DZIKIE ŻYCIE Wywiad

Warto zwrócić się w stronę rzeki. Rozmowa z Leszkiem Naziemcem

Grzegorz Bożek

Czy książka „Dzikie pływanie” jest twoim podsumowaniem aktywności pływackiej?

Leszek Naziemiec: Po części tak, bo to ważna część mojego życia. Choć nie jedyna ważna, bo spełniam się również jako fizjoterapeuta dziecięcy. Chciałbym aby druga książka, nad którą pracuję, łączyła wątki tematyki dotyczące fizjoterapii i dzikiej przyrody.

Pływanie w Arktyce, w zimnej wodzie, jest fascynujące, ale jestem w takim momencie swojego życia, że nie mam już takiej potrzeby, aby doświadczać ciągle czegoś nowego czy ekstremalnego. Czuję się nasycony tym, co udało mi się na tym polu osiągnąć. Co prawda wiele rzeczy pokazali mi Czesi, ale poszedłem również swoją drogą. Chcę przekazywać swoją wiedzę innym ludziom, dlatego cieszę się, że książkę „Dzikie pływanie” udało się wydać szybko i sprawnie.


Leszek Naziemiec. Fot. Tomasz Woźniczka
Leszek Naziemiec. Fot. Tomasz Woźniczka

W jaki sposób można połączyć fizjoterapię dziecięcą z dziką przyrodą?

Pracując jako fizjoterapeuta, opieram się na metodzie neurorozwojowej, dzięki której możemy poznać rozwój sensomotoryczny małego dziecka. Według tej koncepcji dziecko ma zbierać różnego rodzaju doświadczenia sensomotoryczne w środowisku. Jeśli mózg i całe ciało będzie zbierać właściwe doświadczenia, to człowiek będzie się odpowiednio rozwijać. To zapładniająca idea, o której wspominam w świeżo wydanej książce – trzeba doświadczać świata przez zmysły. Sam staram się podobnie podchodzić do odczuwania przyrody, dostarczać sobie doświadczeń zmysłowych. Te doświadczenia sensomotoryczne są nam – ludziom – bliskie, bowiem kształtowały nas od tysięcy lat. Obecnie nastąpiła mocna zmiana, możemy coś stracić z tego, co wypracowaliśmy przez tysiące lat. Chciałbym wskazać, co możemy wykorzystać patrząc na badania pierwotnych kultur, co pchało te kultury rozwojowo do przodu, co kształtowało ich umysł, ich osobowość.

Praktycznym wnioskiem z takich badań może być przemyślenie zasadności dostarczania współczesnym dzieciom do zabawy standaryzowanych klocków, jeśli przez stulecia otrzymywały raczej sznurki do wiązania i to była typowa stymulacja dla centralnego układu nerwowego. Chcę wyciągnąć wnioski, aby podpowiadać rodzicom co można by zrobić inaczej.

Czy coś straciliśmy przez dziesiątki tysięcy lat?

Zasadniczo uważam że cywilizacja przyniosła wiele dobrych rozwiązań, ale gdy widzę jak kultura eliminuje pewne obszary to nie mogę być obojętnym.

Po odzyskaniu niepodległości w Polsce edukacja stała się powszechną. Ewidentnie jest wartością, ale doprowadziło to na jakimś polu także do straty, bo większość dzieci od 5 roku życia zajmowało się wypasaniem zwierząt i podobnymi pracami. Te doświadczenia wynikające z kontaktu z naturą, z czasem zostały utracone. Odeszło doświadczanie bycia na skraju lasu, na łąkach, a było przecież ważną, kształtującą częścią życia tych ludzi. Dzisiaj lepiej rozumiem rodziców, którzy mieli opory przed wysyłaniem dzieci do szkoły, gdyż to była duża zmiana kulturowa. Wcale nie jednoznacznie lepsza. Wracając do fizjoterapii: w przypadku, gdy dziecko nie może się ruszać, bo jest chore lub porażone, nie będzie mieć pewnych doświadczeń sensomotorycznych. Takich doświadczeń może dostarczyć fizjoterapeuta. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wiąże się to tylko z fizjoterapią, chciałbym szerzej spojrzeć na to, co możemy tutaj odzyskać z doświadczeń poprzednich pokoleń i wykorzystać w terapii i może po prostu w zabawach z dziećmi. Do czego możemy powrócić.

