Historyczna zmiana narracji?
Widziane z morza
Ponieważ od dziecka oglądam filmy i programy przyrodnicze, a od ponad 40 lat mogę je oceniać jako przyrodnik zawodowiec – układam sobie pewną sekwencję tego, jak przez lata zmieniał się sposób pokazywania Przyrody. Nie myślę tu o oczywistym postępie technicznym, który otworzył możliwości o jakich kilkadziesiąt lat temu nie można było nawet marzyć. Miniaturowe kamery o wysokiej rozdzielczości, doskonałe foto-pułapki zasilane bateriami działającymi wiele miesięcy, drony powietrzne i podwodne itd. – lista jest nieskończenie długa i świadczy o tym, że coraz bardziej kosztowne produkcje filmów dokumentalnych znajdują odbiorców, szerokie społeczne zapotrzebowanie, a prawdziwy rynek zasila i napędza ten postęp. Dla mnie jednak ciekawsze zjawisko od technicznych możliwości to sposób opowieści o Przyrodzie.
Pamiętam pierwsze polskie filmy i towarzyszące im czarno-białe albumy przyrodnicze Włodzimierza Puchalskiego – z dzisiejszego punktu widzenia śmiertelnie nudne, ale operujące wysmakowanymi zdjęciami, grą świateł, poważną muzyką. Przyroda zwykle ograniczała się do kilku portretowych ujęć zwierząt i krajobrazów. Świadkowie realizacji tych filmów mówili o starannie przygotowanych plenerach, wycinanych i przenoszonych drzewach dla osiągnięcia idealnego efektu. Trudno było identyfikować się emocjonalnie z portretowanymi obiektami, zwykle nie towarzyszyła im też głębsza refleksja. Dość szybko zaczęły się w Polsce pojawiać filmy produkowane przez BBC – i to był od razu skok jakościowy – po pierwsze Brytyjczycy mieli dostęp do znacznie bardziej egzotycznych gatunków i krajobrazów, a w dodatku znacznie większy budżet i grono zaangażowanych osób pozwalało na bardziej efektowne obrazy. Filmy kręcone w latach 60. były już nową narracją – pierwsze dokumenty o zachowaniu charyzmatycznych zwierząt – wówczas odkrywano kluczowe zjawiska w życiu małp naczelnych czy wielkich drapieżników. Zawsze dodawano bardzo merytoryczny komentarz, często z udziałem wybitnych uczonych – takich jak Jane Goodall czy rozpoczynającego wówczas karierę medialną Davida Attenborougha. Cała klasa tych filmów jest doskonalona do dziś (np. seria „Nasza Planeta”), ale ich schemat opowieści nie zmienił się. Unikalne zdjęcia i człowiek spoza kadru tłumaczący to, co widzimy.
Nowa jakość w filmowej opowieści o przyrodzie pojawiła się wraz z generacją młodych, charyzmatycznych przyrodników – najbardziej znany był tu Steve Irwin z Australii. To on wylansował film przyrodniczy, którego głównym bohaterem jest narrator – dynamiczny młody człowiek, który na naszych oczach naraża się na niebezpieczeństwo łapiąc własnoręcznie zwierzęta – od wyciąganych z nor pająków ptaszników po ubłocone aligatory. Kluczowe sceny to obezwładnianie i prezentacja do kamery zwierzęcia – generalnie widz wie, że bohaterem jest strażnik parku narodowego działający w obronie zagrożonych gatunków, ale uwaga skupia się na człowieku. Szybko ten model telewizyjnego show znalazł naśladowców zwykle nie tak sympatycznych jak Steve Irwin, a do najbardziej ekstremalnych należała para stereotypowych amerykańskich prostaków ze środkowego Zachodu polujących na węże. W czasach, gdy cyrki z udziałem zwierząt odchodzą do historii, zakazywane w coraz większej liczbie miast, ich miejsce zajęły telewizyjne widowiska, internetowe produkcje i dziwaczne parki rozrywki sportretowane w dokumentalnej serii „Tiger King”. Trudno o większą przepaść niż edukacyjny film BBC, zawierający treść naukową i pozytywne przesłanie do widza, a z drugiej strony ludyczną rozrywkę, gdzie zwierzę jest tylko obiektem, który ma za wszelką cenę zwiększyć oglądalność i przychód produkcji.
Oczywiście wszyscy ci dziwni faceci obładowani bronią i panie w bikini opowiadają, że ich celem jest ochrona zwierząt i to ich sposób na zachowanie gatunków. Trudno powiedzieć, czy to zmiana sposobu opowiadania o Przyrodzie, czy po prostu nagle widoczna stała się cała klasa społeczna, dotychczas nie utożsamiana z edukacją ani wiedzą, klasa, która też chce pokazać, że ma coś do powiedzenia o zwierzętach. Można się obawiać, że jak w ekonomii zły pieniądz wypiera dobry, a w muzyce popularnej coraz śmielej poczyna sobie disco polo, tak też rozumne i wartościowe programy przyrodnicze będą przysłaniane prymitywnym show. Ale też trzeba pamiętać, cytując K.I. Gałczyńskiego „…bo nie tylko profesor może pływać w kajaku, ale również zwyczajny kretyn”.
Prof. Jan Marcin Węsławski