DZIKIE ŻYCIE

Wspólny mianownik

Robert Jurszo

Polska bez polowań

„Jakim trzeba być głupcem, by likwidować ubój rytualny i mówić, że się zwierzętom poprawiło. Ubój rytualny, nie jest dlatego, że ktoś ma fanaberię. Ubój rytualny jest dlatego, że istnieją miliony osób, które jedzą mięso z uboju rytualnego. Jak się zabroni uboju, to oni nadal będą jeść to mięso, tylko to mięso nie będzie pochodziło z Polski, albo będzie pochodziło z Polski, a będzie ubijane w zagranicznych ubojniach”1 – mówił myśliwy Maciej Perzyna 13 października w Warszawie podczas protestu rolników przeciwko Piątce dla Zwierząt, czyli nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt.

Zawiera ona kilka zmian, o które organizacje prozwierzęce walczą od lat. Dwie kluczowe to niewątpliwie zakaz hodowli zwierząt na futra oraz wyżej wspomniane ograniczenie uboju rytualnego jedynie do potrzeb żyjących w Polsce wspólnot religijnych. Do udziału w protestach przeciwko tej ustawie namawiał publicysta łowiecki Paweł Gdula, szef portalu „Wildmen”, kiedyś naczelny „Łowca Polskiego”. „Nie wiem jak Wy, ale ja doskonale pamiętam jak wspierał nas Polski Związek Hodowców i Producentów Zwierząt Futerkowych. Przypomnę, że był sponsorem nagród dla myśliwych, którzy redukowali drapieżniki w ostojach głuszców, cietrzewi i kuropatw. Wspierali organizację wielu naszych imprez, ale również pomagali ułożyć trudne stosunki z ministerstwem rolnictwa”2 – wspominał Gdula. Dodał, że futrzarzy i myśliwych łączy walka ze „wspólnym wrogiem”3.

Nie wiem, ilu myśliwych w końcu wzięło udział w tej i w innych manifestacjach organizowanych przez niechętnych „Piątce” rolników i futrzarzy. Na zdjęciach nie widziałem ich raczej wielu. Nie wiem też, jaki jest stosunek całości myśliwskiej społeczności do przemysłu futrzarskiego czy zabijania zwierząt bez ogłuszania z powodów religijnych, bo, o ile mi wiadomo, nie ma na ten temat żadnych badań. Natomiast nie jest to wsparcie, które by mnie dziwiło.

Z pewnością myśliwych i futrzarzy łączy solidarność wynikająca z tego, że obydwie grupy muszą się mierzyć z coraz silniejszą niechęcią społeczną. Poparcie dla dalszego trwania ferm futrzarskich w Polsce jest niewielkie. W sondażu IBRiS dla serwisu „Rzeczpospolitej” opublikowanym 22 września zakaz hodowli zwierząt na futra poparło 68,3 proc. badanych4. Zaś media w ciągu ostatnich kilku lat był zalewane zdjęciami i nagraniami filmowymi pokazującymi okrucieństwo tej hodowli.

Z kolei różne sondaże z ostatnich 2-3 lat pokazują, że Polacy mają głęboko krytyczny stosunek do polowań i myśliwych. Przykładowo, sondaż Kantar dla koalicji Niech Żyją! z listopada 2019 r. mówi, że 94 proc. Polaków chce zakazu polowania na ptaki, których populacje są zagrożone. A 67 proc. jest zdania, że należy zaprzestać strzelania do wszystkich ptaków. Inne badanie, SW Research dla „Newsweeka” z marca 2017 r., wskazuje, że blisko 60 proc. rodaków uważa, że polowania zagrażają zwykłym ludziom5. Wiele mówiący był wynik sondażu SW Research z marca 2018 r., w którym podano, że prawie 80 proc. badanych sprzeciwia się udziałowi dzieci w polowaniach6.

Nawet pobieżny przegląd mediów krajowych pokazuje, że myśliwi w Polsce nie mają dobrej prasy. Dominują doniesienia o kolejnym „pomyleniu z dzikiem”, czyli zabiciu albo postrzeleniu podczas polowania myśliwego lub osoby postronnej. Albo o przypadkach myśliwskiego niechlujstwa podczas polowań na dziki w ramach walki z ASF.

Rację ma redaktor Gdula, gdy pisze, że futrzarze i myśliwi mają wspólnego oponenta. Ludzie, którzy protestują przeciwko hodowlom norek czy lisów to na ogół te same osoby, które sprzeciwiają się polowaniom całkowicie albo patrzą na nie krytycznie i chcą reformy łowiectwa. I nic w tym dziwnego, bo ta grupa ma jeden wspólny mianownik: jest nim troska o zwierzęta, w szczególności o ich dobrostan i ochronę przed cierpieniem. Z tego względu tak wiele w niej wegan czy wegetarian. I to jest ten element, który tę grupę zasadniczo odróżnia od myśliwych, hodowców norek, czy przedsiębiorców żyjących z uboju rytualnego.

Bo wspólnym mianownikiem tych ostatnich jest znieczulenie na krzywdę zwierząt. Nie chcę przez to powiedzieć, że myśliwi to sadyści. Chodzi mi po prostu o to, że pociągając za spust trzeba jakoś zobojętnieć na cierpienie i śmierć zwierzęcia. Tak samo jak zobojętnieć musi ubojnik rytualny, który podrzyna gardło świadomej, miotającej się w bólu krowie. Albo pracownik fermy, który wkłada szarpiącemu się lisowi w odbyt elektrodę. Inaczej po prostu się nie da.

Robert Jurszo