DZIKIE ŻYCIE Wywiad

Odgórzanie Harasymowicza. Rozmowa z Alanem Weissem

Grzegorz Bożek

Czy po wydaniu Twojej książki „Tak jak księżyc. Poetycki żywot Jerzego Harasymowicza” można uznać Cię za najbardziej rozeznanego człowieka w twórczości i literaturze Harasymowicza?

Alan Weiss: Pod wieloma względami zapewne tak. Jerzy Harasymowicz w latach 50., 60. i 70. był bardzo popularny. Później, szczególnie w latach 90. trafił do tzw. czyśćca literackiego. Przestali się nim interesować krytycy, literaturoznawcy, ale i czytelników było mniej. Jeszcze pod koniec 80. powstała co prawda książka o Harasymowiczu autorstwa Andrzeja Kaliszewskiego „Książę z Kraju Łagodności”, ale była to właściwie analiza twórczości z rysem biograficznym. Co więcej, była ona naznaczona czasami, w których powstała. Cenzura wciąż funkcjonowała wówczas i niektóre wątki nie mogły się pojawić lub trzeba je było złagodzić, aby pozostały w zgodzie z ówczesną polityką historyczną.


Alan Weiss, fot. Jakub Ostrowski.
Alan Weiss, fot. Jakub Ostrowski.

„Tak jak księżyc” jest zatem pierwszą próbą całościowego zmierzenia się z Harasymowiczem i jego poezją. Obejmuje całe życie poety, w tym jego ostatnie lata, w których był na marginesie życia literackiego, a jego ówczesne książki nie miały takiego odbioru społecznego jak wcześniejsze.

Dlaczego złoty czas popularności Harasymowicza tak szybko przeminął?

Nie powiedziałbym, że szybko. Przez niemal cztery dekady był wyróżniającą się postacią w polskiej literaturze. Niemniej rzeczywiście od końca lat 60. jego pozycja słabła. Do głosu doszło wówczas pokolenie poetów „Nowej Fali”, którzy nie tylko wyróżniali się inną poetyką, ale również po wydarzeniach marca 68’ wymagali od twórców zajęcia jasnej postawy społecznej i politycznej.

Tymczasem poetyckie pokolenie Harasymowicza charakteryzował indywidualizm, jako sprzeciw wobec skodyfikowanych, smutnych i strasznych czasów socrealizmu, jakie poprzedziły moment debiutu tej generacji. Wielu poetów Pokolenia 56’, takich jak Grochowiak, Białoszewski czy właśnie Harasymowicz, było nieufnych wobec polityki. Reagowali alergicznie na tematy zaangażowane społecznie. Kojarzyło im się to zapewne z jedynymi dopuszczalnymi tematami, jakimi mógł się zajmować artysta na początku lat 50. zgodnie z doktryną socrealistyczną. A można było wtedy pisać tylko o polskim robotniku, planie pięcioletnim i kolektywizacji wsi. Dlatego pewnie Harasymowicz anarchizował i starał się być apolityczny. Przyszedł jednak taki czas, w którym trzeba się opowiedzieć. Tym bardziej, że po 1968 r. drukowanie w czasopismach, który były tubami rządowymi, było nieakceptowane przez część środowiska literackiego. Harasymowicz uważał jednak, że skoro jego poezja nie jest polityczna, to może drukować wszędzie. Zależało mu, żeby jego wiersze docierały do wielu czytelników. Wiązało się to także z kwestią finansową. Harasymowicz utrzymywał się tylko z poezji, więc chciał drukować wszędzie.

