DZIKIE ŻYCIE

Między nadzieją a rozpaczą – „O czasie i wodzie”

Hanna Schudy

Książek o wodzie, lodowcach, a jednocześnie o balansowaniu między rozpaczą antropocenu i nadzieją ekomodernistów jest sporo. „O czasie i wodzie” Andri Snæra Magnasona na pewno nie jest kolejną taką książką. To wielowątkowa i urzekająca opowieść, która w naszych schyłkowych czasach poszukuje języka motywowania do wiary w przyszłość. Okazuje się, że poszukiwanie może być sensem samym w sobie, bo zbyt szybkie rozwiązania wiodą najczęściej na manowce.

„Wszystko płynie” – to nie tylko znane słowa greckiego filozofa, ale chyba także ogromna nadzieja dla tych, którzy chcieliby jeszcze wierzyć w przyszłość ludzkiej cywilizacji oraz życia na planecie Ziemia. Zasadą świata była dla Heraklita zmiana: wszystko powstaje, po czym ginie, i tak w kółko. Ta archaiczna wręcz wiara w ciągłość czasu, jego cyrkularność stoi w opozycji do pojęcia czasu linearnego, charakterystycznego dla np. wiary chrześcijańskiej, gdzie Pismo wyraźnie określa, że był początek, będzie i koniec, poprzedzony wcześniej sądem ostatecznym, potępieniem grzesznych i nagrodą dla sprawiedliwych. Ikonografia i narracje ostatnich lat wpisują się najwyraźniej w ramy tego mitu końca świata. Apokaliptyczne obrazy lub nastroje sączą się szczególnie intensywnie podczas pandemii. Powodem ma być to, że jako ludzie jesteśmy zepsuci, niezdolni do zmiany czy nawet refleksji. Kto spragniony jest nieco innej antropologii i czeka na coś więcej niż jedynie na skrojony na nasze czasy stoicyzm czy budowanie postapokaliptycznych atrap, musi trochę poszukać. Czy znajdzie to w książce „O czasie i wodzie” Andri Snæra Magnasona, islandzkiego pisarza i poety, kandydata na prezydenta Islandii w 2016 r.? Z międzypokoleniowych rozmów na pewno wyłania się niezgoda na to, aby w XXI wieku stać nas było jedynie na powtórkę z baroku. Autor obiecuje też poszukiwanie języka, który miałby przełamać klimatyczny szum informacyjny. Na tle innych książek o lodowcach czy kryzysie klimatycznym to już coś.

Podejrzana nadzieja

Ilu z Was zapala się ostrzegawcza lampka, gdy ktoś pisze o nadziei? Czy nie macie wręcz instynktownej ochoty zaserwować takiej osobie zimnego kubła wody na przebudzenie, aby zrozumiała, że jesteśmy jednak na Titanicu? Informacje docierające do nas są przecież jednoznaczne – Agencja NASA poinformowała ostatnio o oddzieleniu się lodowej formacji od Antarktydy. Na zdjęciach widać duży fragment lodu oddalający się od lądu. Z kolei badania na Arktyce pokazują, że „marcowe maksimum” temperatury wypadło w lutym – będzie to druga taka sytuacja w historii pomiarów. Rządowa agencja British Antarctic Survey (BAS) nagrała w lutym 2021 r. z powietrza materiał, na którym widać ogromne pęknięcie szelfu, około 20 kilometrów od stacji badawczej Halley na Antarktydzie – oderwana bryła ma wielkość miasta Los Angeles. Także lodowce górskie topniały szybciej i w sposób niekontrolowany – setki osób zginęło w wyniku oderwania się części himalajskiego lodowca i uszkodzenia tamy w północnych Indiach. Wiele dystryktów zostało postawionych w stan podwyższonej gotowości. W dole rzeki Alaknanda ewakuowano ludzi. 

Nie bez powodu wspominam o lodowcach, bo także Andri Snær Magnason uczynił je bohaterami swojej książki „O czasie i wodzie”. Z wielu powodów lodowce to ostatnio wdzięczny temat lub wręcz ikona naszych czasów. Kwestię tę poruszają chętnie artyści, m.in. w Polsce Tomasz Domański we Wrocławiu prezentował lodową „Maszynę czasu”, z kolei duńsko-islandzki artysta Olafur Eliasson w Londynie pokazywał lodową instalację „Ice Watch”. Podaję te przykłady, ponieważ pokazują one jak intuicje pozornie obcych sobie ludzi kulminują się w podobnych wyobrażeniach czy odczuwaniu obecnych czasów. Lodowce pociągają pięknem, stają się też kwintesencją symbolicznej klepsydry, która nieubłaganie odlicza kres. Lodowcowa klepsydra ma jednak wpisaną w siebie nieodwracalność.

