DZIKIE ŻYCIE Wywiad

Tam gdzie pojawia się człowiek, tam znika cietrzew. Rozmowa z Michałem Adamowiczem

Bartosz Sobański

Skąd pomysł na zajęcie się cietrzewiami?

Michał Adamowicz: Interesowałem się ptakami od wczesnego dzieciństwa. Odkąd pamiętam jeździłem nad Biebrzę. Na początku swojej przyrodniczej drogi byłem typem „zaliczacza” rzadkich gatunków ptaków. Miałem kilka typów, które chciałem koniecznie zobaczyć, wśród nich był cietrzew. Wiedziałem, że występuje nad Biebrzą, że ludzie go czasami widują, ale bardzo rzadko. Samo szukanie, tropienie zajęło mi 5 lat. Przez te lata ani razu nie widziałem cietrzewia. Był to też czas, kiedy przyszło mi decydować o wyborze życiowej ścieżki – wybierałem między muzyką i przyrodą. Wybrałem tę drugą, rozpocząłem studia na kierunku ochrona środowiska. Fascynacja cietrzewiem nie mijała, co znalazło odzwierciedlenie w mojej pracy licencjackiej, którą zatytułowałem „Charakterystyka polskiej populacji cietrzewia”. Po licencjacie pomyślałem, że warto byłoby pójść dalej i napisać pracę, która wniosłaby coś do stanu wiedzy na temat cietrzewia w Polsce. Zdecydowałem skupić się na konkretnym rejonie – wybór padł na Biebrzański Park Narodowy. Władze parku wydały zgodę na badania,  mogłem „na dziko”, poza wyznaczonymi szlakami, prowadzić obserwacje. Spełniły się moje marzenia. Badałem preferencje siedliskowe cietrzewia w różnych porach roku. Po tym wszystkim, kiedy siłą rzeczy przyszedł czas na doktorat, zdecydowałem, że kolejnym terenem badań będą Tatry. Udało mi się znaleźć promotora, który zgodził się na taki rodzaj badań.


Michał Adamowicz. Fot. Tomasz Kłosowski
Michał Adamowicz. Fot. Tomasz Kłosowski

Razem z Filipem Chudzyńskim jesteście autorami dokumentu przyrodniczego „Pustać. Ostoja cietrzewia”1. Skąd tak nietypowy pomysł, aby nakręcić film przy okazji badań do pracy naukowej?

Pisząc pracę magisterską nie brałem pod uwagę opcji, że przy okazji pojawi się film. Ale po otrzymaniu zgody na poruszanie się po Biebrzańskim Parku Narodowym poza szlakami zaopatrzyłem się w małą kamerę, z pomocą której nagrywałem swoje wędrówki. Używałem tego sprzętu z myślą o utrwaleniu wyprawy, być może zrealizowaniu bloga. Po spotkaniu Filipa Chudzyńskiego, kolegi z czasów szkolnych, który zajmował się fotografią, ale też nagrywaniem i montowaniem filmów, zaproponował mi, czy nie chciałbym zrobić filmu dokumentalnego. Okazała się to propozycja nie do odrzucenia [śmiech].

Pod koniec filmu widz dostaje informację o liczebności cietrzewi na biebrzańskich bagnach. 15 lat temu na tych terenach tokowało około 140 kogutów, zaś w 2018 r. już tylko 13. Jak odnaleźć ledwie garstkę cietrzewi na terenie liczącym 60 tys. hektarów?

Muszę zacząć od tego, że udało mi się je tam zobaczyć kilka lat przed rozpoczęciem badań. Spotkałem je w trzech miejscach. Stwierdziłem, że praca magisterska powinna opierać się na badaniach prowadzonych w tych konkretnych lokalizacjach. Rozmawiałem o tym pomyśle z jednym z pracowników parku, ale skutecznie wybił mi to z głowy. Okazało się, że nie da się jedynie polegać na miejscach, gdzie wcześniej widywało się te ptaki, tym bardziej, że były to punkty obserwacyjne znajdujące się na szlakach.

