza.


Siedlisko jest tutaj umiarkowanie żyzne i wilgotne. W młodym pokoleniu pojawiają się dość licznie dęby, wyrosłe prawdopodobnie z żołędzi przyniesionych przez sójki. Na tym terenie przed 2002 rokiem dąb szypułkowy był bardzo nieliczną  domieszką i były to głównie drzewa małe, natomiast duże, obradzające żołędzie dęby rosną w pobliżu rzeki. Wschodnia część Szastu blisko rzeki Pisy, lipiec 2016 r. Fot. Jerzy Szwagrzyk
Siedlisko jest tutaj umiarkowanie żyzne i wilgotne. W młodym pokoleniu pojawiają się dość licznie dęby, wyrosłe prawdopodobnie z żołędzi przyniesionych przez sójki. Na tym terenie przed 2002 rokiem dąb szypułkowy był bardzo nieliczną  domieszką i były to głównie drzewa małe, natomiast duże, obradzające żołędzie dęby rosną w pobliżu rzeki. Wschodnia część Szastu blisko rzeki Pisy, lipiec 2016 r. Fot. Jerzy Szwagrzyk

Publicznie kilka razy mówił Pan jakby wbrew takiemu myśleniu, które dominuje wśród ludzi zajmujących się ochroną przyrody – np. w kwestii wieku rębności. Twierdzi Pan, że jego podwyższanie to droga donikąd.

Zawsze byłem sceptycznie nastawiony do podwyższania wieku rębności. Dla mnie wycięcie drzewa 150-letniego jest znacznie gorsze niż wycięcie drzewa stuletniego, a drzew 70-letnich w ogóle bym nie bronił. Moim zdaniem, z jednej strony należy obniżać wiek rębności dla drzewostanów ściśle gospodarczych czy z przewagą funkcji gospodarczej, a z drugiej strony trzeba pozwolić starzeć się drzewom aż do naturalnej śmierci, szczególnie tym które przekroczyły wiek, który przyjmujemy za optymalny dla produkcji surowca.

Nie jestem przeciwnikiem pozyskania drewna, sądzę zresztą, że tak naprawdę mało kto uważa, że drewno nie jest nam potrzebne. Problemem jest jednak to, czy musimy je pozyskiwać wszędzie i jaki sposób pozyskiwania drewna jest dla przyrody najmniej szkodliwy.

Przyznaję, że w naszych warunkach środowiskowych całkowite rozdzielenie funkcji lasów, takie jak np. w Nowej Zelandii, nie jest możliwe. Jesteśmy w gęsto zaludnionej Europie. Choć trzeba podkreślić, że częściowe rozdzielenie funkcji może być korzystne.

Na jakimś poziomie to rozdzielenie w Polsce zawsze istniało. Oprócz parków narodowych i rezerwatów pojawiły się lasy zostawiane do naturalnego rozpadu, które mają być lasami bez ingerencji, nazywane „powierzchniami referencyjnymi”. Generalnie idea, że nie każdy las musi służyć produkcji drewna, jest cały czas obecna. Istnieje jednak spór o to, w jaki sposób to najlepiej zrobić. Obawiam się, że znaczna część ludzi, którzy amatorsko zajmują się ochroną przyrody uważa  podnoszenie wieku rębności za coś dobrego. Ale to jest przeciw skuteczne, bo trzeba sobie zdawać sprawę, że połowa drewna w Polsce jest pozyskiwana z drzew w wieku przedrębnym. Zatem to, że podnosimy wiek rębności nie oznacza, że do lasu nie będą wjeżdżać harwestery czy wchodzić ludzie z piłami i drzewa wyciągać. Przedrębne użytki polegają na tym, że zostawiamy najlepsze drzewa, aby je pozyskać dopiero w cięciach rębnych. Ale jeżeli wiek rębności przesuwamy w górę, a w dodatku drzewa rosną coraz szybciej, to zwiększa się ryzyko tego, że drzewa, które zostawimy do wieku rębności, nie będą najlepszej jakości technicznej. Będziemy zatem na tym tracić od strony produkcji drewna, moim zdaniem nie zyskując nic albo bardzo niewiele z punktu widzenia ochrony przyrody, a nawet generujące ostrzejsze konflikty. Wyobrażam sobie, że wycinanie jeszcze starszych drzew będzie budziło jeszcze większy opór niż budzi wycinanie na przykład drzew stuletnich.

