Być tam gdzie spieszą inni. Turystyka górska w XXI wieku z uwzględnieniem 2020 roku
„Być tam gdzie spieszą inni” to stały trend w turystyce górskiej nasilający się z każdym rokiem XXI wieku. Pandemia (i to mimo stanowczych zaleceń izolowania się) jeszcze go podkreśliła, ale o tym później. Czy jest on ekologiczny? – zdania są podzielone. Wydaje się, że dyrektorzy górskich parków narodowych w pełni akceptują to zjawisko. Stanowczo wolą dziesięć tysięcy turystów na drodze do Morskiego Oka czy tysiąc udających się na Trzy Korony, Śnieżkę, Turbacz niż liczbę tych turystów rozłożoną na wszystkie zakątki parków dostępne szlakami turystycznymi. Jeśli chodzi o Morskie Oko to nie spełniła się niestety prośba wyrażona blisko 150 lat temu przez inżyniera komunikacji Kazimierza Łapczyńskiego1 „daj Boże, żeby tam nawet porządnej drogi i gracowniczej ścieżki nie było”2.
Droga jest asfaltowa i wprawdzie poza uprzywilejowanymi pojazdami korzystać mogą z niej tylko piesi i fasiągi, ale to właśnie z tymi ostatnimi jest ogromny problem. Po zluzowaniu pandemicznych obostrzeń 18 czerwca 2020 r. spłoszony helikopterem koń wpadł na barierę, ranny woźnica znalazł się w szpitalu, a zwierzę w wyniku ran zmarło.
Kierujący naszymi parkami narodowymi podają argumenty bardzo przekonujące, że takie skanalizowanie ruchu stanowczo mniej niepokoi zwierzynę, ułatwia też służbom parkowym patrolowanie i dbanie o odpowiednią infrastrukturę turystyczną oraz umożliwia dostępną dla ogółu i potrzebną edukację.
Należy się więc pogodzić z faktem, że wiele miejsc w górach mamy zwiedzać tak jakby były zabytkami architektury czy galeriami malarstwa, po prostu kupując bilety i czekając cierpliwie w kolejce. Z dawną ideologią taternictwa (Mariusz Zaruski, Mieczysław Karłowicz, Jan Gwalbert Pawlikowski), poezją Wincentego Pola, Kazimierza Przerwy-Tetmajera, Franciszek Nowickiego nie ma to nic wspólnego. Dla nas kontakt z tłumem na pewno nie jest ekologiczny.
Jako przedstawicielkę nauk społecznych i osobę związaną z Polskim Towarzystwem Tatrzańskim interesują mnie powody, dla których przyjął się trend by koniecznie być tam gdzie inni, a nie mieć ambicję chodzenia w obszary mniej znane. Zwłaszcza, że realizują go turyści indywidualni, którzy w czasach PRL-u wręcz stronili od miejsc tłumnie odwiedzanych przez uczestników wycieczek zakładowych czy wczasów pracowniczych.
Uważam, że oprócz przyczyn tak oczywistych jak transformacja ustrojowa z dynamicznym rozwojem bazy prywatnej i adekwatną do niej reklamą opartą o miejsca najbardziej znane, istotny wpływ miało błyskawiczne umasowienie wyższego wykształcenia (i to na niespotykaną w świecie skalę). Spowodowało to zjawisko tzw. „pozytywnego snobizmu”, czyli upowszechnienia wielu praktyk, zastrzeżonych dawniej dla elit społecznych. Z całą pewnością kameralne uprawianie turystyki górskiej, szczególnie w formie rodzinnej, do nich należało.
Nic więc dziwnego, że osoby ze „świeżymi” dyplomami podeszły zadaniowo do turystyki realizując ją jak kolejny etap wiodący do życiowej kariery. Poznawanie gór wpisują w działania ułatwiające kontakty z grupami do których aspirują, w promocję zarówno swoją, jak i firmy.
Czasem traktują tygodniowy czy weekendowy pobyt w górach jako rekompensatę dla rodziny lub partnera za udział w wyjeździe integracyjnym organizowanym przez pracodawcę. Aktywność górską pragną wykorzystać do maksimum, chodzą więc na czas, systematycznie biją rekordy, nie tylko wysokości, ale też szybkości czy ilości kilometrów, biorą udział w maratonach. Fotografie i filmiki wrzucają w sieć, chwalą się nimi w mediach społecznościowych oraz w prowadzonych blogach.
Bez wątpienia cyfryzacja wielu aspektów życia, dostęp do Internetu maksymalnie ułatwiony przez smartfony, miał znaczenie kluczowe dla rozpowszechniania się wiedzy o tym, gdzie należy być i, co równie ważne, jak tam dotrzeć. Wychowani z komórką w ręce i wpatrzeni w ekrany komputerów nie kochają wertowania przewodników, poradników czy map. Smartfon to nie tylko ich informator, ale uniwersalny przewodnik, który nie pobiera taksy, nie poucza, nie narzuca swojego zdania. Wierzą, że gdy będzie to konieczne umożliwi szybkie wezwanie pomocy.
Na mediach społecznościowych ustalają miejsca, które należy zdobyć czy „zaliczyć”. Trochę pomaga w tym akcja zdobywania „Korony Gór Polskich” i inne pomysły towarzystw czy klubów turystycznych. I tak np. kanon dla polskiej strony Tatr to: Morskie Oko, Kościeliska, Kasprowy Wierch, Giewont, Polana Chochołowska najlepiej w krokusach, dalej Nosal, Gąsienicowa, Pięć Stawów, Rysy, Orla Perć.