Naszym polskim doświadczeniem jest zachłyśnięcie się wzrostem, technicyzacją. Kraje bogate, np. Niemcy czy Szwecja przeszły już pewne etapy, widzą minusy tego „wzrostu”, ale w Polsce refleksji, póki co, nie widzimy. U nas wciąż dominuje poczucie, że możemy i powinniśmy odciskać wyraźne piętno na przyrodzie. Powinniśmy nawet wzmagać presję. Generalnie ludziom trudno jest z czegoś rezygnować.

Tylko doświadczenie bycia w naturze może pomagać nam budować nową postawę. Sam też uczyłem się powoli. Kiedyś dopłynąłem do wyspy, byłem nią zachwycony, pomyślałem, że świetnie będzie tam przenocować, ale to był zły pomysł, bo wyspa była domem wielu ptaków, i jedynym sensownym rozwiązaniem było tę wyspę opuścić. Bez tej obserwacji wystraszonych ptaków nie byłbym w stanie zbudować w sobie obrazu danej sytuacji, i zdobyć wiedzy.

Czy zależy Ci na tym aby ludzie doświadczali takich przeżyć jak Twoje przepłynięcie kilometra w Antarktyce w ekstremalnych warunkach?

Na przykładzie Czech wiem, że pływackie doświadczanie wody nie musi być destrukcyjne dla środowiska. Co prawda w Czechach jest na rzekach za dużo raftingu i kajakarzy, ale nagie pływanie zdecydowanie można określić jako pełne szacunku dla przyrody.

Nie chodzi mi o promowanie podróżowania na Antarktydę, raczej o to, aby wejść do jakiegoś strumyka, nawet do nienajczystszej rzeki. Dzięki nawiązywaniu bliższej relacji z rzeką można ją będzie lepiej chronić. Amatorzy sportu, entuzjaści pływania widzą czasem możliwości indywidualnego rozwoju poprzez podejmowanie kolejnych wyzwań. Ostatecznie, konfrontując się z przyrodą, ulegają jej urokowi i uzyskują szerszą perspektywę. Przynajmniej część z nich.


Przeprawa w monopłetwie Hel – Gdynia, lipiec 2021 r. Fot. Michał Marzec
Przeprawa w monopłetwie Hel – Gdynia, lipiec 2021 r. Fot. Michał Marzec

Czy zachęcasz ludzi do rozwoju, który nie byłby tylko związany z pływaniem w terenie?

Widzę że czasem ktoś zdecyduje się na wejście do jakiegoś oczka wodnego, do stawu, które jest koło jego domu. Takie spotkanie może rozpocząć wielką zmianę. Ale nie można tego przegadać. Wydaje się, że taki kontakt jest subtelną sprawą, że przyroda wiele zrobi sama za nas.

Ostatnio rozmawiałem z pływającą mamą dziecka, które ćwiczę fizjoterapeutycznie. Zaproponowałem jej, aby spróbowała popływać w terenie, dotychczas robiła to jedynie na basenie. Zaczęła pływać w jednym ze zwykłych stawów na Śląsku. I to zmieniło ją zupełnie, jak powiedziała – zaczęła się nowa droga i nowe pytania. To dowodzi, że przyroda może zrobić wiele za nas, ważne abyśmy nie bali się spróbować czegoś nowego.

Wchodząc do zimnej wody, przeżywamy duże emocje. To doświadczenie, które zaczyna nas zmieniać. W bieganiu o takie doświadczenie jest trudniej niż w pływaniu. Najpewniej trzeba przynajmniej przebiec maraton, przygotować się do niego, a w zimowym pływaniu od razu jest ciężko, krańcowo. To szok, także emocjonalny.

Miałeś możliwość pływać w wielu polskich rzekach. Powiedz, jaki z Twojej perspektywy jest stan środowiska rzek? Co zmieniło się w ciągu kilkudziesięciu lat?

Pamiętam dobrze lata 80. Wtedy mieliśmy do czynienia z dużym zanieczyszczeniem przemysłowym – metale ciężkie, fenol, nieoczyszczone ścieki. W Świętochłowicach gdzie w tej chwili jestem, jeszcze niedawno czyszczono staw z fenolu. Obecnie rzeki są w lepszym stanie. Pomimo tej poprawy spotykam się z opiniami, że pływanie w Wiśle to kiepski pomysł – i mówią to Warszawiacy, gdzie naprawdę nie jest źle. Boimy się rzek.