Każdy, kto miał do czynienia z ekologią ewolucyjną wie, że nie ma żadnego powodu sądzić, iż naturalna selekcja działająca przez pokolenia pozostawiła jakieś „złe” genotypy. Natomiast w leśnictwie jest coś takiego jak „zły” i „dobry” genotyp jedynie ze względu na właściwości czysto techniczne. Oczywiście, potrzebujemy dobrego drewna, w związku z tym selekcjonujemy je pod względem wartości technicznych, ale nie ma to nic wspólnego z wartością, np. z tym co ma Pan na myśli mówiąc o „resilience”, czyli odporności.

Ewolucyjny sposób myślenia wśród leśników „nie przyjął się”. Sposób ich kształcenia w zasadzie nie obejmuje ekologii ewolucyjnej. Większość osób by się zdziwiła, że istnieje coś takiego. O ewolucjonizmie słyszeli w szkole i na tym się właściwie kończy. Leśnictwo do koncepcji ewolucji się w zasadzie nie odwołuje.

Szkoda…

Powiem jeszcze – znam wielu uczonych leśników ze starszego pokolenia, obecnie będących pewnie już na emeryturze, którzy w rozmowie ze mną przyznawali, że nie wierzą w teorię ewolucji i że nie jest im ona do niczego potrzebna. A niektórzy z nich zajmowali się np. genetyką [sic!]. Jeżeli nie posiada się ewolucyjnego myślenia to pewne rzeczy można przyjmować całkiem gładko, np. to że pewne genotypy są „złe” i trzeba je eliminować po to, aby protegować te „dobre”.

Teoria ewolucji jest centralnym paradygmatem biologii. Oczywiście my – leśnicy możemy powiedzieć, że tak na co dzień się z tym nie stykamy, bo pracujemy w zupełnie innej skali. Jednak jeżeli ktoś kwestionuje istnienie teorii ewolucji to nie będzie miał żadnych problemów z uznaniem istnienia drzew złych i dobrych, aby wdrażać selekcję na różnych etapach.

Od czasu gdy więcej mówi się o bioróżnorodności niektórzy leśnicy, którzy się zajmują genetyką i selekcją drzew leśnych (co sprowadza się w gruncie rzeczy do selekcji pod kątem właśnie szybkiego tempa wzrostu i dobrej przeżywalność za młodu), w dyskusjach twierdzą, że właśnie w ten sposób zwiększają bioróżnorodność. Ale przecież eliminowanie części puli genowej w celu zwiększania bioróżnorodności jest sprzeczne samo w sobie.

Jeśli z naszego punktu widzenia coś jest bezwartościowe, bo ma kiepskie drewno, to nie znaczy, że nie ma jakichś innych zalet. Akurat w tym zakresie kształceniu leśników można wiele zarzucić, bo podstaw ekologii ewolucyjnej warto by ich nauczyć.

Zmiany warunków zewnętrznych będą powodowały coraz większą częstotliwość takich zjawisk jak huragany czy susze. Co w związku z tym trzeba zmienić w leśnictwie?

Zjawiska ekstremalne będą narastać albo w sensie wzrostu częstotliwości albo intensywności. Nawet łagodne scenariusze są wystarczająco groźne.

Ostatnio obserwujemy, że drzewa rosną szybciej. Ale oznacza to również, że zużywają więcej wody. Mamy suszę, początek ogromnej suszy, jesteśmy w najgorszej sytuacji od paru dziesięcioleci. Ilość wody w lasach staje się zagadnieniem kluczowym. Jeśli teraz mamy stawiać na drzewa szybko rosnące to oznacza również, że będziemy je wystawiać na jeszcze większe ryzyko, bo to one będą na pierwszej linii jeśli idzie o narażenie na skutki braku wody.

