Ekologia polityczna socjalizmu, czyli przepis na totalitarną katastrofę
Okruchy ekozoficzne
Dawno, dawno temu troska o środowisko była domeną ludzi o wrażliwym sercu i umyśle przekraczającym ciasny gorset ego. Dzisiaj stała się sprawą polityczną, polaryzując rzeczywistość społeczną w kategoriach prawicy i lewicy. Ci z prawej strony najczęściej lokują się na pozycjach antyekologicznych, a idea ochrony środowiska została w dużym stopniu zaanektowana przez lewicę.
Przepis na świat z perspektywy lewicowego paradygmatu jest jednak szczególny. Zgodnie z tradycją sięgającą XIX w., gdy dzieje się źle (wtedy w kategoriach socjalnych związanych z dolą klasy robotniczej, a dzisiaj w związku np. ze zmianami klimatu), lud ma przejąć władzę i zarządzić odgórnie odpowiednie rozwiązania naprawiające to, co zepsuł… kapitalizm. Tak, ta diagnoza ciągle się powtarza: źródłem wszelkiego zła jest system ekonomiczny, a dokładnie kapitalizm z jego immanentną niesprawiedliwością społeczną, a dzisiaj także destrukcją środowiska. Zarządzić, w tym przypadku, oznacza zmusić ludzi do tego, czego do tej pory nie robili w wystarczającym stopniu. Najbogatszych do podzielenia się zyskiem w postaci odpowiednio wysokich podatków, przedsiębiorców do instalowania OZE, naukowców do wymyślania rozwiązań technologicznych sprzyjających środowisku, a konsumentów do rezygnacji z mięsa i innych nieekologicznych zachowań. Ci, którzy odkryli prawdę, mają przejąć władzę i w jakiś sposób zmusić tych, którzy jeszcze jej nie odkryli, albo jej nie podzielają, do jedynie słusznych zachowań. Kiedyś w tym duchu wybuchały rewolucje, dzisiaj (choć rewolucja może się zdarzyć) czekamy na przebudzenie polityków i silne państwo, które zrobi, co trzeba. Pokusa jest wielka, bo (rzekomo) wiemy już wszystko i mamy wszystkie niezbędne narzędzia, by naprawić świat, w tym klimat. Tyle że wtedy państwo (politycy, naukowcy, eksperci, służby) musiałoby ingerować we wszystkie dziedziny życia, w każdą naszą decyzję, bo żeby uratować świat musi się zmienić wszystko. Od samych podstaw.
Ten totalitarny rys odsuwający na bok jednostkę oraz wolność indywidualną jest mocno zakorzeniony w filozofii materializmu, która ma znacznie dłuższą historię niż socjalizm kiełkujący w XIX w. To komplementarne wobec idealizmu myślenie każe widzieć rzeczywistość jako obiektywny twór, wobec którego ludzki umysł jest wtórny. Byt kształtuje świadomość. Wpływając na rzeczywistość, możemy dowolnie rzeźbić ludzkiego ducha. W tej grze obiektywnego świata z umysłem człowieka jednostka znaczy niewiele, a jej wolność jest zaledwie kaprysem. Świat, kultura, społeczeństwo, państwo, władza są demiurgami rzeczywistości. Świat można wymyślić i wykreować zgodnie z wartościami takimi jak: sprawiedliwość, równość, poszanowanie dla przyrody, troska o słabszych.
Tylko, że już to przerabialiśmy. Socjalne rewolucje ostatecznie pożerały swój własny ogon i wynaturzały wartości, dla których wybuchały. Totalitarne rządy, które rzeczywiście chciały zaprowadzić porządek w myśl powszechnej szczęśliwości, mają na koncie miliony niewinnych ofiar. Przykłady komunistycznej Kambodży, Chin, ZSRR, Kuby czy Korei Północnej ciągle są dla nas przestrogą. Jak wyglądałby ekologiczny raj, gdyby aktywiści przejęli władzę i mogli zarządzić rzeczywistością zgodnie z najsłuszniejszymi ideami ekologii głębokiej? Co zrobilibyśmy z tymi, którzy absolutnie nie chcieliby się podporządkować jedynie słusznej ekologicznej prawdzie?
Jest w tych marzeniach jakaś przerażająca arogancja. Odgórne naprawianie świata paradoksalnie winduje człowieka na uprzywilejowaną pozycję, odzierając rzeczywistość z jakiejś subtelnej tajemnicy i negując mądrość natury do samoregulacji. A samego człowieka degraduje z jego odpowiedzialności za własne życie, wpychając go w rolę bezwolnego dziecka, które trzeba prowadzić za rączkę przez życie, kontrolować, ganić i nagradzać, kiedy trzeba. Ta inżynieria społeczna jest karykaturą pięknego życia. Wielu starszych Czytelników prawdopodobnie pamięta czasy, kiedy doświadczaliśmy tego na własnej skórze.
Co nam zatem pozostaje? Wybór między prawicą a lewicą w kontekście ludzkim i środowiskowym jest jak dylemat, pod którym drzewem schronić się w czasie burzy: iglastym czy liściastym? W podzielonym świecie i podzielonych umysłach chodzi raczej o to, by dostrzegać, że prawda zawiera w sobie oba przeciwieństwa, które się wzajemnie dopełniają. Droga środka to wyjście poza sztywną dychotomię i świadome działanie z serca, które zmienia cały świat. Prawdziwe działanie polega na tym, by robić to, czego nie można nie robić. Cała reszta przyjdzie sama.
Ryszard Kulik