Snucie opowieści

Kontemplacja lodu czy wody to dla autora okazja głębszego namysłu nad czasem, który jest różnie odczuwany w zależności od perspektywy geologicznej czy ludzkiej. Zmiany klimatu są wciąż dużo mniej „namacalne” niż ludzkie losy. Magnason przyjmuje dość specyficzną strategię mówienia o kryzysie klimatycznym – stara się unikać takiego słownictwa jak: zakwaszenie oceanów, średnia temperatura Ziemi, PH czy logarytmy. Jego zdaniem dla przeciętnego Kowalskiego to zwykły „szum informacyjny”. Nie wszyscy ludzie potrafią czytać wykresy. Zamiast tego autor opowiada o swoich dziadkach. Mieli oni nie tylko obserwować od lat „dynamikę” lodowców, ale też przeżyć upadek kilku systemów ekonomicznych czy politycznych, które wydawały się  niewzruszone. Te wielowątkowe narracje nie prowadzą do jakiegoś konkretnego wniosku i w pewnym sensie potwierdzają tezę książki – nie mamy języka do opisu naszego świata, cały ambaras polega zatem na jego poszukiwaniu. Snucie opowieści jest przy okazji powrotem do pierwotnie ludzkiej potrzeby zachowywania ciągłości między przeszłością i przyszłością. Snucie to przecież przędzenie nici, a ta łączy i spaja.

Wzorów sztuki opowiadania Magnason szuka w starych baśniach czy poezji islandzkiej. Sięga też do rodzinnych pogaduszek, które są pretekstem do uchwycenia czegoś ponadpokoleniowego, co łączy ludzi na przestrzeni wieków. Opowiadania są środowiskiem pamięci, a ta jest przecież rezerwuarem dla wielkich ludzi i przełomowych działań. Znamy to przecież nie od dzisiaj – cieszymy się, jeżeli znamy kogoś bliskiego, kto przyczynił się do czegoś epokowego. Nie jest to oczywiście odosobniona myśl – można wspomnieć chociażby książkę Romana Krznarica „The Good Ancestor: How to Think Long Term in a Short-Term Word” (2020 r.), w której autor podkreśla znaczenie myślenia i planowania w kategoriach przyszłości czy gratyfikacji opóźnionej. Dzisiaj płacimy nie tylko za błędy naszych przodków, ale też zdecydowanie częściej korzystamy z tego, że kiedyś ktoś opracował np. szczepionki, leki lub przedmioty użytku codziennego, które ułatwiły ludziom pracę. Jednak obecnie chyba za bardzo koncentrujemy się na tym, jak zły potrafi być człowiek. A przecież właśnie z historii powszechnej czy nawet własnej rodziny znamy osoby, które zmieniły bieg historii. „O wodzie i czasie” nie jest ani pochwałą  gatunku ludzkiego, ani jego krytyką. Raczej zachętą do tego, aby w sobie i innych wzmacniać to, co najlepsze.

W poszukiwaniu języka

Kryzys klimatyczny jest chyba dlatego taki trudny, że towarzyszy mu poczucie „tak musiało być”. Ale przecież za tym nieszczęściem stoją ludzie – nie bez powodu mówimy o antropogenicznej zmianie klimatu. Za tą zmianą stoją konkretne osoby, firmy, rządy, a nie jacyś anonimowi „oni” czy „my”. Opisywany upadek dwóch systemów ideologicznych – kapitalizmu i komunizmu pokazuje, że turbulencje w ludzkiej historii zdarzają się, gdy na arenie pojawiają się odpowiedni „aktorzy” – mogą to być ludzie, ale, jak się okazuje także patogeny. Po kryzysie finansowym, a dzisiaj w czasie pandemii, okazuje się że „żelazne” zasady kapitalizmu są fikcją – nie ma wolnego rynku, bo państwa pomagają bankom i inwestorom. Nagle to nie „gospodarka”, ale służba zdrowia jest tym, co determinuje decyzje o wprowadzaniu lockdownu. Okazuje się też, że nie mamy języka do opisywania czy inspirowania społeczeństwa – czy jesteśmy zbiorowiskiem jednostek czy może jednak nasza zależność od siebie nawzajem jest większa niż nam się wydaje? Ten artykulacyjny stupor jest dla autora paradoksalnie motywacją do snucia opowieści: „Gdy upadają systemy, z okowów wyzwala się język. Słowa, które miały objaśniać rzeczywistość, zawisają bezradnie w powietrzu, niezdolne do wyrażenia czegokolwiek, podręczniki w ciągu jednej nocy stają się przestarzałe, wywracają się drabiny społeczne. Ludziom nagle trudno znaleźć zdania, którymi mogliby opisać rzeczywistość”.

Kontemplacja

Być może inspiracją do napisania książki była kontemplacja przyrody – co w przypadku Islandii wydaje się oczywiste. Islandię mieliśmy okazję poznać także z innej, eksploatacyjnej strony np. w filmie „Kobieta idzie na wojnę” (2018 r.) w reż. Benedikta Erlingssona. W „O czasie i wodzie” namysł nad pięknem mierzy się z pewną wątpliwością – czy naprawdę stać nas tylko na podziw i opłakiwanie? Trzeba docenić sceptycyzm Magnasona, ponieważ np. w książce „Koniec lodu” Dahra Jamaila właśnie to pogodzenie się z umierającą biosferą i topniejącym lodem staje się celem samym w sobie. Magnason dostrzega ten paradoks szczególnie w kontekście swoich międzypokoleniowych rozważań. Mimo pochylenia się nad przemijalnością, autor stawia się po stronie tych, którzy tę wspomnianą wcześniej symboliczną klepsydrę chcą jednak odwrócić. Pyta, czy przyszłe pokolenia patrząc na efekty naszych starań w ramach polityki klimatycznej lub literatury pięknej nie uznają, że dokonaliśmy „filozoficznej kapitulacji, która będzie kolejnym symbolem naszego anarchistycznego autyzmu”? Momentami autor sam płynie z nurtem trudnych i często wykluczających się pytań. Nie zgadza się na nastrój marności (vanitas) ale jednocześnie momentami ulega jego, najwyraźniej upajającej sile: „Myśli wabią niczym syreni śpiew, kuszą, aby machnąć na to wszystko ręką, wszechświat liczy sobie miliardy lat, a my jesteśmy małą iskierką”. Ta iskierka to przecież wprost nawiązanie do barokowego poczucia nicości wobec obcego i pozbawionego boga wszechświata. Stąd nie dziwi przeskok do poczucia nihilizmu wyrażonego cytatem poezji islandzkiego poety Steina Steinarra: „Nic nie ocaleje, wszystko runie, trzaśnie, samo się przewróci, wokół zgliszcza wszędzie. Twoje życie marne, tu zysków nie będzie, jakby nic się nie zdarzyło”.

Lądowanie na mieliźnie

Falowanie po morzu beznadziei oraz szans dociera u kresu książki do dość zaskakującego punktu. Nagle autor nie tyle odzyskuje język, ile wpada w tory, których chyba chciał uniknąć. Dostajemy litanię koniecznych transformacji, jakie mają nastąpić do 2050 r. Są to przemiany polityczne, ale też technologiczne. Postulat zasypywania rowów melioracyjnych jest bliski mojemu sercu, natomiast jako obiecujące remedium autor proponuje też bardzo skomplikowane technologie, które idealnie pokrywają się ze snami ekomodernistów – entuzjastycznie wierzących w nowy, technologiczny wspaniały świat. Moja ironia nie wynika z tego, że nie życzyłabym sobie takich wynalazków. Przedstawiona technologia wychwytywania i zatłaczania dwutlenku węgla w skałach bazaltowych pojawia się niczym Deus ex Machina. Autor wiele obiecuje, tylko że jak na razie niewielu słyszało o tego rodzaju skutecznych zastosowaniach na szeroką skalę. Szkoda zatem, że to falowanie między rozpaczą a nadzieją ostatecznie w książce nie jest zacumowane na czymś realnym i dostępnym.

Hanna Schudy

Andri Snær Magnason, O czasie i wodzie, tłum. Jacek Godek, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2020, karakter.pl