Sytuacja się pogorszyła, kiedy w czasie stanu wojennego rozwiązany został Związek Literatów Polskich, a powołano w jego miejsce nowy, rządowy związek o tej samej nazwie, który zbojkotowała większość środowiska literackiego. Harasymowicz nie uczestniczył w tym bojkocie, obawiając się, że bez ZLP nie będzie w stanie utrzymać siebie i swojej rodziny. Nie pracował nigdzie zawodowo, żył ze spotkań literackich, z tomików i stypendiów ZLP. Dał się przy okazji wciągnąć w dyskusje na temat nowego ZLP, pogardliwie zwanego „zlepem”. Jego wypowiedzi, mówiąc delikatnie były momentami bardzo niefortunne, co przysporzyło mu kolejnych wrogów. Nimb poety niezależnego, „księcia krainy łagodności” został mocno nadwątlony. I stało się tak pomimo tego, że nigdy nie zapisał się do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Tym niemniej Jerzy Harasymowicz wciąż jest poetą rozpoznawalnym, ale tylko jako autor liryki górskiej i pejzażowej i właściwie tylko wśród środowisk związanych z turystyką i górami. Stało się to w dużej mierze dzięki temu, że jego wiersze od lat 70. zaczęły być śpiewane, m.in. przez Elżbietę Adamiak. I to właściwie nie minęło do dzisiaj. Od lat 90. funkcjonuje projekt muzyczny „W górach jest wszystko co kocham”, którego tytuł pochodzi z poezji Harasymowicza. Jest to swoisty ruch artystyczny zrzeszający ludzi z całej Polski, których łączy pasja do gór i wędrowania. Wydawane są kolejne płyty, organizowane festiwale i koncerty. A wszystko pod patronatem Jerzego Harasymowicza. Nie można więc powiedzieć, że zapomniano o nim całkowicie, tak jak to spotkało wielu ludzi piszących w okresie PRL. Natomiast rzeczywiście zapomniany został przez środowisko krytyczno-literackie.


Jerzy Harasymowicz przy stole na ul. Łobzowskiej, lata 60. Fot. Z archiwum domowego rodziny Harasymowiczów
Jerzy Harasymowicz przy stole na ul. Łobzowskiej, lata 60. Fot. Z archiwum domowego rodziny Harasymowiczów

„Mój życiorys w siedmiu kopiach z interlinią z dokładnym facsimile”

Żyję z naturą

Jak ten wiatr przelotny

Na liści wiarę

[Zielony Majerz, LSW, Toruń 1969, s. 34]

W swojej książce piszesz o Harasymowiczu: „był poetyckim prekursorem weryfikacji mitów kresowych: konfrontowanie własnej tożsamości z Innym, pokazywania trudnych relacji między poszczególnymi narodowościami oraz ostrzegania przed uproszczonymi ocenami wydarzeń historycznych”. Skąd wzięło się jego zainteresowanie Łemkowszczyzną?

Jerzy Harasymowicz wychował się w Galicji Wschodniej w okolicach Lwowa, jego ojciec był zawodowym wojskowym, dlatego pierwsze lata życia spędził w Modlinie, ale już jako kilkuletni chłopak znalazł się w okolicach Stryja. Niedaleko, bo w Komarnie pod Lwowem mieszkała jego babcia. Jerzy z rodzicami jeździł często w góry, w Beskid Lesisty, i do Czarnohory.

We wrześniu 1939 r. jego ojciec został wzięty do niewoli, a mały Jurek wraz z matką ukrywał się na Podolu i w Galicji. Jako rodzina polskiego oficera cały czas uciekali zarówno przed hitlerowcami, jak i NKWD. Po wojnie w 1947 r. ojciec Jerzego, obawiając się inwigilacji i próbując zmniejszyć ryzyko potencjalnego wysiedlenia w głąb ZSRR, zmienił nazwisko z Harasymów na Harasymowicz. Od 1945 r. mieszkali Rzeszowie, a po kilku latach przenieśli się do Krakowa. Ale ojciec wysyłał Jerzego do różnych szkół z internatem. W ten sposób przyszły poeta trafił do szkoły w Limanowej do technikum leśnego, które rozpoczął praktykami leśnymi w Muszynie.

I właśnie tam, w Muszynie, pierwszy raz zetknął się z pejzażem, który będzie dominował w jego twórczości. Lesiste wzgórza, buki, cerkwie i łemkowskie cmentarze. Co ważne, pojawił się tam zaledwie kilka lat po wysiedleńczej akcji „Wisła”, czego ślady były wciąż widoczne. Od znajomych dowiadywał się o losach Łemków, z którymi szybko utożsamił własny los – utratę domu, rodziny, pejzażu dzieciństwa. Pisarz, Stanisław Vincenz, nazywany Homerem Huculszczyzny, twierdził, że krajobraz w jakim dorastamy i żyjemy jest czymś, co łączy ludzi bardziej niż naród, język czy religia. W przypadku Harasymowicza potwierdziło się to bez wątpienia. Beskid Lesisty rzeczywiście jest bardzo podobny do Bieszczadów i Beskidu Niskiego, w którym po wojnie znalazł się Harasymowicz, zarówno pod względem krajobrazowym, jak i kulturowym. Wędrówki w okolicach Muszyny przypomniały mu dzieciństwo, a los wysiedlonych Łemków skojarzył mu się z jego własnym losem, jako jednego z wysiedleńców. Stąd też zainteresowanie historią Łemków, ale i Bojków.

