W gąszczu finansów Lasów Państwowych
Cele ruchu ekologicznego w odniesieniu do lasów współgrają z postulatami racjonalizacji gospodarki finansowej Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe. Paradoksalnie, chęć zysku dla tej firmy nie musi powodować wycinek w każdym zakątku polskich lasów. Bardzo często jest odwrotnie: gdyby kierujący PGL LP naprawdę kierowali się żądzą zysku, wiele obszarów mogłoby odetchnąć od ich „pielęgnacji” realizowanej z pomocą piły.
Dokumentacja
Zacznijmy od ogólnych zasad. Na każdym przedsiębiorcy w Polsce ciążą obowiązki sprawozdawcze, a wśród nich konieczność sporządzenia rocznego sprawozdania finansowego. Oprócz bilansu (pokazującego stan na koniec okresu sprawozdawczego) oraz rachunku zysków i strat, większe przedsiębiorstwa muszą publikować rachunek przepływów pieniężnych, informacje o zmianach kapitału oraz obszerną informację dodatkową. Jeśli zaś mowa o firmach, które chcą pozyskać kapitał na giełdzie, liczba potrzebnych informacji wzrasta w tempie geometrycznym.
PGL LP zarządza prawie 80% polskich lasów, a w związku z tym, że lasy pokrywają około 30% powierzchni naszego kraju, to przedsiębiorstwo ma we władaniu ok ¼ powierzchni Polski. Tym samym jest największym posiadaczem ziemskim w Unii Europejskiej. Może się wydawać, że sprawozdanie roczne takiej firmy to opasłe tomy, pokazujące wszelkie aspekty jego finansów. Wszak same aktywa trwałe takiego przedsiębiorstwa (chociażby wartość drewna „na pniu”) powinny iść dziesiątki, jeśli nie setki miliardów zł. Nic bardziej mylnego! Sprawozdanie finansowe to dwie kartki papieru formatu A4, z których poznamy podstawowe dane. Postronny obserwator nie domyśli się jednak, gdzie szukać najciekawszych informacji. Taka sytuacja dotyczy nie tylko PGL LP jako całości – poszczególne nadleśnictwa, prowadzące samodzielną gospodarkę finansową, nie publikują swoich wyników finansowych; można je uzyskać dopiero po złożeniu odpowiedniego zapytania. I wtedy otrzymujemy… bardzo podobne dwie kartki, z których niewiele się dowiemy – a jest co analizować.
Sprawozdanie
PGL LP zatrudniają około 27 tys. ludzi, co w przeliczeniu na 1000 ha lasu daje 3,75 osób. To bardzo dużo, zwłaszcza w porównaniu z podobnymi przedsiębiorstwami w krajach ościennych. PGL LP wyróżniają się także pod względem innych wskaźników: np. suma wszelkich kontrybucji do budżetów państwa i samorządów wynosi ok. 100 zł z jednego hektara, czyli ok. 23 EUR. I tutaj PGL LP są na szarym końcu stawki publicznych lasów europejskich. To, że średnia płaca w PGL LP wynosi ponad 8100 zł brutto miesięcznie nie jest jakąś szczególną tajemnicą. W żadnym europejskim kraju leśnicy w lasach publicznych nie zarabiają dwa razy więcej od nauczycieli, o ratownikach medycznych i lekarzach-rezydentach nie wspominając.
Na temat tego, że PGL LP stanowią „państwo w państwie” i są doskonałym przykładem faktycznej prywatyzacji wspólnego mienia przez jedną grupę zawodową pisałem wspólnie z prof. Andrzejem Bobcem na łamach „Nowej Konfederacji” w 2019 r.: „Zamiast odciążenia państwa i faktycznego urynkowienia gospodarki leśnej, mamy quasi-państwową organizację korzystającą z wielu prerogatyw przysługujących służbom państwowym, uprzywilejowaną zarówno względem sektora prywatnego jak i, za sprawą olbrzymich zasobów finansowych – sektora publicznego”1.
I nic się pod tym względem nie zmienia. Warto się zastanowić, jakie działania należy podjąć, aby przekonać szersze gremia do konieczności reformy PGL LP i przy okazji do znacznego zwiększenia powierzchni leśnych obszarów chronionych. O sensowności tego ostatniego postulatu czytelników „Dzikiego Życia” przekonywać nie trzeba.