Klimat się zmienia i lasy trzeba do tego przystosowywać. Badania naukowe pokazują, że tym tematem wypadałoby zająć się niezwłocznie.

Susza jest częścią zjawisk tzw. szkód katastrofalnych. W przyrodzie w zasadzie nie mówi się o szkodach, bo można powiedzieć, że szkoda jest pojęciem z punktu widzenia właściciela.

I tu wracamy do koncepcji wieku rębności drzew. Konstrukt wieku rębności coraz bardziej będzie się oddalał od realiów – w tej chwili tak zwane cięcia przygodne to już spory procent całego pozyskania. Można sobie wyobrazić taką sytuację, że będzie to 80% całego pozyskania i że całe planowanie leśno-hodowlane będzie w zasadzie tylko sztuką dla sztuki, bo sama przyroda będzie nam dyktować – co i gdzie będziemy usuwać, bo będziemy usuwać to, co się akurat rozpada. To jest kolejny argument: świadomość tego, że zaburzeń będzie przybywać, albo w sensie częstości lub intensywności sugeruje, że tam, gdzie mamy lasy gospodarcze, tam powinniśmy iść w kierunku skracania cyklu produkcji surowca, bo jest większa szansa, że utrzymamy drzewostan do 70 roku życia niż do wieku 120 lat. Chociaż ta szansa nigdy nie będzie stuprocentowa. Drzewostany przeznaczone do intensywnej produkcji drewna powinny funkcjonować w krótszej rotacji, bo szybciej rosną. Inaczej będą zagrożone pojawieniem się korników, huraganu albo pożaru, i trzeba będzie usuwać je w sposób szybki i chaotyczny, a nie tak jak planowaliśmy. Druga kwestia dotyczy resilience, czyli odporności ekosystemu, który jest w stanie w miarę szybko regenerować się po przejściu zaburzenia. To zależy od wielu rzeczy, ale również od tego, jakie mamy gatunki, ile ich mamy, jakie jest ich zróżnicowanie genetyczne.

Prowadzimy badania i wiemy, że zdolności regeneracyjne lasu są bardzo duże. Powiedziałbym nawet, że są znacznie większe niż nam się kiedyś wydawało.

Trzeba tu dodać, że w Polsce funkcjonuje pojęcie „gatunku lasotwórczego”. W tej kategorii mieści się około dziesięciu spośród 40 rodzimych gatunków drzew. Ale pojęcie „gatunku lasotwórczego” jest kompletnym anachronizmem, o czym zresztą świadczy to, że nie da się tego słowa w ogóle przetłumaczyć na język angielski. Takie przestarzałe podejście powoduje, że niektóre gatunki drzew, takie jak grab albo czereśnia ptasia są w małym poważaniu wśród leśników. Dobrze, że nie są już tępione, bo np. brzoza browadkowata kiedyś była. A niektóre z gatunków nie mających statusu „lasotwórczych” są gatunkami o dużej zdolności regeneracji albo dużej zdolności przeżywania pomimo znacznych uszkodzeń. To one stanowią ten kościec przyszłego drzewostanu, zapewniają że regeneracja zbiorowiska leśnego nie będzie musiała być rozciągnięta na bardzo długie dziesięciolecia, tylko będzie mogła odbywać się szybko. Nie będzie też wymagała tak ogromnych nakładów jak te, które ponoszą leśnicy odnawiając lasy po huraganie w Borach Tucholskich. Właściwie starają się wszystko posadzić – najpierw usunęli drzewa, a teraz je sadzą na wielkich, pustych powierzchniach.