Wisła pływalna jest nawet od Goczałkowic, co prawda doprowadzane są do niej okresowo nieoczyszczone ścieki, zresztą widać rury wpadające do rzek. Oszukują też kopalnie, które wpuszczają solankę do rzeki – woda w Wiśle bywa słona. Dlatego odradzam pływanie w pierwszych 20 kilometrach od Goczałkowic. Co prawda ja je przepłynąłem, i nie miałem żadnych problemów skórnych, ale ta woda jest kwaskowa, słonawa, generalnie niedobra. Więc osoby, które nie mają doświadczenia pływaniu w takich rzekach na pewno będą cierpieć. Jeżeli chodzi o uregulowany odcinek rzeki od Oświęcimia aż za Kraków, to woda jest pływalna, aczkolwiek jej jakość też nie jest zbyt dobra. Dopiero 15-20 km za Krakowem rzeka staje się czystsza, ale dobrze jest dopiero w okolicach Sandomierza na Małopolskim Przełomie Wisły. Ten odcinek daje dużo radości w obcowaniu z wodą. W Warszawie, o ile nie padają deszcze, bo w Warszawie mamy problemy z kanalizacją, możemy doświadczyć przyjemnego pływania przez miasto. W okolicy Tczewa i przy ujściu też jest całkiem dobrze.

W rzekach Beskidu Śląskiego, bo pływałem trochę w tamtych wodach, jest niestety trochę zanieczyszczeń – niektórzy mieszkańcy spuszczają ścieki do potoków. Dobrze pływa się w rzece Drawie na Pomorzu, która uchodzi za bardzo czystą. Pozytywnie zaskoczony jestem też jeziorami Pojezierza Drawskiego, tam jest małe zaludnienie, pływałem tam na wielu jeziorach, praktycznie każdego dnia na innym. Odra też prezentuje się całkiem dobrze. Jeśli miałbym powiedzieć coś ogólnie to owszem, jest co poprawiać, ale Polska jest krajem „pływalnym”.

Może to są efekty zrealizowania setek oczyszczalni ścieków po 1990 roku. Od wielu lat sporo mówi i pisze się o kaskadyzacji Wisły, także o przywróceniu żeglowności na rzekach, aby można było nimi realizować transport towarowy. Czy znając realia polskich rzek, widzisz szansę na zrealizowanie tego planu?

Nie widzę, bardzo trudno w to uwierzyć. W Wiśle jest generalnie za mało wody, są duże wypłycenia. Wisła jest ponadto zmienną rzeką. Co prawda jako przykład podawany jest Ren, ale on ma wiele alpejskich dopływów, które niosą ogromne ilości wody, ma też inną sytuację hydrologiczną. Trzeba też dodać, że ruch na Renie prowadzony jest jeszcze siłą rozpędu, najpewniej będzie wycofywany. Inna sprawa, że Niemcy Ren uregulowali ponad sto lat temu, dlatego dojście do pułapu Renu w Polsce na Wiśle będzie trudne do zrealizowania.

Rozmawiałem kiedyś z pewnym inżynierem, który powiedział, że jeżeli uprzemy się, to kaskadyzacja Wisły jest realna, co więcej zrealizujemy kanały lateralne na Bugu, Wieprzu, Prypeci, tak aby dało się transportować do Morza Czarnego. Według niego to teoretycznie możliwe, ale koszty byłyby ogromne.

Czy w ogóle da się pływać w Antarktyce? Bo zrobiłeś coś, co dla przeciętnego człowieka jest nierealne. Pływałeś w wodzie, która miała temperaturę poniżej zera. To zapewne wyzwanie jedynie dla nielicznych?

W pewnym sensie tak. Ale jak się spojrzy chociażby na skoczka z wieży, który w powietrzu wykonuje ileś obrotów, to wydaje się że to co on robi jest nierealne. Ale zarówno do pływania w Antarktyce, jak i skoków z wieży należy się odpowiednio przygotować. I to przez dłuższy czas. Co prawda kilometr na Antarktydzie może rzeczywiście nie jest dla wszystkich, więc nie będę mówił, że każdy to zrobi. 