Nierozwikłany i tajemniczy do dzisiaj pozostaje wątek jego rusińskiego lub ukraińskiego pochodzenia, to sprawa, która, w jego rodzinie, prawdopodobnie została intencjonalnie przemilczana, a w twórczości Harasymowicza eksploatowana niemal do końca życia.

Jak Harasymowicz postrzegał krainę gór?

Początkowo widział ją przez pryzmat pejzażu i przyrody. Jako leśnik, który nie ukończył szkoły leśnej, co stało się m.in. dlatego że, z jednej strony nie podobał mu się wojskowy-mundurowy dryl, a z drugiej, o czym otwarcie mówił, nie chciał wycinać drzew i strzelać do zwierząt. Jak opowiadał mi jego kolega z ławy szkolnej, Harasymowicz uczestniczył w jednej z naganek polowania, podczas którego zabita została ciężarna locha. Harasymowicz mocno przeżył widok martwych warchlaków. Miał powiedzieć wówczas, że nie chce w czymś takim nigdy uczestniczyć, i że co najwyżej może posadzić drzewo, ale nie będzie przekładał ręki do ich wycinania.

Był uwrażliwiony na niszczenie krajobrazu przez ludzi, dlatego, gdy Muszyna, będąca dla niego bardzo ważnym miejscem częstych wyjazdów, zaczęła się zmieniać, pojawiła się infrastruktura, powstawały bloki mieszkalne, zintensyfikowano wycinki, przestał tam przyjeżdżać. Przyroda była dla niego także ukojeniem, ucieczką, ale także sacrum. Człowiek według Harasymowicz jest zaś tylko jednym z elementów, a nie koroną stworzenia. W latach 90. w jednym z wywiadów mówił, że nie może powiedzieć, iż jest lepszy od sarny – co prawda potrafi pisać, ale nie potrafi tak szybko biegać jak sarna, a jego zdaniem nie da się wartościować tych dwóch czynności. Sarnie potrzebne jest bieganie, a jemu pisanie. Wyznawał holistyczną wizję świata i miejsca człowieka w przyrodzie.

Dlatego zapewne pod koniec lat 80. wspierał akcję przeciwstawiającą się dewastacji Bieszczadów przez projekt „Kolorowego zawrotu głowy”. Zbierał podpisy przeciwko tej inwestycji, która miała polegać m.in. na budowie stacji narciarskiej w Bieszczadach Wysokich.


Jerzy Harasymowicz na planie filmu Piotra Słowikowskiego „Rozpaliłem jesień”, 1995 r. Fot. Z archiwum domowego rodziny Harasymowiczów
Jerzy Harasymowicz na planie filmu Piotra Słowikowskiego „Rozpaliłem jesień”, 1995 r. Fot. Z archiwum domowego rodziny Harasymowiczów

„Sytuacja”

Pewnego dnia znikną świerszcze
Jest to wkalkulowane w rozwój cywilizacji

Mamy tylu bezrobotnych muzyków
I puste filharmonie
Skrzypkowie będą wynajmowani
I z nadejściem zmierzchu
Stawiani w krzewach przed gankiem

I nie nagrano świerszczy!

Były przemówienia i w tej sytuacji
Świerszcze zeszły na dalszy plan
W którym poza kłębami dymu
Nic nie widać

I nie nagrano świerszczy!

Na ile znam ich głosy
Były to jakieś trąbienia czy szepty
Dokładnie nie wiem

Mamy natomiast
Wszystkie przemówienia

Niestety
 
[Dronsky, WL, Kraków, 1983, s. 34]

„Najważniejsze bowiem i ponad wszystkim były Karpaty, najpierw część Beskidu Sądeckiego i Niskiego, a potem Bieszczady” – jak ważne były dla niego góry?

