O czym szumi „Listowieść”
Przenikanie się ludzkich losów, substancji między korzeniami a grzybami, wzrost, zawód, powroty, przemiana energii i materii – to życie w całym swym bogactwie. Świat powieści rządzi się swoimi prawami przez co odkrywa to, co najbardziej nieracjonalne lub niewyobrażalne. Czy fikcja, która powtarza się w opowiadaniach ludzi od tysięcy lat wciąż pozostaje jedynie wymyśloną historią?
Język czasami zawodzi, gdy chodzi o takie pojęcia, jak „życie”. Richard Powers, autor nagrodzonej Pulitzerem powieści „Listowieść”, próbuje opowiadać o życiu „słowami sprzed słów”. Nie chodzi o to, że książka napisana jest neologizmami, nowomową czy raczej staromową. Autor snuje opowiadanie w formie drzewa, czasami genealogicznego, innym razem skupia się tylko na korzeniach, pniu, koronie i nasionach. Nieważne jest, czy udaje mu się w pełni wyczerpać temat życia, powieść bowiem nie ma takiego obowiązku. Kiedy zestawimy jego książkę z innymi, wielkimi tekstami kultury wydaje się, że docieramy do jakiejś tajemnicy. Temat życia podejmują pisarze od tysiącleci – od kiedy tylko zachowały się pisma napotykamy się na kosmogonie, próby wyjaśnienia życia, ujarzmienia jego proteuszowego charakteru. O „Listowieści” można śmiało powiedzieć, że jest to rodzaj epopei o życiu, której przedział czasowy wymyka się perspektywie życia człowieka, a nawet rodu. To fikcja literacka, ale jakże wpisująca się w intuicje snute przez człowieka od zawsze. Jej treść jest wieloznaczna, wielowątkowa, czasami przez to trudna i chaotyczna. Można też odnieść wrażenie, że autor nie tyle opowiada o życiu, ale że został przez życie wzięty na zakładnika. Życie mówi przez autora swoją najgłębszą tajemnicę. Jest ona momentami sprzeczna z naszymi współczesnymi intuicjami, dlatego dobrze, że Powers daje nam pewne tropy do zrozumienia tej układanki, a jednym z nich są „Metamorfozy” Owidiusza.
Pisanie przyrodą
Powieść jest długa, książka wydana estetycznie (okładka), jest też – jak na swoją objętość – lekka, więc śmiało można ją wziąć na wakacje, do pociągu, namiotu jako towarzysza w oglądaniu świata. Pozornie czytamy historie różnych ludzi, obcych sobie, których losy nigdy się nie spotykają. A jednak właśnie tropy pozostawione przez autora pozwalają mniemać, że powieść to epos o życiu jako takim i jego największym pragnieniu, jakim jest dalsze życie, istnienie i rozrost.
Pod względem językowym książka jest ucztą, a kiedy sobie uświadomimy, że czytamy polski przekład to nie wiadomo kogo bardziej podziwiać – autora czy tłumacza (Michał Kłobukowski). „Listowieść” wprowadza nas w klimat literatury amerykańskiej, mającej ogromne tradycje tzw. przyrodopisania, o czym więcej w języku polskim możemy się dowiedzieć z książek Joanny Durczak („Rozmowy z ziemią. Tradycja przyrodpisarska w literaturze amerykańskiej”, Lublin 2010) czy Julii Fiedorczuk („Cyborg w ogrodzie. Wprowadzenie do ekokrytyki”, Gdańsk 2014).
Powers pisze wykorzystując typowe dla przyrodopisania toposy – mamy tu samotników wyruszających do głuszy i dziczy, nadwrażliwców separujących się od innych ludzi, pionierów amerykańskich, którzy wiodą ciężkie, ale szczęśliwe życie na odległych farmach z dala od „nowoczesności i militaryzmu”. Spotykamy też bohaterów, których można nazwać radykałami czy nawet terrorystami. Momentami intuicje autora nasuwają skojarzenia do pomysłu Olgi Tokarczuk, która w swojej powieści kryminalnej „Prowadź swój pług przez kości umarłych” wprowadza wywrotową ideę, że to zwierzęta zaczynają bronić same siebie, uciekając się do zbrodni – element zwierzęcy, czy jak u Powersa – roślinny, zyskuje sprawczość. Ta właśnie aktywność, a nie jedynie bierność świata ożywionego, pozwala zaliczyć powieść Powersa do literatury posthumanistycznej. Ludziom towarzyszą drzewa, nie jako tło, tylko wręcz element sieci zdarzeń. „Listowieść” urzeka poplątaniem perspektyw, gmatwaniną ludzkich i drzewnych losów, jest jakby spojrzeniem z góry, skąd widać wszystko, podczas gdy tradycyjne przyrodopisanie jest mocno osadzone w uczuciach i perspektywie pisarza.