Ostatni most na Wiśle, sierpień 2020. Fot. Tomasz Madej
Ostatni most na Wiśle, sierpień 2020. Fot. Tomasz Madej

Do pływania w Antarktydzie przygotowywałem się przez wiele lat, nabywałem adaptację stopniowo. Opisałem to książce dokładnie. Podstawą było aby dwa razy w tygodniu chodzić pływać bez względu na pogodę. Ważne było przepłynięcie jakiegokolwiek dystansu. Po jakimś czasie, czasami to są trzy, czasami cztery sezony, zauważymy, że nasze receptory inaczej reagują na zimną wodę. W pierwszych dwóch sezonach mój organizm rzeczywiście mocno reagował na te doznania – przyspieszenie tętna i inne zachowania. Ale najważniejsza była regularność, bycie cierpliwym. Według obserwacji czeskich pływaków, którzy trenują już po 10, 12 czy 19 sezonów, widać że z każdym kolejnym sezonem pływackim jest im łatwiej. Moje pierwsze sezony były trudne, musiałem się mocno przełamywać.

Pewnym zagrożeniem, które szczególnie dotyczy młodych mężczyzn, jest to, że chcą doświadczać dużo, mocno i szybko. Ale zimna woda nie wybacza tego rodzaju podejścia. Hipotermia jest tak mocna, że można się zniechęcić, poodmrażamy sobie palce, będziemy mieć stany zapalne. Nie powinniśmy więc przeskakiwać etapów przystosowania zbyt szybko. Należy przechodzić je bardzo łagodnie, spokojnie, bazując na regularności w kontakcie z wodą. Z tymi ludźmi, z którymi trenuję zaobserwowałem, że po kilku latach są w stanie przepłynąć w wodzie mającej temperaturę 4 stopni jeden kilometr, wyjść z wody i być zadowolonymi. Takie doświadczenie jest otwarte prawie dla każdego.

Czy w pływaniu bliska jest Ci sportowa rywalizacja?

Lubię rywalizację sportową i umiem przegrywać. Jednak nigdy nie było to dla mnie najważniejsze. Rywalizacja sportowa to dla mnie rodzaj zabawy. Zawsze śmieszy mnie trochę tytuł „mistrza”. „Czempion krytych kortów”, jak to mawiał Hrabal. Z drugiej strony mistrzów potrzebujemy: dzięki nim widzimy, że możemy być bardziej efektywni i lepiej zrealizować swój potencjał. Teraz potrzebuję tej rywalizacji mniej. Nigdy nie byłem zawodowym pływakiem, ale zawsze lubiłem się ruszać. Od dziecka kochałem przebywać w wodzie, nie miałem lęków przed wodą. Ponadto sporo amatorsko biegałem, łącznie z pokonywaniem długich dystansów. Ale dopiero zimowe pływanie dało mi poczucie, że to moja droga. Wtedy też postanowiłem że nauczę się dobrze pływać, nie tylko żabką, ale również poprawnie kraulem. Zacząłem poprawiać technikę sam, ale było to trudne. Wtedy poszedłem do trenerów, jeden z pierwszych instruktorów powiedział mi abym dał sobie spokój, później ćwiczyłem u trenera, który uwierzył, że można mnie nauczyć dobrze pływać. Kolejne dwa lata u następnego trenera Kajetana Załuskiego, rekordzisty Polski w kraulu, technika pływackiego na najwyższym światowym poziomie, pozwoliły mi dojść do miejsca, w którym stwierdziłem, że pływam kraulem już poprawnie, ekonomicznie.

Zaskakujące, że musiałeś tak wiele czasu poświęcić na poprawienie techniki pływackiej, mimo że dokonywałeś ekstremalnych osiągnięć w zimnej wodzie.

Myślę, że część ludzi ma spory talent pływacki i te umiejętności łapią szybko, ale ja do nich nie należałem. U mnie cały czas potrzebna była praca nad techniką pływania. Dalej poszukuję nowych ćwiczeń technicznych.

Czy jest coś, czego nie należy robić pływając w rzekach, stawach, jeziorach? Czegoś, co mogłoby zagrażać naszemu życiu. Zapewne z powodów cywilizacyjnych nie zawsze i nie wszędzie warto wejść do wody?

Na pewno ważna jest organoleptyka, czyli to, abyśmy powąchali, dotknęli, zobaczyli wodę. Samo przeczytanie jakiegoś raportu dotyczącego zanieczyszczeń nie wystarczy, raport może dotyczyć innego czasu, być nieaktualny, a stan wody w danym miejscu może się zmieniać. Na pewno trzeba unikać budowli hydrotechnicznych, i na przykład okolic nowych mostów. Należy brać pod uwagę fakt, że obok tego mostu mógł znajdować się stary most, po którym w rzece pozostają resztki konstrukcji. Dlatego w odległości nawet do 50 metrów warto wzmóc czujność. Nie musi to oznaczać niemożności pływania, ale warto uważnie przyjrzeć się tym miejscom. Można zwrócić uwagę także na ruch motorówek na akwenie. Skutery, motorówki, także ratownicze, są dla nas niebezpieczne.