Zamiast szukać ptaków na ogromnych obszarach parku „w ciemno”, otrzymałem mapę z lokalizacjami obserwacji cietrzewi z poprzednich lat (w BbPN każdego roku wiosną jest przeprowadzane liczenie cietrzewi na tokowiskach – dop. B.S.). Była to mapa, której nie wolno było nikomu pokazywać. Zacząłem odwiedzać te miejsca, które były na niej zakreślone. Wiedziałem już wtedy, że może być różnie – mapa przedstawiała toki wiosenne, ale w ciągu roku lokalizacje tych ptaków mogą się zmieniać. Aby zwiększyć swoje szanse, mając mapę, znając literaturę dotyczącą biotopu cietrzewia, przeglądałem mapy satelitarne Biebrzańskiego Parku Narodowego, szukając miejsc, które wyglądały obiecująco. Ten sposób sprawdzał się zwłaszcza latem. Posiłkowałem się dodatkowymi informacjami, które nakierowałyby mnie na cietrzewie, np. relacje mieszkańców. Jeśli podpowiedzi brzmiały wiarygodnie, starałem się te wszystkie miejsca sprawdzać. Wyruszałem o świcie, kiedy aktywność cietrzewia jest największa, przy odpowiedniej pogodzie – bezwietrznej, nie upalnej ani przesadnie mroźnej. Ucząc się na błędach, ale też pamiętając, że cietrzew zmienia miejsca swego pobytu nauczyłem się, że odwiedzanie tych samych miejsc jest skazane na porażkę.

W kolejnych latach miałem coraz większą wiedzę, cietrzewie wreszcie udawało się spotykać. Cały czas trzeba jednak pamiętać, że mowa tu o populacji, która liczy mniej niż 30 osobników.

Czy cietrzewie występują na całym obszarze Biebrzańskiego Parku Narodowego, czy może upodobały sobie jakiś konkretny rejon?

Miałem do czynienia z czterema głównymi ostojami. Dwie są bardzo blisko siebie, trzecia też niezbyt daleko, a czwarta, dla odmiany, znajduje się bardzo daleko od pozostałych. Dla dobra przyrody nie mogę tych miejsc wskazać [śmiech].

Czy zdarza się, że ptaki z jednej ostoi trafiają na ptaki z innej i czy ma to jakieś znaczenie naukowe?

Trudno powiedzieć. Wiadomo na pewno, że samce są bardziej związane z miejscem, w którym przyszły na świat. Owszem, przemieszczają się, ale są to niewielkie odległości – zwykle nie więcej niż dwa lub trzy kilometry. Z kolei samice, szczególnie te młode, mogą przemieszczać się na odległości kilkunastu kilometrów. Trzeba dodać, że dawniej, kiedy cietrzewi było więcej, to całe ich środowisko było bardziej żywotne, tokowiska były bardziej gromadne, co powodowało, że spotykały się częściej. Obecnie trudno o wspólne spotkanie kilkudziesięciu ptaków na tak wielkim terenie.

Oprócz problemu niewielkiej liczebności dochodzi jeszcze problem przemieszczania się samic oraz młodych osobników, które poszukują osobników innych niż te, wśród których się wychowały. To wędrówki w poszukiwaniu nowych genów. Ale jeśli samica, która poszukuje nowego miejsca natrafia na zaorane pole bądź las przycięty pod linijkę to wiadomo, że nic z tego nie będzie i ptak pozostanie w miejscu, które dobrze zna i czuje się tam bezpiecznie.


Kogut powracający z wiosennego tokowiska. Fot. Michał Adamowicz
Kogut powracający z wiosennego tokowiska. Fot. Michał Adamowicz

Wróćmy jeszcze do „Pustaci”. Niesamowitym momentem jest nagranie przemierzającej biebrzańskie bagna wilczej rodziny. To jeden z tych momentów, kiedy miłośnikowi przyrody potrafi mocniej zabić serce – jakie były Twoje odczucia i czy takich spotkań było więcej?

