DZIKIE ŻYCIE

Szantaż myśliwych

Robert Jurszo

Polska bez polowań

Piszę te słowa w sierpniu, a jak sierpień to, wiadomo, początek sezonu polowań na ptaki. Jak co roku na łamach OKO.press napisałem artykuł1, w którym przypomniałem najważniejsze obiekcje dotyczące łowów na tzw. „pióro”, bo takim eufemizmem gwara łowiecka określa ten rodzaj zabijania.

W komentarzach pod moim tekstem odezwał się Paweł Gdula, były naczelny „Łowca Polskiego”, obecnie szef myśliwskiego portalu „Wildmen”, którego w artykule cytowałem. Przedstawił argument2 za polowaniami na ptaki, który, przyznaję, lekko mnie zszokował.

Gdula zaczął swój wywód od ostrej, choć trafnej, uwagi, że w ostatnich dziesięcioleciach to nasza bezmyślność sprawiła, że w Polsce mamy coraz mniej terenów wodno-błotnych. O tym, że są one ważne, chyba nie trzeba nikogo przekonywać. Dość powiedzieć, że sprzyjają one walce z suszą, gromadząc cenną wodę w krajobrazie, a także, piszę teraz o torfowiskach, akumulują dwutlenek węgla. Cieszy więc, gdy Gdula pisze, że myśliwym zależy na odtwarzaniu i zachowaniu tego rodzaju siedlisk. Łączy to ich z wszystkimi zatroskanymi o stan przyrody i klimatu, również ruchem antyłowieckim.

Dalej Gdula zaznacza, że w tym kontekście kluczowym zadaniem myśliwych jest redukcja drapieżników, które zagrażają ptakom zamieszkującym wodno-błotne ekosystemy, również tym chronionym. I z tym również trudno polemizować, ponieważ nie mamy wciąż takich nieletalnych metod ograniczania liczebności tych zwierząt, które mogłyby całkowicie zastąpić odstrzał. Warto tutaj podkreślić, że naukowcy niezwiązani z Polskim Związkiem Łowieckim (PZŁ) i krytycznie nastawieni do tej instytucji również wskazują na istotny potencjał myślistwa w tym względzie. „Dobrym przykładem jest sytuacja lisów, które wybierają jaja z gniazd ptaków, również tych bardzo rzadkich. Lisy w wielu regionach nie mają żadnych naturalnych wrogów, szczepi je się też przeciwko wściekliźnie, więc ich populacja się zwiększa” – mówił mi kilka miesięcy temu dr hab. Michał Żmihorski, jeden ze współautorów opublikowanego na początku 2020 r. listu o potrzebie pilnej reformy łowiectwa.

Jednak redaktor naczelny portalu „Wildmen” stwierdził też, że myśliwi nie będą polować na drapieżniki zabijające ptaki i niszczące ich lęgi, jeśli sami nie będą mogli strzelać do rodzimej awifauny. Dlaczego? Ponieważ nie będą już mieli interesu, by chronić ptaki przed zbyt dużą presją drapieżników. Mówiąc oględnie, zabrzmiało to jak szantaż.

Jednym z deklarowanych celów gospodarki łowieckiej jest ochrona przyrody. Przy różnych okazjach PZŁ podkreśla, że na łowiectwo trzeba patrzeć właśnie jako na jej część. I że dlatego redukowanie łowiectwa jedynie do czynności polowania jest nieuprawnionym uproszczeniem. W tym kontekście absolutnie nie rozumiem sugestii Gduli, że po delegalizacji polowań na ptaki myśliwi po prostu nie będą zainteresowani regulowaniem liczebności drapieżników. To nie jest bowiem ich dobra wola – to jest ich obowiązek. Jeśli biorą ten obowiązek serio, to nie powinno mieć dla nich żadnego znaczenia to, czy będą mogli polować na ptaki, czy nie.

Argumentacja Gduli po raz kolejny przekonuje mnie, że kluczem do naprawy polskiego łowiectwa w taki sposób, by mogło ono faktycznie a nie jedynie deklaratywnie zostać podporządkowane trosce o przyrodę jest jego nacjonalizacja. O takiej opcji pisałem w poprzednim numerze. Idea jest prosta: PZŁ należy rozwiązać a na jego miejsce powinno się powołać agendę rządową, która wzięłaby na siebie odpowiedzialność za prowadzenie gospodarki łowieckiej. Dzięki temu można by ją całkowicie ukierunkować na ograniczanie szkód w rolnictwie i leśnictwie oraz ochronę środowiska. Zabijanie dla mięsa byłoby całkowicie wtórne względem wymienionych celów.

Gdyby ten scenariusz kiedykolwiek się ziścił, to nie byłoby miejsca na grymaszenie w stylu Gduli: „jak nam zabierzecie polowania na ptaki, to nie będziemy redukować polujących na nie drapieżników, bo nic z tego nie będziemy mieli”. Myśliwi, z którymi taka rządowa agenda podpisałaby umowy, po prostu mieliby płacone za redukcję lisów, czy norek wszędzie tam, gdzie byłaby taka potrzeba. Część z nich mogłaby się trudnić tym zawodowo, stając się państwowymi łowczymi. Skoro polski rząd jest w stanie wygospodarować 650 zł za odstrzał lochy w związku z walką z ASF, to na pewno i na to znalazłby pieniądze.

Robert Jurszo

Przypisy
1. oko.press/zabijanie-ptakow-jest-okrutne-i-niepotrzebne-zaczal-sie-sezon-polowan
2. Podaję tu fragment komentarza, całość pod artykuł pod powyższym linkiem: „W moich tekstach wielokrotnie wykazywałem, że myśliwym zależy na odtwarzaniu i utrzymywaniu siedlisk wodno-błotnych. Niestety w ostatnich dziesięcioleciach dzięki bezmyślnej działalności człowieka mamy ich coraz mniej i to jest główny powód spadków, o których piszą organizacje antyłowieckie. W obecnej sytuacji najważniejszym zadaniem myśliwych jest redukcja drapieżników. Mając świadomość zagrożeń każdego roku strzelamy 146 tysięcy lisów, 16 tysięcy jenotów, 3 tysiące norek amerykańskich, a szopów już prawie 2 tysiące. Tym sposobem ograniczamy presję i ratujemy lęgi nie tylko gatunków łownych! Tak robimy to, żeby polować i jeść kaczki, ale jeśli myśliwi nie będą mogli polować na ptaki to… Pan Jurszo będzie łapał drapieżniki? Jeśli politycy ugną się pod presją wegan i wprowadzą zakaz polowania na ptaki to za kilka lat nie będziemy mieli nie tylko kaczek, ponieważ większość myśliwych nie będzie się interesować drapieżnikami! [...] Myśliwi są niezbędni, aby uratować ptaki!”.