Jednym ze sposobów na dotarcie do grup, które mogą być sojusznikami w walce o taką reformę jest odwołanie się do czysto egoistycznych pobudek finansowych nas wszystkich jako podatników oraz do interesu samorządów, które do tej pory zwykle sprzyjają koncepcjom zwiększania ochrony przyrody. Może jeszcze nie wszyscy są wrażliwi na piękno przyrody, ale większość z nas nie lubi, kiedy drenuje się jego kieszeń.
Fundusz Leśny – dobry wujek
Przyjrzyjmy się zatem bliżej jednemu z podstawowych narzędzi do realizacji postulatów „wielofunkcyjnej zrównoważonej gospodarki leśnej” w każdym zakątku lasu, jakim jest Fundusz Leśny. To właśnie przepływy do i z Funduszu pozwalają w praktyce realizować hasło „ani kroku wstecz” oraz bronić każdego nadleśnictwa jak kresowej stanicy. To Fundusz Leśny oraz rozbudowane koszty osobowe i niepotrzebne inwestycje są przyczynami, dla których w gąszczu PGL LP przepadają sumy, które mogłyby zostać wydane na ochronę przyrody czy też na rozwój gmin na terenach cennych przyrodniczo.
Fundusz Leśny powstaje w wyniku przekazywania przez nadleśnictwa obowiązkowych odpisów od przychodów ze sprzedaży drewna. W pierwotnym zamyśle (i zgodnie z ciągle obowiązującym przekazem) miał być mechanizmem „amortyzującym” dla tych jednostek w ramach struktury PGL LP (nadleśnictw), które z obiektywnych powodów czasowo nie mogą osiągać odpowiedniej rentowności i płynności. W ostatnich latach wysokość tego odpisu kształtowała się na poziomie 14% przychodów ze sprzedaży drewna, dając ok. 1,2 mld zł rocznie. Do tego dochodzą przychody Funduszu z innych źródeł (ok. 400 mln zł), głównie odszkodowań. Następnie zdecydowana większość zgromadzonych środków jest przekazywana na cel, który Ustawa o Lasach definiuje jako „pokrycie niedoborów wynikających z prowadzenia gospodarki leśnej”.
Jak się okazuje, na niektórych obszarach „niedobory” te są zjawiskiem trwałym. Oznacza to, że niektóre jednostki otrzymują stałe i ciągle rosnące dofinansowania z Funduszu. Wiadomo o tym na podstawie danych z odpowiedzi Ministerstwa Środowiska na interpelacje poselskie. Na przykład nadleśnictwa RDLP Krosno, gospodarujące na cennych przyrodniczo terenach górskich, w ciągu ostatnich 9 lat pochłonęły na pokrycie swojego deficytu, ok. 830 mln dopłat. Podobnym deficytem mogą się też „pochwalić” nadleśnictwa Puszczy Białowieskiej, które potrzebowały w 2019 r. zastrzyku w wysokości 37 mln zł.
Świadomość, że niezależnie od wyników finansowych, do każdego nadleśnictwa i tak w razie potrzeby przyjedzie dobry wujek – Fundusz Leśny, i zasypie każdą dziurę, powoduje, że zyskowność poszczególnych jednostek organizacyjnych mierzona jest według całkowicie arbitralnych wskaźników, co przyczynia się do braku motywacji do zmniejszania kosztów. Transfery na rzecz deficytowych nadleśnictw są przyznawane przez komisję w Dyrekcji Generalnej PGL LP, której status i zasady działania są zupełnie nieznane.
Z punktu widzenia ochrony przyrody najważniejsze jest to, że deficyty dotyczą najczęściej najcenniejszych przyrodniczo obszarów, dla których od lat postuluje się wyłączenie z wykorzystania surowcowego i objęcie ochroną. Na ironię zakrawa fakt, że podczas gdy Bieszczadzki Park Narodowy otrzymuje z budżetu ok. 7 mln zł, PGL LP dopłacają do nadleśnictw położonych w otulinie ok. 23 mln zł rocznie. W przypadku nadleśnictw białowieskich (Browsk, Hajnówka, Białowieża) sytuacja jest jeszcze bardziej kuriozalna: na podtrzymanie ich egzystencji w 2019 r. dopłacono 37 mln zł. Jak to się ma do narracji, że nie stać nas na tworzenie nowych i poszerzanie istniejących parków narodowych? W Puszczy Białowieskiej tylko powrót do pozyskania drewna na poziomie z 2017 r. (ponad 170 tys. m3) daje szansę nadleśnictwom białowieskim na wyjście na plus przy obecnych kosztach. Jednak nie widać tam żadnych prób ich racjonalizacji. Śledząc realne, a nie deklarowane, ruchy PGL LP w Puszczy Białowieskiej można zadać pytanie – czy leśnicy dalej żyją nadziejami na wznowienie wycinek?