Postępujące stopniowo odnowienie sosny. Nadal jest dużo miejsca nie zajętego jeszcze przez młode drzewa. Prawdopodobnie z czasem powstanie tutaj las o dużym zróżnicowaniu wieku, rzecz bardzo rzadka w naszych borach sosnowych. Szast, sierpień 2015 r. Fot. Jerzy Szwagrzyk
Postępujące stopniowo odnowienie sosny. Nadal jest dużo miejsca nie zajętego jeszcze przez młode drzewa. Prawdopodobnie z czasem powstanie tutaj las o dużym zróżnicowaniu wieku, rzecz bardzo rzadka w naszych borach sosnowych. Szast, sierpień 2015 r. Fot. Jerzy Szwagrzyk

Bardzo często słyszymy o wzroście zasobności lasu jako czymś dobrym. Czy las jest dobry, wtedy gdy jest zasobny?

Z punktu widzenia produkcji drewna sprawa jest oczywista, tam jest więcej metrów sześciennych i można więcej pozyskać. Pozyskujemy według różnych oszacowań – oficjalnie ponad 70%, ale nieoficjalnie według badań ostatnio prowadzonych prawdopodobnie bliżej 60% rocznego przyrostu. Pomijając aspekt struktury wiekowej, jeśli przyrasta znacznie więcej niż się wyciąga z lasu, mamy pewną nadwyżkę. Nie musimy wyciąć wszystkiego, co przyrasta. W czasach mojej młodości dominowały poglądy o dramatycznej sytuacji w zakresie podaży surowca drzewnego w przyszłości; obawiano się konieczności cięć rabunkowych, to znaczy cięcia więcej niż przyrasta. Po 50 latach jesteśmy w zupełnie innym świecie: przyrasta znacznie więcej niż pozyskujemy, pomimo że pozyskujemy z roku na rok coraz więcej.

Zasobność drzewostanów ma swoje konsekwencje. Jeżeli zasobny drzewostan stanie na drodze huraganu to bardzo wiele metrów sześciennych zostanie powalonych. Im bardziej zasobne są drzewostany, tym większe zniszczenia będą powodowały naturalne zaburzenia. Bo jeśli te zniszczenia powstają to trzeba drewno wyciągnąć i sprzedać. Inna sprawa czy w każdym przypadku jest to konieczne i czy zawsze jest to opłacalne.

Po drugie – lasy naturalne w Polsce nie mają jakiejś gigantycznej zasobności: w Puszczy Białowieskiej, w parku narodowym, w obszarze ochrony ścisłej, zasobność fluktuuje na poziomie 400 m3 na hektarze. Lasy gospodarcze w Polsce tym momencie zbliżają się do 300 m3. Lasy gospodarcze w Niemczech już znacznie przekroczyły 300 m3 i zbliżają się do 400 m3. Co będzie dalej? Pod znakiem zapytania stoi planowanie leśno-hodowlane, duma leśnictwa, szczegółowo dopracowany system mający zapewnić ciągłość pozyskania drewna w przyszłości.

Tyle, że we współczesnym świecie wiedza ta coraz bardziej się dezaktualizuje, ze względu na to, że drzewa rosną szybciej, zjawisk katastrofalnych przybywa i z obu stron ten system jest podmywany i coraz bardziej oddala się od praktyki.

Ale w dalszym ciągu w leśnictwie obowiązują te krzywe bonitacyjne?

Tak. Profesor Jarosław Socha, który zajmuje się produkcyjnością i przyrostem drzew mówi wprost, że modele przyrostu drzewostanów używane w Systemie Informatycznym Lasów Państwowych (SILP) cały czas opierają się na tradycyjnych krzywych bonitacyjnych sprzed 100 lat, które już absolutnie nie przystają do rzeczywistości. Ciekawe, że  mówił to w sali, w której siedziało prawie stu leśników. Później zapytał: „czy są jakieś pytania?”. I nie było żadnych pytań, jakby nikogo to nie interesowało.

Czy w Polsce dobrym modelem przyszłościowym jest pójście nieco bardziej w stronę modelu separacyjnego? Czy według Pana powinna powstać kategoria ochrony przyrody, a w szczególności lasów, która by nie była parkiem narodowym, ale mogłaby obejmować od kilkunastu do dwudziestu procent powierzchni, oznaczałaby praktyczne wstrzymanie gospodarki, ale nie byłoby tam żadnych restrykcji dla ludzi co do wstępu. Czy dałoby się to pogodzić z utrzymaniem dotychczasowego pozyskania drewna na pozostałej części lasów gospodarczych bez jakiejś dla nich szkody?

