O kochaniu w lesie i na łące. Rozmowa z Łukaszem Łuczajem
Skąd pomysł na napisanie tej książki? Oczywiście znam rozdzialik „Dziewczyna”, chodzi mi jednak o szersze spojrzenie.
Łukasz Łuczaj: Pomysł zrodził się podczas wieczornych rozmów przy ognisku na moich warsztatach dzikiej kuchni. Ludzie mówią dużo o wszystkim: o końcu świata, biznesie, zdrowiu, ale i o seksie. Kilka razy pojawiały się historie o ukrytych marzeniach ludzi, o byciu w łączności z naturą, o kochaniu w lesie i na łące. Myślałem, że większość moich gości tego doświadczyła, ale jak okazało się że mniejszość, to stwierdziłem, że potrzeba ludzi doedukować.
Ja sam pisząc tę książkę dokonywałem autopsychoterapii, podsumowywałem własne życie, swój stosunek do seksualności i na ile to co opisuję to przygoda, ekofetyszyzm, naturyzm, a na ile tantryczna chęć zjednoczenia ze wszechświatem i jego bioróżnorodnością.
Książkę pisałem pięć lat, ważąc każde słowo. Jest moim dziennikiem, niektóre moje partnerki nawet żartowały: „czy to, co dzisiaj robimy, będzie w twojej książce?”.
Jak wygląda literatura zagraniczna dotycząca tekstu seksu w naturze? Trafiłeś na jakieś opracowania, które byłyby bliskie temu co sam napisałeś?
Dosłownie dwie pozycje, też niewielkie książeczki jak moja, ale raczej traktują temat dosłownie w kontekście jakiejś takiej skautowej wycieczki. No i są książki o afrodyzjakach. A mi chodziło o coś więcej... O historię, jak to było kiedyś, o to jakie rodzaje kory drapią cię w plecy, jakie owady cię gryzą i o prawdziwe relacje.
Dlaczego nikt więcej na taki temat nie pisał?
Nie wiem. To była taka tajemnica, że musiałem tę książkę napisać… Nie wiem też dlaczego jako jedyny z tysięcy botaników na świecie zauważyłem tę liminalną przestrzeń na książkę o seksie w lesie oczami botanika. Zresztą wydałem ją wpierw po angielsku, jako „Sex in Nature”.
A jak jest w Polsce?
W polskiej literaturze mamy dwie powieści-arcydzieła o seksualności na wsi autorstwa Zbigniewa Nienackiego: „Raz do roku w Skiroławkach” oraz „Wielki las”. Któraś z nich powinna być lekturą szkolną w szkole średniej.
W twojej książce jest dużo nawiązań do osobistych doświadczeń. Na ostatniej stronie okładki napisane jest „być może prawdziwych”. Co jest zmyślone, a co prawdziwe w twojej książce o seksie w naturze?
Właściwie wszystko jest prawdziwe, tylko nie wszystko moje, czasem bazowałem na historiach innych ludzi.
Dużo piszesz o różnych przeszkodach ograniczających, czy utrudnieniach dla realizacji seksu w naturze ze strony natury. Czy współcześnie ludzie nie są zbyt przyzwyczajeni do sterylnych warunków, a w konsekwencji unikają różnego rodzaju aktywności „na zewnątrz” w naturze?
Na pewno. Ludzie są różni. Jedni się boją komarów i kleszczy, inni położyć tyłek na igliwiu, jeszcze inni kontaktu z ziemią pełną bakterii, a inni zwyczajnie tego że może ktoś ich zaskoczyć w lesie i zrobić z tego akcję w stylu „leśniczy i kolegium”.
Czy seks w lesie jest nielegalny?
Odpowiem fragmentem z książki: „Zarówno nagość, jak i odbywanie aktów seksualnych w »miejscach publicznych« jest w większości krajów nielegalne. Musisz więc dobrze znać prawo swojego kraju. I robić to albo tam, gdzie przepisy na to pozwalają, albo tak, żeby przynajmniej nie urazić innych. W miejscach dzikich, które nie są publiczne, bo są totalnie dzikie albo ogrodzone, albo są twoją własnością. Można też po prostu nie dać się złapać. Ostatnio odnalazłem informację o parze, która została sfilmowana na uprawianiu miłości w prywatnym lesie innej osoby. Było to w lesie pod Zgierzem (woj. łódzkie). Kochanków ukarano grzywną w wysokości 1500 złotych. W należącym do prywatnego właściciela lesie zamontowano fotopułapkę. Miała ona jednak na celu wykrycie sprawcy, który nielegalnie wyrzucał tam śmieci. Sam właściciel zgłosił sprawę na policję, chyba nie dlatego, że był zgorszony, ale dlatego, że para zostawiła po sobie bałagan. Pana Michała zdenerwowało to, że w swoim prywatnym lesie znalazł wyrzucone chusteczki i prezerwatywę. Artykuł 140 Kodeksu wykroczeń mówi: »Kto publicznie dopuszcza się nieobyczajnego wybryku, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności, grzywny do 1500 złotych albo karze nagany«”.
Nawiązałeś do kilku literackich wątków, pojawiają się w książce Bolesław Leśmian, Adam Mickiewicz, Julian Tuwim, Zbigniew Nienacki. Trochę brakuje tu nawiązania do żeńskiej części literatury. Czy trafiłeś na teksty o seksie/erotyce w naturze, których autorkami byłyby kobiety? Może ta perspektywa jest inna od męskiej?