Większość czasu poświęconego badaniom było dla mnie poczuciem całkowitego spełnienia – nie wyobrażałem sobie, że mógłbym wtedy robić coś ciekawszego. Już samo badanie tak rzadkiego gatunku jest niesamowite. Ale też cała otoczka, swego rodzaju rytuał. To konieczność pojawienia się o świcie w dzikim miejscu, wyczekiwanie; to wszystko buduje taki klimat, który później pamięta się bardzo długo. Oprócz niesamowitego spotkania z wilkami miałem także możliwość podziwiania, w pobliżu jednej z ostoi cietrzewia, ogromnego stada jeleni, które liczyło około 60 osobników. Podobnych momentów było sporo.

Po obronie pracy magisterskiej i świetnym filmie, podjąłeś decyzję o rozpoczęciu studiów doktorskich.

Przedmiotem moich aktualnych badań jest tatrzańska populacja cietrzewia. Porównuję tę populację z populacją biebrzańską. Badania będą obejmowały różne aspekty m.in. presję drapieżników, wpływ pasożytów, dietę, badania genetyczne, szacowanie wielkości populacji. Ponadto zajmuję się charakterystyką siedlisk i, co chyba najistotniejsze w kontekście tego rzadkiego gatunku, prognozami dotyczącymi tego, gdzie ma większe szanse na przetrwanie. Przez epidemię są pewne opóźnienia, ale dzięki zgodzie Tatrzańskiego Parku Narodowego, mogłem prowadzić obserwacje w czasie, kiedy ze względu na lockdown TPN był zamknięty dla turystów.

Po doświadczeniach związanych z kręceniem „Pustaci” pomyślałem sobie, że może warto byłoby również spróbować i tym razem. Filip zgodził się wesprzeć mnie w tym przedsięwzięciu. Mamy pomysł i chcemy spróbować. Na pewno kolejnym argumentem są same Tatry, zależy mi, aby je pokazać od innej strony. Intencją jest niepokazywanie ludzi, cywilizacji ani niczego, co z nią związane, włącznie ze szlakami. Główną rolę ma odgrywać dzika tatrzańska przyroda.

Jak to jest być w Polsce naukowcem-przyrodnikiem? Jak z tego punktu widzenia oceniasz ochronę środowiska w naszym kraju?

Nie jestem zadowolony z poziomu wiedzy społeczeństwa na temat środowiska w Polsce ani z ochrony środowiska. Z przyjemnością nawiązałbym dyskusję z osobami, które mają inne zdanie. W ogóle uważam, że chęć podejmowania dialogu jest istotna. Przykład pierwszy z brzegu – pomysł przeprowadzenia drogi szybkiego ruchu przez Biebrzański Park Narodowy. Zastanawiam się, komu takie pomysły przychodzą do głowy. Generalnie podejście do przyrody w Polsce można podzielić na dwa modele. Pierwszy podkreśla, że przyrodę trzeba w pełni kontrolować, w przypadku nadmiaru jakiegoś gatunku powinno się go „zredukować”. Drugi model wyznaje zasadę zostawienia przyrody samej sobie, z wiarą, że natura sama sobie poradzi. Uważam, że jeżeli zostawilibyśmy przyrodę samej sobie, to jednocześnie musimy się zastanowić nad tym, jak rozwiązać problemy, które z tego podejścia będą wynikać. Wyznaję natomiast zasadę, że odbieranie życia zwierzętom powinno być ostatnim a nie pierwszym proponowanym rozwiązaniem.


Samiec cietrzewia, Biebrzański Park Narodowy. Fot. Michał Adamowicz
Samiec cietrzewia, Biebrzański Park Narodowy. Fot. Michał Adamowicz

Wydaje się, że jesteśmy w Polsce świadkami dwóch skrajnych obozów: z jednej strony są to ludzie chcący w możliwie jak największym stopniu kontrolować naturę, z drugiej strony grupa ludzi, która zdaje się mówić: „przyroda najlepiej wyjdzie na tym, jeśli zostawimy ją całkowicie w spokoju”. Która grupa jest Ci bliższa?

Bliżej jest mi myślenia o pozostawieniu przyrody w spokoju. Niestety pewna część ludzi, którzy wyznają taką opinię to ludzie pochodzący z dużych miast, podążający za modą na ekologię. Nie ma w tym nic złego, wręcz przeciwnie – to zjawisko budujące, ale towarzyszą mu nierzadko pewne nieścisłości. W takich środowiskach często wychodzi na jaw nieznajomość aspektów związanych z ochroną przyrody, zbyt często mamy do czynienia z jedynie emocjonalnymi wypowiedziami, które nie sprzyjają merytorycznej dyskusji, a jedynie merytoryczne dyskusje są konstruktywne.