Oczywiście tak, choć diabeł tkwi w szczegółach. Ostatnio w branżowej prasie leśnej zauważyłem, że pojawiają się artykuły na temat plantacji drzew szybko rosnących, prowadzi się badania, jest jakaś dyskusja, więc być może zmiany nadejdą. Jeżeli będziemy mieli więcej lasów zostawionych samym sobie, bez wprowadzenia tam pozyskania, to musimy to drewno gdzie indziej intensywnie produkować. Z ogólnego bilansu wiemy, że jest to możliwe. Pozostaje kwestia praktyczna – jak to wyznaczyć, w których regionach powinno to być realizowane. Tutaj na pewno istotny będzie czynnik społeczny.

W jednej ze swoich publikacji pisał Pan, że dopóki las traktujemy jako miejsce produkcji drewna nie ma sensu laików pytać, jaki ma być ten las, bo to wiedzą tylko fachowcy. Natomiast odpowiedź na pytanie – jaki ma być las, aby ludzie czuli się w nim dobrze, nie należy do leśników.

Leśnicy mają takie przekonanie, że to co oni uważają za piękny las będzie też pięknym lasem dla reszty społeczeństwa. Trzeba to tylko tej reszcie społeczeństwa odpowiednio wytłumaczyć. Większość leśników ma przekonanie, że drzewa o prostych pniach są lepsze niż te krzywe, pogięte czy asymetryczne. Ja też podświadomie patrzę na drzewo pod kątem tego, na ile ma ono prosty pień, chociaż świadomie bardziej cenię drzewa biocenotyczne, często chore i krzywe. Dla ludzi, którzy nie zajmują się produkcją drewna w grę wchodzą inne kryteria i tutaj się opinia społeczeństwa z opinią leśników może mocno rozjeżdżać. Jest trochę badań na ten temat, niektóre wyniki są bardzo ciekawe, ale jest ich za mało. Jak się trochę pojeździ po świecie to widać, jak w wielu krajach na wydziałach leśnych ważny jest wątek społeczny. Polscy leśnicy często potrafią przede wszystkim pouczać, przekonani o swojej wyłączności na wiedzę ekspercką. Uważa się, że są trzy filary leśnictwa: przyrodniczy, techniczny i społeczny. U nas w zasadzie funkcjonują tylko dwa pierwsze – przyrodniczy i techniczny. O społecznym mówi się i uczy bardzo niewiele.

Czy zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że obecnie naukowcy mają większą odpowiedzialność względem społeczeństwa za popularyzację wiedzy?

Kiedyś byłem bardzo daleki od takiej popularyzacji. Uważałem, że najważniejsza jest czysta nauka, próba poznania, jak przyroda działa. Jednak z wiekiem zmieniłem trochę nastawienie i staram się więcej czasu poświęcać popularyzacji. Zdaję sobie sprawę z tego, że przyrody i tak do końca nie poznamy. Natomiast jeżeli już coś poznaliśmy to warto by coś z tym zrobić, zwłaszcza że są okoliczności, które nas mocno do tego skłaniają. Myślę, że coraz więcej naukowców też będzie dochodziło do takiego wniosku. Jeżeli nawet w tej chwili są to tylko nieliczne przypadki, to akurat tutaj jestem optymistą.

Dziękuję za rozmowę.

Jerzy Szwagrzyk – urodzony w 1957 r., profesor nauk leśnych, kierownik Katedry Bioróżnorodności Leśnej na Wydziale Leśnym Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie. W swoich badaniach zajmuje się głównie dynamiką populacji drzew w lasach o charakterze naturalnym oraz skutkami naturalnych zaburzeń w zbiorowiskach leśnych. Członek Komitetu Biologii Środowiskowej i Ewolucyjnej PAN, Rady Naukowej Instytutu Ochrony Przyrody PAN oraz rad naukowych kilku parków narodowych.