DZIKIE ŻYCIE

Kto tu jest bardziej nawiedzony?

Jan Marcin Węsławski

Widziane z morza

Związek pomiędzy pragmatyzmem – praktycznym podejściem do rzeczywistości – a podejmowaniem decyzji na podstawie racjonalnych przesłanek jest bardzo pokrętny. Zwykle oczekujemy racjonalnych decyzji od technokratów – ludzi, którzy coś konkretnego budują czy konstruują. Podobnie, od ekonomistów, którzy analizują prawa popytu i podaży. W konsekwencji to racjonalne decydowanie powinno nam zapewnić bezpieczeństwo, stabilizację i ciepłą wodę w kranie. Na przeciwnym biegunie stawia się ideologów, działaczy kultury, artystów i obrońców Przyrody – tu dominują emocje, wrażenia i sfera nieracjonalna, która ma nam zapewnić poczucie sensu istnienia. Nieoczekiwanie w Polsce (ale i nie tylko), w gospodarce i polityce klęskę poniosły działania racjonalne. Zatriumfował populizm, rozchwiane emocje bazujące na nowo zbudowanych wizerunkach wrogów. Najdziwniejsze, że temu odchyleniu poddały się też kręgi technokratów – bo jak inaczej nazwać lansowane przez inżynierów przekopywanie Mierzei Wiślanej, bezsensowne pod każdym pragmatycznym względem (a na końcu aktualne tylko na okres kilkudziesięciu lat przed ostatecznym zalaniem Żuław przez morze). Jedyne twarde argumenty za przekopem to nieracjonalne, emocjonalne hasła „pokażemy Ruskim, że jak chcemy możemy sobie przekopać wejście na Zalew”. Twarda obrona tartacznej wartości Puszczy Białowieskiej przez leśników, też nie jest oparta na rachunku ekonomicznym, ale na pokazaniu „zielonym”, kto tu rządzi.


Publiczna „dyskusja z zielonymi” na pielgrzymce rybackiej na Zatoce Puckiej – nie ma miejsca na racjonalne argumenty. Zostały emocje i zamknięcie na dialog. Fot. Archiwum IOPAN
Publiczna „dyskusja z zielonymi” na pielgrzymce rybackiej na Zatoce Puckiej – nie ma miejsca na racjonalne argumenty. Zostały emocje i zamknięcie na dialog. Fot. Archiwum IOPAN

Przez cały XX wiek, Zieloni byli zmuszani do poszukiwania twardych argumentów na obronę swoich racji – i, jak pisał amerykański ekolog Michael Soulee, nabawili się „neurotycznej potrzeby racjonalizacji swoich decyzji”. Stąd powodzenie nowej ekonomii środowiska, przeliczania dóbr i usług ekosystemu na walutę. Powstały całe szkoły wiążące zdrowie ludzi z Przyrodą i uzasadniające „potrzebę” istnienia każdego gatunku (niechcący zapominając, że większość gatunków na Ziemi to pasożyty i patogeny).

Tyle, że dziś zmienił się odbiorca ich protestów – to już nie bankster z kalkulatorem w ręku, którego być może dałoby się przekonać, że w perspektywie 100 lat naturalny las przyniesie więcej pieniędzy z turystyki niż zamiana go w plantację. Dziś z „Zielonymi” dyskutuje nowy decydent – znacznie bardziej nawiedzony i oddalony od realizmu niż tradycyjny obrońca przyrody. Dla niego nieważny jest rachunek ekonomiczny, tylko walka z wrogiem, niepoddawanie się wegetarianom i cyklistom, i ostateczna wygrana nad znienawidzonymi liberałami – za dowolnie wysoką cenę.

Zaskoczenie, jakie w polityce wywołał triumf populizmu i wykorzystanie emocji, jest tłumaczone lekceważeniem symboli i wartości niematerialnych przez demokratyczno-liberalne struktury władzy. To samo zjawisko następuje w relacji człowiek – przyroda. Zieloni nauczyli się walki z wrogiem, który już nie istnieje, a że „navigarre necesse est”, więc teraz trzeba powrócić do źródeł ruchu obrońców Przyrody. John Muir w końcu XIX w. nie argumentował konieczności utworzenia pierwszych parków narodowych w USA dochodem ze sprzedaży biletów, ale duchową wartością krajobrazu, pisał o „godności góry” – i to te argumenty ostatecznie przekonały społeczeństwo błyskawicznie rozwijającego się przemysłowego państwa, że warto pozostawić w stanie naturalnym ogromne połacie żyznej i nadającej się do kolonizacji ziemi.

Prof. Jan Marcin Węsławski