O górach myślał jak o swoim domu. Przez lata marzył o wyprowadzeniu się w Bieszczady, ale nigdy się to nie udało. Jego żona opowiadała mi, że snuli często takie plany, ale nigdy nie było na to środków. A kiedy mogliby spróbować sprzedać mieszkanie w Krakowie i się wyprowadzić, Harasymowicz był już bardzo schorowany.


Jerzy Harasymowicz w swoim mieszkaniu w wieżowcu w latach 90. Fot. Z archiwum domowego rodziny Harasymowiczów
Jerzy Harasymowicz w swoim mieszkaniu w wieżowcu w latach 90. Fot. Z archiwum domowego rodziny Harasymowiczów

Góry były też jedynym miejscem do którego podróżował, nie lubił jeździć do miast, nie marzył o podróżach na Zachód. Bywał w Słowacji – jak mówił – „na południowym ganku Beskidów”. Do Ukrainy już się nie wybrał, jedynie z Bieszczadów patrzył w kierunku krainy dzieciństwa.

Dla niego wyprawy w góry nie były jakimś zamiłowaniem turystycznym. Nie miał ambicji „zdobywania” szczytów, co widać w jego wierszach. Nie opisywał miejsc oczywistych, widoków z wierzchołków, raczej przechadzał się dolinami, lasami, zboczami. Najbardziej interesowała go część bezludna i dzika. Była to dla niego swoista medytacja, rozmowa z samym sobą, przyrodą i przodkami.

Czy Harasymowicz nie był jakoś wykorzystany przez środowiska leśne do wpisywania go narrację leśną?

Z inicjatywy leśników na 90-lecie Lasów Państwowych, czyli w 2014 r., wydano tomik z wyborem leśnych wierszy Harasymowicza. Poeta jednak mocno i wyraźnie odcinał się od idei gospodarki leśnej, jaką realizują Lasy Państwowe. W zdecydowanie odmienny sposób myślał o przyrodzie. W jego poezji nie ma zrębów zupełnych czy planów urządzania lasu. Fascynowały go starodrzewia Pogórza Przemyskiego i Bieszczadów, które obecnie są eksploatowane przez leśników. Lasy gospodarcze go nie interesowały. Nie uznawał zarządzania przyrodą w stylu Lasów Państwowych

Ale może – chciałbym w to wierzyć – promowanie Jerzego Harasymowicza przez leśników będzie miało pozytywny wpływ na zmianę postaw w tym środowisku.

Dlaczego znany jest głównie ze słów „W górach jest wszystko co kocham”?

Jest to wiersz, który rozsławiła w latach 70. piosenką Elżbieta Adamiak. Grany był często w radiu, razem z „Jesienną zadumą”. Na poświęconych Harasymowiczowi pamiątkowych głazach na Przełęczy Wyżnej w Bieszczadach, ustawionych już po jego śmierci w 2000 r., też można znaleźć te słowa.

Na ile, na tle innych tematów jakie podejmował Harasymowicz, tematyka górska dotycząca Łemkowszczyzny czy Bojkowszczyzny jest istotną częścią jego dziedzictwa literackiego poetyckiego?

Góry były głównym pasmem tej poezji. Harasymowicz stworzył język poetyckiego pisania i myślenia o Bieszczadach i Beskidzie Niskim, czyli górach, które nie były właściwie obecne w polskiej liryce, bo pisano przede wszystkim o tatrzańskich turniach i graniach. W swojej książce starałem się jednak pokazać, że góry u Harasymowicza to nie tylko pejzaż, lecz także dramat tych krain związany z akcją „Wisła”, wcześniejszymi wysiedleniami, wojnami, walkami polsko-ukraińskimi oraz że był to również temat, którym przepracowywał osobisty dramat tożsamościowy i rodzinny. Inna rzecz, że Harasymowicz jako pierwszy zajął się na taką skalę Łemkami, zanim jeszcze oni sami zaczęli ponownie sami pisać o swoim losie i historii. Łemkowie to później bardzo docenili.