Bioróżnorodność człowieka
W XXI wieku, czasie antropocenu i katastrofy klimatycznej przyrodopisanie Powersa wychodzi naprzeciw katastrofopisaniu. Mizantropia sączy się tu tylko momentami, kiedy mowa jest o specyficznym „podgatunku” człowieka, którego sposób działania polega na niszczeniu: „Ludzkość przeżarta jest chorobą. Ten gatunek nie przetrwa długo. Był poronionym eksperymentem. Świat wkrótce odzyskają zdrowe inteligencje, te zbiorowiska. Mrowiska i roje” (s. 75). Ta niechęć kontrastuje z miłością do ludzi, w których drzemią starodawne moce roślin i zwierząt nastawione na kooperację, miłość, ciepło: „Jeśli chcesz poznać sekrety Przyrody, musisz się pilniej ćwiczyć w człowieczeństwie” (s. 13). Momentami można odnieść wrażenie, że Powers przewiduje pandemię Covid-19, kiedy opisuje masowe rozprzestrzenianie się chorób drzew, najczęściej wywołanych głupotą czy chęcią zysku: „Zabójca wkrada się do kraju z Azji, w drewnie chińskich kasztanów, które sprowadzono do wykwintnych ogrodów” (s. 21). Choroby roślin, gradacje owadów na dużych obszarach są pretekstem do ukazania słabości ludzkiego planowania czy silnych zależności człowieka od roślin, nawet w czasie, kiedy wydaje się, że wszystko można wyprodukować.
W powieści, niczym w atlasie zwierząt, spotykamy całą różnorodność postaw ludzkich, które są ucieleśnieniem postaw opisywanych czy ocenianych przez pisarzy od stuleci. Momentami przewija się niczym nić odwieczna intuicja powiązana z wędrówką dusz, reinkarnacją czy nawet animizacją. Mamy postaci, które sprzyjają życiu i te, które z nim walczą. Poznajemy naukowczynię, która walczy o prawdę o komunikacji roślin, i radykałów, którzy walczą z przemysłem drzewnym. Sukces odnoszą ci, którzy potrafią trudny język przekładać na to, co znane. „Jeżeli z kolei chcesz dotrzeć do ludzi z przekazem czy wiedzą, musisz to zrobić przy użyciu czegoś, co jest im znane, do nich podobne”. W ogóle przewija się tu często motyw wariacji, różnorodności, mutacji. Nie ma tu prostego podziału na ludzi czy drzewa, ponieważ te dwie kategorie kryją w sobie kosmos różnorodności. Drzewa mogą być pokarmem, wręcz żywicielem rodziny, przyjacielem, ale też kimś, kto zrzucając ze swoich gałęzi małego chłopca „pozbawia” go czucia w nogach na całe życie. Drzewa też ulegają metamorfozie – co z kolei jest nawiązaniem do Owidiusza, który jest jakby jednym z bohaterów – mają postać pomarańczowego soku, batonu czekoladowego, kawy, ławki czy stołu. To wszystko sprawia, że mamy do czynienia z poplątaniem i różnorodnością na wielu poziomach. Pod tym względem powieść nie tyle jest opowiadaniem jakiejś konkretnej historii, ale mamy do czynienia z immersyjnością, zanurzeniem w gmatwaninie losów – usłyszeć tę melodię znaczy ponieść się „Listowieści”.
Forma drzewa
„Listowieść” to powieść zagadka. Zanurzenie się w niej zaczyna się dopiero w momencie, kiedy odszyfrujemy pewne tropy. Sama konstrukcja powieści nawiązuje do drzewa – genealogicznego, drzewa życia czy po prostu formy drzewa. Nie chodzi tu tylko o historie rodzinne, ale też o samą budowę czy genealogię drzewa. Początkowo wprowadzani są pozornie osobni bohaterowie niczym oddzielone monady, następnie to wszystko kanalizuje się wręcz w pień, po czym rozgałęzia w koronie, a następnie eksploduje w nasionach. Książkę moim zdaniem można czytać od końca, gdyż spis treści daje klucz do całości. Oryginalny tytuł Overstory został na język polski niesamowicie przełożony – ta onomatopeja szeleści i daje kolejny wymiar dla tej wielowątkowej opowieści. Tak jak mamy wątki w tkaninie, tak tutaj mamy do czynienia z tkaniem opowieści o życiu przy użyciu różnych dziejów istot żywych – ludzi i drzew. Overstory kieruje naszą uwagę w górę, ku warstwie najwyższej drzew, gdzie – podobnie jak pod ziemią – drzewa nie są już osobnymi bytami, ale zaledwie ośrodkiem wielkiej plątaniny życia.
Powieść to jednocześnie sieć historii, filozofii i starych opowieści. Odbiegają one od naukowego wywodu czy nawet filozofii europejskiej, często antropocentrycznej. Z filozofii europejskiej obecny jest w tej opowieści, moim zdaniem, Artur Schopenhauer, który mocno inspirował się filozofią Wschodu. Oto mamy życie, wolę życia, której zasadniczym celem jest ona sama, pęd do życia. Dlatego u Powersa napotykamy drzewo wiadomości dobrego i złego, drzewo figowe Ved: „Najwyższa Osoba Boga rzekł: Istnieje niezniszczalne drzewo figowe rosnące korzeniami w górę gałęzie zaś mające w dole, a liśćmi jego są hymny wedyjskie. Kto zna to drzewo, ten jest znawcą Ved”. To niezniszczalne drzewo jest metaforą życia, które wciąż się odradza i zrobi wszystko, aby przetrwać, choćby za cenę życia innej istoty. Wgląd w istotę rzeczy mają w „Listowieści” bohaterowie niejako wykluczeni ze społeczeństwa czy np. społeczności akademickiej za szerzenie „prawdy o drzewie”. Momentami można nawet poczuć, że ludźmi niejako sterują drzewa. Jeżeli przyjąć taką perspektywę, to walka m.in. o Turnicki Park Narodowy czy o Puszczę Białowieską byłaby efektem samoobrony drzew, które powiązane z danym człowiekiem mocą splotów i historii same niejako walczą o przetrwanie.
Radykalny korzeń
To może być tylko moje zmyślenie, może urojenie, a może jednak coś w tym jest, że w opowieściach typu fiction ludzkość od tysięcy lat przekazuje pewne intuicje, które pojawiają się w różnych kulturach. W „Listowieści” pojawia się, w moim odczuciu, pewna wywrotowa koncepcja o sprawczości drzew oraz o tym, że jako istoty z nimi powiązane realizujemy ich wolę, jaką jest życie. Co ciekawe autor buduje swoich bohaterów tak, że niejako znamy te osoby z doświadczenia. Chodzi o ich cechy charakteru, ale też o wygląd – protest przeciwko wycince gromadzi ludzi o podobnych cechach jak ci, których znamy z obozów w Polsce. Zapachy, rodzaje spodni czy butów, rodzaj spożywanego pokarmu – to wszystko sprawia, że mamy do czynienia z typem ludzi tak różniących się np. od drwali, jakbyśmy mieli do czynienia z różnymi gatunkami ludzi.
„Listowieść” jest pozytywnym wkładem do literatury przyrodniczej, która epatuje katastrofizmem a człowieka niejako wykrzywia w mizantropijnym zwierciadle. Autor nie operuje generalizacjami, ale opisuje swoich bohaterów co do detalu, pokazując ich wyjątkowość czy indywidualizm, a jednocześnie ich zasadniczą niesamodzielność czy uwikłanie w sieć zależności. Tego rodzaju strategia odbiega od przyjętej w naukach przyrodniczych, ale też ukazuje tych nauk skostnienie. Jedna z bohaterek, która bada komunikację mikoryzową drzew zostaje wyśmiana przez grono akademickie i odesłana do baśni i bajeczek, bo tylko tam „wszystko jest ze sobą powiązane”. Koncepcja komunikacji drzew okazała się zbyt wywrotowa i dopiero po latach potwierdzona przez innych badaczy. Powers oferuje nam jeszcze inną „odjechaną” koncepcję. Sądzę, że w „Listowieści” drzewa odzyskują sprawczość, niczym w baśniach przejmują akcję, trzymają władzę nad ludźmi, którzy walczą w ich imieniu. Niektórzy pracują nad genetycznymi odmianami np. kasztanowca odpornego na choroby. Z kolei inni ludzie bronią drzew fizycznie, nie pozwalając na ich wycinkę. Mamy też wrażenie, że są oni metamorfozami dawnych wojowników o prawdę, wiarę czy godność. Tak jak Dafne za swoją nieustępliwość została zamieniona w liść wawrzynu, tak – być może – bohaterowie „Listowieści” są metamorfozą korzeni, łodyg i liści, niezbędnych elementów do tego, aby życie trwało dalej. Być może to tylko moje subiektywne wrażenia, ale jednak kierowane tropami pozostawionymi przez autora – to on sam w pewnym momencie pyta czy łacińskie słowo Radix, czyli korzeń, ma coś wspólnego ze słowem radykał? Mnie osobiście ten pomysł urzeka.
Hanna Schudy
Richard Powers, Listowieść, Foksal Grupa Wydawnicza, Warszawa 2021, przekład Michał Kłobukowski, gwfoksal.pl. Wydanie oryginalne, Richard Powers, Overstory, New York 2018.