Mężczyźni są nadreprezentowani w literaturze. W kobiecej polskiej poezji nie spotkałem takich scen, ale jak będę miał czas to posiedzę nad Marią Rodziewiczówną czy „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej. Te sceny mogły być w głowach pisarek i były zasugerowane opisami spacerów par po lesie czy nad jeziorem. Z drugiej strony proszę zauważyć, że cytuję książkę kobiety, pani profesor Dobrosławy Wężowicz-Ziółkowskiej, „Miłość ludowa”, która roi się od scen seksu na miedzy. Główna krytyka mojej książki sprowadza się do zarzutu, że jest za krótka. Gdybym posiedział ze dwa lata w bibliotekach to najpewniej znalazłbym wiele co mogłoby wzbogacić książkę. Chciałem jednak żeby moja książka była lekka, żeby ją czytano od początku do końca, bo 100 stron to i tak teraz za dużo dla ludzi.
Jedno z większych zagrożeń, którego ludzie w naszej strefie klimatycznej dzisiaj unikają będąc w naturze to zapewne są kleszcze. Czy nie masz wrażenia, że to stosunkowo nowy lęk przez naturą? I że kleszcze skutecznie odstraszają również od aktywności seksualnej realizowanej w naturze?
Tak, kleszcze się rzuciły ludziom na głowę, u niektórych to wręcz patologiczna fobia. Ja chodzę po lesie codziennie, od kilkudziesięciu lat. Trzeba żyć.
Czy nasi pradziadkowie i prababcie częściej byli aktywnie seksualnie na łonie natury od naszego pokolenia?
Zdecydowanie tak! Nie mieli wyjścia. Chaty były przepełnione. Seks przed ślubem był albo w zbożu, albo w lesie, albo w stodole. Zresztą wychodzi to w pieśniach ludowych, które cytuję w książce za „Miłością ludową” Wężowicz-Ziółkowskiej, a ta autorka znajduje je w różnych źródłach, też w dziełach Oskara Kolberga. Ostatnio pewien znany włoski etnobotanik, profesor Andrea Pieroni, w jednym z wywiadów wyznał, że został poczęty podczas zbierania dzikich warzyw. Biorąc pod uwagę polski klimat, jeśli jesteście spod znaku Ryb, Barana lub Byka to wypytajcie rodziców o okoliczności, szczególnie jeśli pochodzicie ze wsi. Już w trakcie ostatniej korekty koleżanka mi powiedziała, że jej matka została poczęta, na wykopkach, na świeżo skopanej, nagrzanej we wrześniowym słońcu ziemi. No musiałem to dodać do książki.
Z jaką reakcją spotkała się książka?
Entuzjastyczną! Na razie kilka bardzo dobrych recenzji. Ludzie są ciekawi tego tematu, będą teraz czekać na wiosnę. Wydawca miał obawy, że książka jest pisana ze zbyt męskiej i heteroseksualnej perspektywy, tymczasem odbiór czytelników i czytelniczek wszelkiej orientacji jest pozytywny i wszyscy się z nią utożsamiają, dostaję maile z opowieściami ich przeżyć, może z tego zrobię kolejną książkę.
W ogóle cieszy mnie, że czytelnicy i czytelniczki zrozumieli, że nie chodzi mi o wywoływanie skandalu i wulgarność, a o pokazanie wielowymiarowości miłości cielesnej na łonie przyrody. Myślę, że książka zainteresuje wszystkich miłośników głębokiej ekologii. À propos tematyki „Dzikiego Życia”, uważam że najlepsze miejsce na seks w Polsce to Puszcza Białowieska.
Co takiego jest najlepszego w Puszczy Białowieskiej czego nie ma gdzie indziej?
Wykroty w wielkiej liczbie, stare drzewa, wielkie pnie, pochylone i omszałe, dziuple.
Czy natura jest seksi?
Ważnym elementem mojej książki jest dostrzeżenia ekoseksualności jako rodzącego się nowego ruchu redefiniującego naszą seksualność. Podniecenia byciem w przyrodzie. Ludzie to czują i nie wiedzą jak to wyrazić. Osiemdziesiąt procent wyznań, które słyszę to jak ludzie masturbują się w lesie, na szczycie góry, gdzieś tam o zachodzie słońca na plaży. Czują się złączeni z przyrodą. Siedząc nago na ziemi czują się jednym z naturą. No i napisałem w książce, że wylewając nasienie na leśny mech, chronimy przyrodę, zapobiegając nadmiernemu rozrostowi populacji ludzkiej na ziemi. W ten sposób dajemy życie.
Może na koniec jakaś jedna superporada dla tych ludzi, którzy zechcą w praktyce skorzystać z twojej książki?
Niech zaczną od chodzenia boso, a potem nago po lesie. Niech to poczują, niech pokochają siebie i świat, a reszta przyjdzie sama.
Łukasz Łuczaj – jest biologiem, wizjonerem i innowatorem, pracuje jako profesor na Uniwersytecie Rzeszowskim. Od wielu lat mieszka na Pogórzu Dynowskim i stamtąd wprowadza do Polski nowe trendy: jedzenia owadów („Podręcznik robakożercy”, 2005), spożywania dzikich chwastów („Dzikie rośliny jadalne Polski”, 2002; „Dzika kuchnia”, 2012) oraz zakładania łąk kwietnych. Jego obsesją jest eksploracja pojęcia naturalności i dzikości (poświęcił temu książkę „W dziką stronę”, 2010). Interesuje go, jak człowiek XXI wieku ze smartfonem w ręce może wrócić do natury, co to jest naturalna kuchnia, naturalny seks, naturalne życie. W swoich dziełach często odwołuje się do wiedzy etnograficznej, zarówno z dalekich tropików, jak i z naszego podwórka. Często czerpie ją z własnych doświadczeń badawczych, m.in. z Chin, Laosu czy Dalmacji. Więcej informacji na stronie autorskiej lukaszluczaj.pl. Od wielu lat pisuje do Miesięcznika Dzikie Życie.