DZIKIE ŻYCIE

„Piękno” polowania z chartami

Robert Jurszo

Polska bez polowań

Nie podzielam typowej dla ruchu antyłowieckiego skłonności, by opisywać myśliwych jako psychopatycznych okrutników, bo nie sądzę, by ten opis miał wiele wspólnego z rzeczywistością. Gdyby faktycznie polujący byli tacy, jakimi chce ich widzieć wielu przeciwników polowań, to należałoby się dziwić, że ktokolwiek w ogóle dał im uprawnienia łowieckie i przepuścił przez badania psychologiczne z pozytywnym wynikiem. Nie wspomnę już o tym, że takie postawienie sprawy całkowicie uniemożliwia jakikolwiek dialog ze środowiskiem myśliwych. A ten jest potrzebny, ponieważ myśliwi bywają użyteczni dla ochrony środowiska, na przykład eliminując gatunki inwazyjne. Nie wspominam już o tym, że ograniczają poziom szkód w rolnictwie, jako że inne, nieletalne metody nie są w stanie obecnie całkowicie zastąpić odstrzału, choć może będzie to wykonalne w przyszłości. Jednak, niezależnie do powyższych zastrzeżeń, co jakiś czas ze środowiska myśliwskiego płynie sygnał, który upewnia mnie w tym, że przynajmniej część jego przedstawicieli ma mocno moralnie zaburzony stosunek do zwierząt. 


Zrzut z ekranu z serwisu youtube.com
Zrzut z ekranu z serwisu youtube.com

„Przywróćmy polowania z chartami!”1 – napisano entuzjastycznie na profilu Instytutu Analiz Środowiskowych, organizacji myśliwskiej znanej z prawnego ścigania mowy nienawiści przeciwko myśliwym. Do apelu dołączono tekst myśliwego Tadeusza Jedliczka, prezesa Fundacji „Folwark Podzamcze”, w którym rozpływa się on nad tą formą polowania i ubolewa, że dziś jest zakazana. „Przecież zarówno charty jak i polowanie z nimi jest cząstką naszej narodowej kultury. Do tej pory przez ćwierć wieku nikomu nie przyszło do głowy, żeby potraktować polowania z chartami jako żywy relikt kultury naszych przodków. A przecież wystarczyłoby wprowadzić w prawie łowieckim czwarty rodzaj uprawnień do wykonywania polowania – charciarskie, które analogicznie do uprawnień sokolniczych uprawniałyby do łowienia zwierzyny przy pomocy chartów” – zachęca. By opisać, jakich rozkoszy dostarcza myśliwym polowanie z chartami, cytuje Stanisława Witkiewicza: „W polowaniu z chartami nagłe pojawienie się szaraka i możność oddania się z całą pasyą jego ściganiu przy pomocy lotnych nóg konia i smyczy ścigłych chartów, daje myśliwemu maksimum łowieckich wrażeń. Szaleństwo ogarniające dojeżdżacza udziela się też koniowi, którego w najwyższym stopniu podnieca chęć prześcignienia chartów” (pisownia oryginalna).

Do wpisu załączono film2 z zimowego polowania z chartami na wilki z 1910 r. Widzimy, jak konni myśliwi wyprowadzają na długich smyczach charty w łowisko. W końcu psy zostają spuszczone, wypłaszają wilki z lasu i rzucają się za nimi w pogoń. Na kilku ujęciach widać, jak dopadają jednego takiego nieszczęśnika, szarpiąc zębami jego ciało. Wilk walczy, próbując wyrwać się mocnym psim szczękom, ale jest bez szans. Jego cierpienia kończy dopiero człowiek.

Trudno mi nawet sobie wyobrazić to, jaki stres musi przeżywać wilk, gdy jest ścigany przez sforę niesamowicie szybkich psów. I jaki strach oraz ból czuje, gdy w końcu go dopadają i wbijają kły w jego skórę. Gdy to oglądam, to nie mogę wyjść ze zdumienia, jak można chcieć przywrócenia takiego barbarzyństwa. Nie wiem, jak bardzo trzeba mieć rozregulowany kompas moralny, by się egzaltować tego rodzaju widokami. Trzeba naprawdę wyprać się z empatii, by w pościgu psów i walce wilka o życie dostrzegać jedynie estetyczny spektakl i źródło podniety. A powoływanie się przy tym na jakąś tradycję to zwykła intelektualna aberracja. Wydawałoby się, że fakt, iż żyjemy w czasach po epoce Oświecenia do czegoś nas zobowiązuje i że raz na zawsze pożegnaliśmy się z „tradycją” jako wystarczającym argumentem za czymkolwiek. Przeszłe zwyczaje nie są nim szczególnie wtedy, gdy wiążą się z zadawaniem bólu i cierpienia. Jeśli mielibyśmy kiedykolwiek zalegalizować te okrutne gonitwy, to dlaczego nie uczynić zgodnymi z prawem walk psów?

Szok mój jest tym większy, że wiele się nasłuchałem i naczytałem o tym, że myśliwskim ideałem jest uśmiercenie zwierzęcia w taki sposób, by maksymalnie skrócić jego cierpienie. Dlatego najlepiej, gdy zwierzę – jak mówi gwara łowiecka – „pada w ogniu”: zwala się w miejscu, w którym otrzymało postrzał i szybko po nim umiera, nawet nie zauważywszy wcześniej strzelca.

Pod wpisem Instytutu Analiz Środowiskowych nie było zbyt wielu entuzjastycznych komentarzy myśliwych. Ktoś przytomnie zauważył, że „gonienie zdrowej zwierzyny do kresu jej sił, a później słuchanie odgłosów dławionego zająca lub płaczu sarny” to nie jest właściwy kierunek, w jakim powinno iść łowiectwo. „Patrzeć jak psy doganiają i zagryzają zwierzynę? To ma być zabawa?” – napisał inny zbulwersowany myśliwy. Mimo wszystko, te reakcje są budujące.

Robert Jurszo