Fundusz a parki narodowe
PGL LP poprzez Fundusz Leśny coraz bardziej podporządkowują sobie także parki narodowe, którym przekazują środki na działania z zakresu „ochrony czynnej” nazywane „ochroną przyrody metodami gospodarki leśnej”. Nawiasem mówiąc, kuriozalne twierdzenie, że gospodarka leśna jest formą ochrony przyrody jest głęboko zakorzenione w umysłach leśników (zobacz wywiad z prof. Jerzym Szwagrzykiem w tego wydania „Dzikiego Życia”). Tak więc za te pieniądze można „zwalczać szkodniki”, ale nie można przyznać żadnych dodatków fatalnie wynagradzanym pracownikom parków narodowych. Zresztą, ta suma nie jest oszałamiająca: to od 45 do 70 mln zł rocznie na wszystkie 23 parki narodowe.
Mit samofinansowania
Warto zauważyć, że największymi płatnikami netto do Funduszu Leśnego są nadleśnictwa północnej i zachodniej Polski, gdzie pozyskanie drewna jest o wiele tańsze. Z nieoficjalnych rozmów jakie przeprowadziłem z leśnikami z tamtych regionów wyłania się obraz słabo skrywanych pretensji o drenowanie ich nadleśnictw z pieniędzy, które można by przeznaczyć na inwestycje lub zwiększenie funduszu płac.
Zarzut „topienia” zysków w deficytowych obszarach odpierany jest przez PGL LP argumentem odwołującym się do jednego z podstawowych mitów – „samofinansowania się”. Można jednak wykazać, że to „samofinansowanie” jest pozorne, bo wynika z faktu, że PGL LP wykorzystują cały użytkowany grunt za darmo – nie przekazują do budżetu żadnej opłaty z tytułu wieczystej dzierżawy. Dość powiedzieć, że suma wszelkich podatków odprowadzanych przez PGL LP do budżetu w przeliczeniu na jeden hektar to ok. 12 EUR, podczas gdy podobne przedsiębiorstwa w krajach sąsiednich odprowadzają od 35 do 100 EUR z hektara. Po drugie, nawet jeśli przyjąć, że PGL LP same zarobiły na siebie, to nic nie upoważnia tej instytucji do marnotrawienia części wypracowanych zysków. Mimo tego, słyszymy często skomplikowane argumenty, które w przełożeniu na prosty język brzmią: „sami te pieniądze zarobiliśmy, więc możemy je wydawać jak chcemy”. PGL LP kierują się przy tym pokrętną logiką: nie leży w interesie tej firmy wykazywanie zbyt wysokich dochodów, bo mogłoby to sprowokować któregoś z ministrów finansów do kolejnej próby uszczknięcia ich części na rzecz budżetu. Dlatego od lat PGL LP z dużą regularnością wykazują zysk na poziomie 400-600 mln zł, uznanym widocznie za optymalny. Wydaje się też, PGL LP chcą utrzymywać wszędzie (nawet za cenę pokrywania deficytu przez Fundusz Leśny) armię lojalnych, oddanych czynowników, bojąc się, że odstąpienie od działania na niektórych terenach będzie objawem słabości, naruszy morale i paradygmat wielofunkcyjnej, zrównoważonej gospodarki leśnej, której – jak twierdził były minister środowiska Jan Szyszko – „zazdrości nam cała Europa”.
Może dogmat konieczności utrzymania „wielofunkcyjności” prawie wszystkich polskich lasów tkwi u podstaw uporu, z którym związane jest utrzymanie deficytowych nadleśnictw. A może jest odwrotnie: chęć utrzymania stanowisk i wpływów oraz korporacyjna lojalność jest tym, co podtrzymuje mit wielofunkcyjności lasów na każdym ich hektarze? Póki co PGL LP oficjalnie nie chcą słyszeć o zmianach w modelu polskiego leśnictwa w kierunku bardziej „separacyjnym”, czyli pozwalającym na wycofanie się z gospodarki leśnej na obszarach, gdzie nie ma ona ekonomicznego sensu. Szkoda – dla przyrody i dla naszych kieszeni byłoby to zdecydowanie lepszym rozwiązaniem.
Antoni Kostka
Antoni Kostka – dr nauk przyrodniczych, z wykształcenia geolog, Przewodniczący Rady Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze