Zmruż oczy
Infracienkie
„- Gdzie byłeś?
- Na wystawie.
- Co widziałeś?
- Nic”.
Przypominam sobie czasem tę przewrotną recenzję dziecka zachwyconego pierwszym w życiu zwiedzaniem galerii w ciemności. Mój kilkuletni wówczas syn, odpowiadając na proste pytania, nie czuł, że w jego odpowiedzi „coś nie gra” i z jakiegoś powodu brzmi śmiesznie, choć wcale śmieszne nie było. Patrzenie jest dla niego tylko jednym z wielu sposobów doświadczania i wcale niekoniecznie tym najważniejszym. Można przecież dotknąć, posłuchać, powąchać, posmakować, poruszyć. Przeżyć.
Zaskakujące, jak bardzo z wiekiem ta perspektywa się zmienia w nieuświadomiony okulocentryzm. Zmysł wzroku staje się dominującym, narzucającym interpretacje, zachowania, potrzeby. Na co dzień funkcjonujemy w ikonosferze plakatów, piktogramów, kodów kultury obrazkowej. Chcąc przekazać informacje, szukamy odpowiedniego emotikona, gifa, naklejki, ilustracji. Kiedy już odwiedzamy muzea czy galerie, żeby zobaczyć „coś więcej”, okazuje się, że mamy problem ze zmianą rytmu. Zatrzymujemy się na kilka sekund. Idziemy dalej. Oryginalnym dziełom przyglądamy się przez ekrany smartfonów, bo zamiast patrzeć, pstrykamy fotki, żeby mieć je na później i móc „zameldować” się na Facebooku. Oczywiście, nie wszyscy tak mają, ale ten „styl patrzenia” jest mierzalny i niestety dominujący. Kontakt z dziełem sztuki zajmuje zwiedzającemu mniej niż minutę, a wrażenia ze zwiedzania można by często streścić w słowach przywołanej na początku „recenzji”. Oglądać, nie zawsze znaczy widzieć.
Nie bez przyczyny Władysław Strzemiński, napisał „Teorię widzenia”, kiedy tracił wzrok. Historia patrzenia opiera się na poznawaniu możliwości ludzkiej percepcji od początku istnienia ludzkości. To suma wiedzy i świadomość istnienia „szczelin”, które w obszar wizualności wpuszczają światło innych zmysłów, angażują ciało, łączą.
Czy niewidomi mogą zobaczyć obrazy? Nie mogą albo mogą na tyle, na ile pozwala im dysfunkcja wzroku, a stopień i rodzaj tego ograniczenia jest bardzo zróżnicowany. Mogą jednak poznać dzieło i zrozumieć, niejednokrotnie lepiej i głębiej, poświęcając mu dużo więcej czasu i koncentracji. Potrzebują audiodeskrypcji, z dobrze opisaną przestrzenią, wnikliwym przedstawieniem szczegółów. Potrzebują dotknąć, żeby wyobrazić sobie kształt, poznać dotykiem detal. Może to być obiekt przestrzenny, relief, wypukłodruk, faktura. Niezależnie od stopnia wady wzroku kombinacja dotyku, słowa i wyobraźni pozwala „zobaczyć”, czyli „doświadczyć”. Doświadczenie angażujące dotyk i wyobraźnię językową wymaga koncentracji i czasu. Mimo że surogatywne doświadczenia nie zastąpią wizualności, to w sensie zrozumienia i relacji z dziełem, są intensywniejsze.
Kontakt ze sztuką haptyczną (dotykową), zwiedzanie wystawy przeznaczonej do dotykania czy wreszcie poznawanie prowadzonych przez osoby niewidome galerii-miejsc takich jak: „Niewidzialny dom” w Toruniu lub „Ważne Miejsce” w Katowicach, otwiera na doświadczanie sztuki całym sobą.
Kiedy poruszaliśmy się przez godzinę w ciemności, mój syn trzymał się jedną ręką mojej nogi. Ja wchodząc do kolejnych ciemnych sal, których architektury nigdy nie widziałam i nie zobaczę, zaczynałam się garbić. Wyciągając przed siebie dłonie, szukałam po omacku materii, mogłam jej dotknąć, bez odniesienia do przestrzeni, skali, nie wiedząc, na jakiej wysokości jest sufit, dokąd prowadzi ściana, której trzymałam się po omacku. Uginałam kolana, zniżałam głowę, jakbym była w podziemnym przejściu, jaskini lub schronie. Wiedziałam, że mogę się wyprostować, że to nie jaskinia, ale moje ciało reagowało na to, co zapisało się w jego pamięci. Pozbawione kontroli wzroku, niczego innego nie miało. Wolny krok, wyciągnięte ręce, kierowanie się głosem przewodnika, który prowadzi. I dotykanie, dzięki któremu zrozumiałam, jak bliski jest język abstrakcji, kiedy przedmioty zamieniają się w kreski, płaszczyzny, faktury. Dla pięcioletniego dziecka było to przeżycie, które zapamięta do końca życia. „Najfajniejsza” wystawa, na której nie widział „nic”.
Dagmara Stanosz