„Puste miejsce”
 
Piętrzy się na niebie
jak cumulus
puste miejsce po cerkwi
 
Zostało tylko
sklepienie
z prawdziwych gwiazd
 
Głogi klęczą
jak wierni
 
Wszędzie
garbi się
fioletowy śnieg
 
To tu
to tam
po ikonach
czarna krew
 
Toczą dzwony
pod śniegiem
 
Przykładam głowę
do ziemi
- śpiew
 
I tylko zadymki
Chodzą po górach
jak procesje
 
[Zimownik, PIW, Warszawa 1994, s. 91-92]

Kto docenił te dokonania?

Harasymowicz jest obecny w wierszach łemkowskich jako patron, strażnik pamięci. Pisał o nim w ten sposób zarówno Paweł Stefanowski, jeden z pierwszych powojennych poetów łemkowskich, jak również Piotr Trochanowski, piszący pod pseudonimem Petro Murianka. Do dzisiaj bardzo ciepło o Harasymowiczu wypowiada się Julia Doszna, która przełożyła i zaśpiewała jego poemat „Lichtarz ruski”. Rozmawiałem też z Łemkami i Łemkiniami, dla których wiersze Harasymowicza były impulsem do zajęcia się tematem Łemkowszczyzny, nawet na poziomie akademickim.

Jakie inne tematy pojawiają się w Twojej książce, o których warto wspomnieć w kontekście twórczości Harasymowicza, bo są tam zaskakujące wątki, choćby sportowy?


Jerzy Harasymowicz, lata 90. Zdjęcie z archiwum domowego poety
Jerzy Harasymowicz, lata 90. Zdjęcie z archiwum domowego poety

Tak jak mówiłem, wątki górskie były dominujące i powracające w różnych latach, w różnej formie przez całą twórczość. Natomiast pisząc książkę chciałem też nieco „odgórzyć” Harasymowicza, pokazać inne tematy, które eksplorował swoją poezją. Na początku swojej kariery poetyckiej miał okres surrealistyczny, groteskowy i momentami makabryczny, w którym niewielu miłośników jego poezji, rozpoznałoby autorstwo Harasymowicza. Pojawia się także w wielu odsłonach Kraków, gdzie mieszkał przez całe swoje dorosłe życie. Fascynował go zarówno przemijający już w latach 70. folklor Zwierzyńca i przedmieść, ale pisał też o blokowiskach i „cywilizacji windy”, kiedy przeprowadził się z kawalerki w kamienicy przy Łobzowskiej do wieżowca przy ul. Lotniczej (dzisiaj Meissnera). Przez kilka lat pisał stylizowane na barok wiersze o kulturze i historii szlacheckiej. Był też Harasymowicz-kibic, piszący okolicznościowe, nieprzedrukowywane w książkach wiersze o Cracovii, czym dołączył do literackiego fanklubu pasiastej drużyny. Należeli do niego przecież zarówno wybitny krytyk i profesor literatury Kazimierz Wyka, z którym zresztą Harasymowicz chodził na mecze, jak i zmarły niedawno Jerzy Pilch, ale i wielu innych.

Z jakim odzewem spotkała się Twoja książka?

Publikacja książki trafiła w feralny moment tuż przed pandemią, co spowodowało, że wiele wydarzeń zostało odwołanych, a promocja utrudniona. Na razie miałem więc jedno spotkanie w Radiu Wrocław. Książka jest oczywiście obecna w księgarniach stacjonarnych i internetowych. Lecz odzew jest bardzo nikły. Nie ukrywam, że chciałbym dostać informację zwrotną zarówno od czytelników, jak i z kręgów akademickich i krytycznych. Liczę bowiem na to, że postać Jerzego Harasymowicza uda się na nowo przybliżyć i wyciągnąć z tego literackiego czyśćca.

Dziękuję za rozmowę.

Alan Weiss – opiekował się krowami w Norwegii i pociągami w Szwajcarii, żeby było na chleb i aktywizm. Od kilkunastu lat działa dla przyrody i zwierząt. W międzyczasie zrobił doktorat z literatury. Pisuje do Miesięcznika Dzikie Życie.

Alan Weiss „Tak jak księżyc. Poetycki żywot Jerzego Harasymowicza”, Wrocław 2019, Fundacja na rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, fundacja-karpowicz.org