Lockdown
Infracienkie
Pierwszy lockdown zbiegł się dla mnie w czasie z warsztatami o wymownym tytule: „Blackout”. Kiedy z grupą osób niewidomych wsłuchiwaliśmy się w audiodeskrypcje, dotykając wypukłodruków obrazów, galerie sztuki były już zamknięte i na wiele miesięcy obiekty dotykowe zostały usunięte, a multimedialne panele dotykowe wyłączone. Do tego doszedł dystans, zasłonięcie twarzy maseczkami, niezręczność przywitań, gestów, trudności w komunikacji i poczucie dziwności świata, w którym nie widać mimiki twarzy, nie wolno podać ręki, podejść bliżej niż na odległość 1,5 metra, wyjść z domu.
Z dnia na dzień z pola widzenia zniknęli sąsiedzi, pojawiły się nierozpoznawalne postaci w maskach i lateksowych rękawiczkach porozrzucanych później na trawnikach jak gumy do żucia. Kto nie miał rękawiczek dotykał przycisków w windzie zapałką, żeby się nie zarazić. Pusto. Zamaskowani ludzie wyprowadzali psy, a z podwórek zniknęły dzieci, bawiące się w domu w koronawirusy zabijane pociskami z mydeł. Z perspektywy dziecka świat jakby zatrzymał się w cieniu muminkowej Buki, której każdy się boi, ale każdy chciałby się dowiedzieć, kim ona tak właściwie jest. Dla odmiany to świat dorosłych zaczął bawić się w ciuciubabkę, rozkręconą, błądzącą, poszturchiwaną informacjami z mediów, strachem i niepewnością, a z czasem złością na nieudolność i absurd systemu.
Po zmniejszeniu obostrzeń, latem, mogliśmy już zwiedzać wystawy na temat historii pandemii w dziejach cywilizacji, kondycji planety, znaczenia epoki antropocenu. Przyzwyczailiśmy się. Przyszedł więc czas na refleksję. Jednocześnie zwiększył się dostęp do zasobów kultury i sztuki on-line, możliwość zwiedzania muzeów, galerii bez wychodzenia z domu, nauka i praca zdalna.
Covid-19 wywołał w mediach społecznościowych wiele dyskusji na temat dostępności, bez podziału na potrzeby specjalne i niespecjalne, mobilizując do wprowadzania zmian, realizacji nowych projektów dotyczących przeciwdziałania wykluczeniu, cyfrowych udogodnień dla osób o utrudnionym dostępie do kultury, w tym osób niewidomych, korzystających z czytników i audiodeskrypcji. Zauważalna stała się też konieczność obecności tłumacza języka migowego, napisów, używania przezroczystych maseczek umożliwiających odczytywanie informacji z ruchu ust przez osoby niesłyszące. To wielkie osiągnięcie globalnego społeczeństwa integrującego się dzięki wymianie informacji i cyfryzacji.
Jest jednak druga strona cyberświata, po której widać, że zapominanie zmysłów, to rodzaj samookaleczenia, na który wymyślamy później różne modele terapii. Żadna, najbardziej immersyjna rzeczywistość nie zastąpi realnej. Od pierwszych miesięcy życia testujemy świat ciałem, sprawdzamy jego różnorodność w fizycznym i organicznym wymiarze – dopiero później przychodzi czas na odkrywanie języka abstrakcji. Tego się nie da oszukać. Przy którymś z kolei kliknięciu emotikona z intencją myśli skróconej do „Lubię to!” i przesuwania opuszkami palców po tafli smartfona, ciało podpowiada, jak ważne jest, by poczuć pracę własnych mięśni, oddech, jak ważna jest rozmowa i kontakt z człowiekiem, przyrodą, ale i z oryginalnym obrazem w galerii, przestrzenią kina i energią sztuki scenicznej.
Paradoksalnie, to pandemiczny strach przed utratą zmysłów, założenie masek, zamiana uścisków dłoni na „żółwiki”, wymuszony dystans i niepewność, sprawiły, że zaczynamy dostrzegać znaczenie zmysłów. Świat się zmienia i trudno to, co się dzieje, określać w formie dokonanej. Może po raz pierwszy w historii tak intensywnie doświadczamy poczucia bycia zintegrowaną cywilizacją. Przeobrażamy się i w tym przeobrażaniu przyglądamy się sobie, wymieniamy refleksje, tworzymy dzieła sztuki, dialogi, nie o tym, co było i co już zrozumieliśmy, ale o tym co jest, teraz, w trakcie, pomiędzy – niematerialne, niedefiniowalne, ale najbardziej istotne w relacji, zmysłowe i abstrakcyjne. Infracienkie.
Dagmara Stanosz