W pandemiczne lato 2020 r. nazwy tych miejsc jako słowa klucze wpisywano w smartfony i zgodnie ze wskazówkami na ekraniku wyruszano na trasy. Nic więc dziwnego, że parkingi zapchane były samochodami szczelnie i to już o ósmej rano (wprowadzono wcześniejszą rezerwację), a do kas, mimo możliwości nabycia biletu wstępu on-line, ustawiały się długie kolejki.
W 2020 r. skumulowały się:
- dodatek na latorośl 500+,
- rezygnacja z handlu w niedzielę,
- bon turystyczny,
- trudności z wyjazdem zagranicznym powodowane pandemią,
- limitowana liczba osób mogących korzystać z kąpielisk i basenów.
Kumulacja ta przyniosła łatwy do przewidzenia efekt w postaci korków, wszędzie tam gdzie zainstalowano łańcuchy, klamry czy drabinki. O dystansie społecznym nie było mowy. Przeciążenie tras przełożyło się na interwencje ratownicze i niestety na wypadki śmiertelne zwłaszcza w rejonie Rysów i Orlej Perci3.
W 2006 r. zainspirowałam kolegę Dariusza Dyląga4 do napisania przewodnika po tym wymagającym szlaku (przybliżyłam w nim sylwetki jej twórców). Mieliśmy meldunki z punktów sprzedaży, w tym ze schroniska na Gąsienicowej, że czasem zapoznanie się z publikacją skutkowało rezygnacją z planów przejścia trasy. Miło jest myśleć, że zaoszczędziliśmy komuś stresu, a być może uchronili przed wzywaniem pomocy czy nawet wypadkiem.
Nadmierna frekwencja u części turystów, zwłaszcza tych mających wyobraźnię (procentowo jest ich coraz mniej) powoduje dyskomfort. Presja psychiczna jaką wywiera zniecierpliwiony tłum oczekujących na pewno nie służy rozważnym zachowaniom. Ponadto w terenie trudnym, na stromych, przepaścistych odcinkach należy się liczyć ze zrzucaniem kamieni (dlatego wskazany jest kask) czy potrąceniami przez mijających. Intensywny ruch zwiększa z całą pewnością erozję szlaku, instynktownie wychodzi się poza perć, aby bezpiecznie minąć się z idącymi w przeciwnym kierunku, co niszczy roślinność.
W 2020 r. we wszystkich polskich górach obserwowano wzmożony ruch. A najpopularniejsze szlaki były obciążone ponad normę. Znajomy przewodnik beskidzki podsumowując ten fakt napisał: „W tym roku rzadko bywałem w górach. Wszędzie było pełno ludzi, nawet na Cietniu (Beskid Wyspowy) po którym normalnie nikt chyba nie chodzi”.
Ludzie po prostu szukają miejsca do rekreacji, pamiętając kwietniowe zamknięcie lasów przez Lasy Państwowe. W wyniku tej, moim zdaniem, kontrowersyjnej decyzji, która powinna być podejmowana w przypadku suszy i niebezpieczeństwa pożarów, nie zaś z powodu epidemii, społeczeństwo zaczęło doceniać lasy i upominać się o dostęp do nich. Uświadomiło sobie, że las jest czymś bardzo ważnym bo leczy naszą psychikę, nasze płuca i przemęczony wzrok.
Nie tylko w pobliżu szlaków, ale i dróg wchodzących w tereny niezabudowane, łąki czy nieużytków parkowano samochody, i działo się to także poza weekendami. Często trzeba było brnąć po kostki w błocie, gdyż teren był rozorany przez właścicieli pojazdów silnikowych.
Na stronach internetowych krakowskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego 13 grudnia 2020 r. członkowie Koła w Oświęcimiu napisali: „Góry jak tlen – niezbędne do życia”, niejako usprawiedliwiając to przekonanie zamieszczonym nieco dalej zdaniem: „W sytuacji dużego zanieczyszczenia powietrza miast i wsi, góry i lasy stanowią enklawę, w której można przewentylować niedotleniony organizm oraz przewietrzyć głowę zaprzątniętą sprawami dnia codziennego”.
Czasem jeszcze można, ale jak długo? Przecież wbrew słowom pieśni „W górach” napisanej przez nieznanego autora do muzyki Georga Friedricha Händla, tu z dolin coraz bardziej dochodzi „szarego życia gwar”.
Antonina Sebesta
Przypisy:
1. Kazimierz Łapczyński (1823-1892) z zawodu inżynier komunikacji, z zmiłowania botanik oraz etnograf. Autor ponad dwudziestu prac, uważany za jednego z prekursorów fitogeografii w Polsce.
2. Kazimierz Łapczyński, Obrazy Tatrzańskie. Lato pod Pieninami i w Tatrach. „Tygodnik Ilustrowany” Tom 6, nr 157-167. Warszawa 1862.
3. Adam Marasek, Kronika TOPR na stronie www.topr.pl.
4. Dariusz Dyląg, Orla Perć. Przewodnik wysokogórski, Rewasz, Pruszków 2006 i wyd. kolejne.