Myślę też, że gdzieś pośrodku plasuje się głos naukowców. Niestety nie wiedzieć czemu, jest on raczej pomijany. Tymczasem badania naukowe to rodzaj formowania wniosków, które ponad wszelką wątpliwość są najbliższe prawdzie. Jeżeli więc jest problem z ASF w Polsce i iluś naukowców mówi, że zastrzelenie kilkudziesięciu tysięcy dzików tego problemu nie rozwiąże, to rozsądni ludzie powinni ten głos wziąć pod rozwagę. Jeżeli naukowcy mówią, że ocieplenie klimatu jest faktem i ludzkość przyczynia się do ocieplenia klimatu to powinno się brać ten fakt pod uwagę. Nie powinniśmy tych głosów lekceważyć.

Ale również nie powinniśmy lekceważyć głosów myśliwych. W tej grupie społecznej też znajdują się ludzie, którzy dysponują wiedzą, jakiej my – naukowcy, czy też ludzie interesujący się sprawami środowiska, nie mamy. Szukałem starych opracowań na temat cietrzewia – dotarłem do tekstów napisanych pod koniec XIX wieku. Są to wyłącznie myśliwskie opracowania. I z jednej strony przykro, że pisali to ludzie, którzy w tamtym czasie strzelali do tych ptaków, a z drugiej jest to niesamowite źródło fantastycznej wiedzy. Niektórzy mówią: „nie podaję ręki myśliwym”, ale to jest też skuteczna metoda, aby pogrzebać możliwość  dialogu, który jest podstawą jakiegokolwiek porozumienia. Zamiast krzyczeć, że jesteśmy przeciwko myśliwym, trzeba spróbować usiąść do jednego stołu i zastanowić się jak rozwiązać kwestię zabijania dla sportu, czyli np. zabijania ptaków.

Kolejny przykład jak rozwiązać (bez zabijania) problem gatunków inwazyjnych, które szkodzą rodzimej przyrodzie oraz przyjrzeć się i spróbować rozwiązać problem kwestii niszczenia plonów przez zwierzęta, które faktycznie czynią takie szkody. Jeżeli mamy pomysły na rozwiązanie tych problemów bez użycia broni, a mam nadzieję, że uda nam się je opracować, to przedstawmy je i dopiero wówczas możemy mówić, już z czystym sumieniem, że jesteśmy przeciwko myśliwym. W innym przypadku tego typu opinia jest bezproduktywna.

Kolejnym problemem jest syndrom bambinizmu, czyli prezentowania wyidealizowanego obrazu natury. To trend, który każe usprawiedliwiać miłość człowieka do dzikiego zwierzęcia, tylko dlatego, że niektórzy ludzie sądzę, że z tygrysem albo z pumą można żyć pod jednym dachem.

Tak, to prawda. Moim zdaniem problem polega na tym, że współcześnie człowiek z naturą w praktyce nie ma żadnej relacji. Mam tutaj na myśli większość społeczeństwa, które żyje w miastach. Jeśli nie mamy z czymś lub kimś relacji, to chyba ostatnią rzeczą, jaka mogłaby nam przyjść do głowy, będzie myślenie o ochronie zwierząt.

A z czym kojarzą się nam zwierzęta? Można tutaj nawiązać do twojego pytania. Jeśli jedziemy Carską Drogą i widzimy łosia, to czy nie chcielibyśmy go pogłaskać? Te wszystkie pluszowe zabawki (misie, pieski itp.) to jakaś tego pochodna. A to wszystko, wynika z faktu, że człowiek nie za bardzo orientuje się, czym przyroda jest w rzeczywistości. Oczywiście nie można mieć do takich ludzi pretensji. Taką mamy rzeczywistość, jesteśmy odseparowani od przyrody. A przecież cywilizacja powstała na fundamencie znajomości natury. Niestety jesteśmy szczelnie zamknięci w cywilizacyjnej bańce, a naturę najchętniej podglądalibyśmy z bezpiecznej pozycji, najlepiej przez okienko.


