DZIKIE ŻYCIE

Zwycięstwo rozumu

Robert Jurszo

Polska bez polowań

Nareszcie: 22 kwietnia 2021 r. minister środowiska Słowacji Ján Budaj oraz premier Eduard Heger podpisali rozporządzenie, które od 1 czerwca obejmuje wilka na Słowacji ochroną gatunkową. To oznacza upragniony przez słowackie (ale również polskie) środowisko ekologiczne i przyrodnicze koniec polowań na wilki w Słowacji. Do tej pory udało się osiągnąć sukces częściowy, bo taki zakaz obowiązywał jedynie na 23-kilometrowym pasie przygranicznym z Polską. Teraz Słowacja dołączyła do grona europejskich krajów, w których do wilków strzelać nie wolno: Polski, Hiszpanii i Włoch. W Europie takie polowania wciąż są możliwe m.in. w Ukrainie, Rosji, Białorusi, Bułgarii, Litwie, Łotwie, Estonii, Finlandii, Szwecji i Norwegii.

Objęcie wilka całkowitą ochroną gatunkową to zwycięstwo rozumu nad zabobonem. A to dlatego, że idea, by zarządzać populacją wilków poprzez odstrzał jest ugruntowana głównie na przesądach dotyczących tego gatunku. Żeruje również na kulturowo ugruntowanym lęku przed tymi zwierzętami. Centralną figurą tego zabobonu jest przekonanie, że jeżeli nie będziemy do wilków strzelać, to przestaną się nas bać i staniemy się ich ofiarami. Oczywiście znamy z przeszłości, nawet niedalekiej, przypadki ataków na wilków na ludzi. Przykładowo, w latach 90. wilki w Indiach zabiły kilkaset osób, w większości dzieci. Ale nie dlatego, że jakoś szczególnie zasmakowały w „ludzinie”. Tylko z tego powodu, że w wyniku przekształceń środowiska pojawił się problem z ich głównymi ofiarami – jeleniowatymi. O tym zwolennicy odstrzału nie chcą pamiętać.


Wilcze tropy nieopodal granicy polsko-słowackiej, droga przez nieistniejącą wieś Jasiel w Beskidzie Niskim, kwiecień 2021 r. Fot
Wilcze tropy nieopodal granicy polsko-słowackiej, droga przez nieistniejącą wieś Jasiel w Beskidzie Niskim, kwiecień 2021 r. Fot

A jak pod tym względem sytuacja ma się w Polsce? Od 1945 r. mieliśmy cztery przypadki pogryzień ludzi przez wilki: wszystkie w 2018 r. a atakującymi były dwa wilki, które miały wcześniejszy kontakt z człowiekiem. Były oswojone i widziały w człowieku dostarczyciela pożywienia a to gotowy przepis na niebezpieczne sytuacje. Natomiast nie mieliśmy w kraju żadnego wypadku śmiertelnego będącego wynikiem wilczego ataku. W Europie, jak mówił „Gazecie Wyborczej” prof. Krzysztof Schmidt z Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży, po II wojnie światowej odnotowano cztery śmierci z powodu wilków – wszystkie w Hiszpanii. „Wilkom brakowało naturalnych ofiar. Żyły w środowisku antropogenicznym i odżywiały się śmieciami na wysypiskach albo polowały na zwierzęta domowe. A wreszcie zostawiano tam bez opieki kilkuletnie dzieci. Wszystkie cztery ataki wilków na człowieka dotyczyły właśnie małych samotnych dzieci. Gdyby o nie zadbano, to nic groźnego by się nie wydarzyło”1 – powiedział naukowiec. Czyli sytuacja była analogiczna do tej, jaka zaistniała w Indiach: pozbawione swoich naturalnych ofiar wilki wybrały takie, które akurat były pod ręką i które stosunkowo łatwo było upolować. Ale zarówno w Polsce, jak i na Słowacji takiej sytuacji nie mamy: lasy są pełne jeleni, które w naszej strefie klimatycznej są ulubionym wilczym pokarmem. Grzybiarze i ich dzieci mogą czuć się bezpiecznie.

Zresztą bardzo dziwna logika stoi za tezą, że trzeba strzelać do wilków, bo inaczej zaczną zjadać nas i nasze dzieci. Dość oczywiste wydaje się bowiem, że jeżeli chcemy zniechęcić wilki do kontaktu z ludźmi, to ich zabijanie jest raczej przeciwskuteczne. Martwy wilk nie nauczy swojego potomstwa unikania ludzi – będzie po prostu martwy. Jeśli mielibyśmy faktycznie w ten sposób „tresować” wilki, to musielibyśmy zadbać raczej o to, by przetrwały przykre spotkanie z naszym gatunkiem. I coś takiego się robi, nazywając to „warunkowaniem awersyjnym”. Na przykład, jeśli jakiś wilk zbyt często zbliża się, bądź nawet nawiedza ludzkie siedziby, odstrasza się go strzelając do niego gumowymi kulami (wymaga to zgody Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska). I wtedy, faktycznie, jest szansa na to, że trafiony gumową kulą wilk zakoduje sobie, że lepiej nie kręcić się tam, gdzie może go spotkać taka przykrość. I można się spodziewać, że swoich młodych nie będzie w takie miejsca przyprowadzał.

Wśród „dyżurnych” argumentów za polowaniami na wilki jest również taki, który mówi, że musimy to robić, by ograniczać straty w zwierzętach gospodarskich. Badania nie potwierdzają tej tezy. Więcej: mówią, że jest ona fałszywa, że to właśnie odstrzał wilków może skutkować wzrostem ofiar w żywym inwentarzu. Stowarzyszenie dla Natury „Wilk” na swojej stronie cytuje estońskie badania: „W Estonii, w której populacja wilka szacowana jest na 15-25 grup rodzinnych (do 250 osobników), w latach 2007-2010 wraz ze wzrostem liczby odstrzelonych wilków (od 27% do 55% jesiennego stanu liczebnego populacji), wzrosła liczba zabitych zwierząt gospodarskich (od 148 do 565 zwierząt)”2. Podobnych badań jest więcej. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ osłabione liczebnie wilcze grupy rodzinne nie są w stanie polować na dużą zdobycz, więc orientują się na łatwiejsze ofiary. Na przykład na krowy na pastwisku.

Jak napisałem – pozostaje cieszyć się, że w Słowacji racjonalne, naukowe argumenty wygrały z myśliwską antywilczą propagandą. Może ten przykład ośmieli kolejne kraje, w których wciąż strzela się do wilków.

Robert Jurszo