To co widzę i znam
Widziane z morza
Nieszczęścia, jakie już niesie z sobą globalna zmiana klimatu w ogromnym stopniu dotykają przede wszystkim człowieka i związanej z cywilizacją infrastruktury. Ekosystemy zmieniają się i dostosowują do nowych warunków. Nawet dramatyczne blaknięcie korali i zamieranie Wielkiej Rafy Barierowej, to tylko koniec pięknego spektaklu Natury, który trwał od ostatnich 10 tysięcy lat, kiedy ustabilizował się dzisiejszy poziom oceanu. Koralowce przetrwają w głębszych wodach, pojawią się w nowych miejscach, ale my stracimy unikalny, łatwo dostępny pomnik różnorodności biologicznej.
Mam szczęście, że od ponad 40 lat obserwuję praktycznie niezmieniony przez człowieka ekosystem przybrzeżnych wód Arktyki, która należy do najszybciej ogrzewających się obszarów Ziemi. Nie odnosząc się do perspektywy człowieka – użytkownika i mieszkańca, trudno powiedzieć jakie przymiotniki czy wartościowanie można zastosować do zachodzących zmian, które są naprawdę poważne.
Np. fiordy Spitsbergenu – czyli wąskie, zatoki powstałe po wycofaniu się wielkich lodowców – jeszcze kilkadziesiąt lat temu zamarzały każdej zimy, woda była zimna, błękitna i przejrzysta, a co kilkanaście kilometrów widziało się dryfującą powoli wielką górę lodową. Akustycy dokonujący pomiarów w fiordzie rejestrowali ciągły hałas pękających lodowców i gór lodowych. Przejście przez lodowce z jednej zatoki do drugiej było dziecinnie łatwe, pojedyncze, rzadko i regularnie rozmieszczone szczeliny widać było z daleka.
Po 40 latach ten sam fiord jest ciemny, cichy i dużo większy. Ciemny, bo topniejące lodowce zrzuciły do wody ogromne ilości drobnej zawiesiny mineralnej, cichy i większy bo lodowce cofnęły się o kilkanaście kilometrów odsłaniając nowe zatoki, nie ma już masywu lodowego, od którego może odłamać się prawdziwa góra lodowa, zamiast niej jest pełno małego gruzu – tzw. growlerów. Wrażenie ciemności potęguje też wcześniejsze i bardziej kompletne zanikanie śniegu – nawet na szczytach górskich. O swobodnym chodzeniu po lodowcach można zapomnieć, pojawiły się nieregularne i gęste sieci szczelin, a cienka pokrywa śnieżna szybko topnieje i nie tworzy trwałych mostów.
Dla mnie, pierwszym zwiastunem zmiany było pojawienie się w południowej części Spitsbergenu reniferów. Do lat 90. XX w., było ich dużo w centralnej części wyspy, ale nie zapuszczały się przez lodowce w rejon gdzie leży polska stacja polarna. Pierwsze obserwacje były sensacją, w kolejnych latach przybywało – kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt, wreszcie grubo ponad setka zwierząt. Ich obecność najpierw odczuli botanicy – piękne ogrody tundrowe wypełnione kolorowymi klombami skalnic, były ulubioną przekąską renów. Po kilku latach, z opisywanych w naukowych rozprawach kwietnych dywanów niemal nic nie zostało. Renifery przerzuciły się na mniej atrakcyjny pokarm i dziś ich stada włóczą się pasąc powoli wzdłuż całego wybrzeża.
W czasie zimowania w latach 80. naliczyliśmy ponad 240 białych niedźwiedzi – pierwsze pojawiły się w grudniu, ostatnie w początku maja. Wszystkie przypływały na krach lodowych, wysiadały w naszym fiordzie i szły jak autostradą na wschód, żeby dostać się na wybrzeże z pakiem lodowym i wielkimi stadami fok. W miarę lat liczba obserwacji spadała, a niedźwiedzie zaczęły się pojawiać nieregularnie, praktycznie przez cały rok, zamiast na lodzie morskim chodzą po wybrzeżu szukając pokarmu. Nie są w beznadziejnej sytuacji, bo to sprawny i inteligentny drapieżnik, poluje na wszystko co się rusza. W tym roku uczestnicy wyprawy w Hornsundzie sfilmowali niedźwiedzia, który nauczył się zaganiać renifery do morza, tam topił je i pożerał na brzegu. W ciągu tygodnia upolował nie mniej niż trzy renifery (dla porównania średnia efektywność polowań niedźwiedzi na foki to jedna foka na tydzień). Dostępna jest też padlina, bo liczba wielorybów znacznie wzrosła, a na jednym pożywi się przez kilka miesięcy wiele niedźwiedzi.
Foki obrączkowane – małe, ale bardzo liczne, mają coraz trudniejsze warunki do rozrodu, bo rodzą młode w jamach śnieżnych na lodzie – ale ich miejsce powoli zajmują bardzo podobne foki pospolite, które nie potrzebują lodu i nie boją się wylegiwać na brzegu, czego ich poprzedniczki nigdy nie robią.
Przez całe lata 80. i 90. pływając na małych łódkach po fiordach ciągaliśmy za sobą wędki i haczyki – bez skutku. Fiordy były pełne miniaturowych dorszyków polarnych, ale o większej rybie można było pomarzyć. Niedawno na Spitsbergen przybyły ogromne stada dorsza, śledzia, makreli, i teraz trzeba się pilnować, żeby złowić tylko tyle, ile da się oprawić i zjeść. W ślad za rybami i przybyłym razem z nimi krylem przyszły rybożerne walenie – humbaki i minke. Do fiordów zaczęły wpływać orki, dawniej trzymające się od Spitsbergenu z daleka.
Zmienił się też mikroświat morskiego ekosystemu, zamiast krótkiego, wiosennego zakwitu okrzemek, pojawił się długi sezon z seriami zastępujących się gatunków mikroplanktonu.
Ptaki lęgną się wcześniej, pojawiają się rybożerne gatunki z południa, jak kormoran i głuptaki.
Człowiek nie wie jeszcze jak się dostosować do tych zmian. Na Syberii topnieje wieczna zmarzlina – budynki i drogi zaczynają płynąć w błocie. Potężna erozja zmienia wybrzeża, brak lodu powoduje, że fale docierają do brzegu ze znacznie większą siłą.
Widzę i wydaje mi się , że rozumiem jak ekosystem wraca powoli do stanu sprzed zlodowacenia. Niedźwiedź polarny ma około 700 tys. lat i przetrwał już wiele takich cykli, podobnie inne lokalne gatunki. Niestety, wszystko co my, ludzie wiemy i zbudowaliśmy powstało zaledwie 10 tys. lat temu i było przystosowane do pogodnego i stabilnego okienka pogodowego po ustąpieniu ostatniego zlodowacenia. Nie martwię się więc o przyrodę, martwię się o nas.
Prof. Jan Marcin Węsławski