Bagno Ławki, Biebrzański Park Narodowy. Fot. Bartosz Sobański
Bagno Ławki, Biebrzański Park Narodowy. Fot. Bartosz Sobański

Czy cietrzew ma szansę przetrwać? Trudno nie mieć skojarzeń z żubrem lub łosiem, których szanse na przetrwanie swego czasu były nikłe, a jednak udało się. Ale z cietrzewiem to chyba trochę inna historia…

To trudne pytanie. Biebrzańska populacja cietrzewia jest w niezwykle trudnej sytuacji. Od kilku lat prowadzone są starania polegające na próbach introdukcji gatunku. Miałem nawet przyjemność jakiś czas temu współpracować przy takim projekcie. Wypuszczonym ptakom z hodowli udało się przeżyć sezon lub dwa, i co najważniejsze, pojawiały się w towarzystwie dzikich ptaków.

Oprócz trudności związanych z introdukcją problemem są zmiany w krajobrazie. Naturalnym środowiskiem cietrzewia są tereny o wczesnym stadium sukcesji, czyli niezbyt zarośnięte, z karłowatymi drzewami, młodymi zagajnikami, najlepiej, jeśli są podmokłe, bo taki teren znacznie wolniej zarasta. Niestety miejsc w Polsce, które spełniałyby te warunki jest niewiele.

A przecież jeszcze w latach 70. XX w. było w Polsce ponad 30 tysięcy cietrzewi. Intensyfikacja rolnictwa, odwadnianie terenów, zmiany w krajobrazie bardzo szybko zredukowały ich liczbę. Ponadto ocieplenie klimatu sprawia, że więcej gatunków roślin jest w stanie zasiedlić dany obszar, a podmokłe tereny otwarte znacznie szybciej zarastają. Cietrzew lubi mozaikę terenów otwartych, półotwartych, lekko podmokłych, ale też suchych. Ale kiedy trzcina intensywnie taki teren zarasta, wówczas to środowisko przestaje być dla niego atrakcyjne.

Należy wspomnieć o problemie wprowadzenia gatunków obcych czy inwazyjnych, wśród których znalazł się np. jenot. Brak lub niewielka liczba naturalnych wrogów sprawia, że drapieżniki te doskonale się u nas czują, a przy okazji wyrządzają ogromne szkody naszej rodzimej przyrodzie. Gatunki gniazdujące na ziemi, takie jak cietrzew właśnie, są dla jenota czy norki amerykańskiej łatwym łupem. Czynników, które niekorzystnie wpływają na populację cietrzewia jest sporo. Antropopresja jest kolejnym czynnikiem, wszak polowania na cietrzewia zakończyły się dopiero w 1995 roku! Obawiam się, że cietrzew może zniknąć z bagien biebrzańskich. Trudno o tym w ogóle myśleć i mówić – Biebrza to skarbnica gatunków, niewyobrażalnym byłoby, gdyby straciła choć jeden gatunek. Nie wyobrażam sobie braku jego charakterystycznego „bulgotania” wczesną wiosną.

Większe nadzieje można wiązać z górskimi populacjami cietrzewia. Zwłaszcza w Karkonoszach jest nieźle. Co do populacji tatrzańskiej – według mojej wiedzy w Tatrach bytuje około 40-50 osobników. Góry, jako że mają dość stabilny mikroklimat, są nieco lepszą ostoją niż niziny, gdzie ta zmienność bywa znacznie bardziej chwiejna, nieprzewidywalna. Mam nadzieję, że najbliższe miesiące, które spędzę na badaniach w Tatrach przyniosą jak najbardziej optymistyczne wnioski.

Michał Adamowicz (ur. 1994 r.) – absolwent ochrony środowiska na Uniwersytecie Warszawskim. Od dzieciństwa zafascynowany ptakami, początkowo ornitolog amator, od 2017 r. prowadzi badania dotyczące polskiej populacji cietrzewia. W 2018 r. wraz z Filipem Chudzyńskim stworzył film dokumentalny „Pustać. Ostoja cietrzewia”. Pasjonuje się również  muzyką. Mieszka w Warszawie.