Dobrze jest też zacząć pływać najpierw w jeziorach, co pomoże nam lepiej przystosować się do dystansu, ocenić nasze możliwości, aby potem móc podejmować trudniejsze wyzwania na dłuższych dystansach. Przy okazji zachęcam do spróbowania również morskiego pływania, po to aby przekraczać swoje bariery i pływacko się rozwijać.

W ostatnich latach bardzo popularne jest morsowanie. Skąd Twoim zdaniem bierze się popularność tego zajęcia, które również związane wiąże się z kontaktem z zimną wodą?

To zdecydowanie polska specjalność. Jeśli spojrzymy na to co dzieje się w Wielkiej Brytanii czy w Czechach nie zauważymy tam tej popularności morsowania, którą widzimy u nas. Tam popularne jest pływanie. Tam istnieje kultura pływacka, ludzie zawsze pływali, i nawet jak idą do zimnej wody to aby w niej pływać.

Jeśli weźmiemy pod uwagę kraje skandynawskie czy Rosję to trochę wydaje nam się, że w tych miejscach ludzie dużo czasu spędzają w zimnej wodzie. Ale tam nic takiego się nie dzieje, na przykład w Rosji, w której co prawda mamy do czynienia z rytualnymi kąpielami, ale morsowanie, a bywałem w Rosji, nie jest szczególnie obecne. Wynika to zapewne z faktu, że tamtejsi ludzie żyją w surowym klimacie, w którym sporo czasu jest zimno. Inuici zwykle oszczędzają siły, nie wchodzą do zimnej wody, aby się bawić. Takich rzeczy tam się nie robi, tam siły się oszczędza. U nas, ze względu na umiarkowany klimat, jest trochę inaczej. I pewnie to wyjaśnia zjawisko popularności morsowania. 

Osobiście uważam, że popularność morsowania w Polsce po części związana jest z tym, że wielu ludzi nie potrafi pływać. Gdybyśmy umieli pływać to generalnie wybieralibyśmy pływanie a nie morsowanie.

Morsowanie jest jednak w sumie dobrym zjawiskiem, ale chciałbym aby prowadziło ludzi dalej, aby morsujący byli bardziej zwróceni do rzeki, a nie plecami do akwenu. To zwiększenie szansy na spotkanie z przyrodą. Morsowanie jest świetnym spotkaniem towarzyskim, daje adrenalinę, endorfiny, ale warto pójść dalej – skierować się w stronę rzeki, jeziora czy stawu. Wtedy emocje są zupełnie inne, wtedy zmuszeni jesteśmy spojrzeć w dal. To może zmienić nasze nastawienie do przyrody.

Czy morsowanie jest dobre dla zdrowia? Napisałeś, że morsujący zwykle nie zanurzają się w pełni, nie zanurzają głowy, co generalnie nie jest dobre.

Jeśli chcemy zdobywać adaptację to wydaje się, że dobrym rozwiązaniem byłoby zdobywać ją w pełni. Pomijanie rąk czy głowy powoduje, że nie uruchamiamy swoich pełnych możliwości. Warto pamiętać, że jako ludzie mamy mocny odruch nurkowy, gdy zanurzymy twarz nasz metabolizm spowalnia, zmniejsza się zużycie tlenu, efekty fizjologiczne organizmu są lepsze, mocniejsze, bardziej wyraźne i naturalne.

Warto też podkreślić, że jeśli ręce mamy zanurzone w wodzie, i zaczynają boleć to jest to dla nas dobre i bezpieczne, gdyż po 2-3 minutach będziemy wiedzieli, że należy z tej wody wyjść. Dlatego jeśli receptorom nie damy poczuć, chowamy swoje ciało w neopren, nie będziemy mieli odpowiedniej sygnalizacji. I rzeczywiście można spotkać ludzi, którzy morsują w wodzie nawet godzinę, mimo tego nie mają dobrej adaptacji – oni oszukują swój organizm. Jeżeli będziemy pracować nad adaptacją rąk i twarzy to dla całego organizmu będzie lepiej. Będziemy mieć silniejsze zatoki, nie będziemy mieć kataru. Całościowa adaptacja jest lepsza dla człowieka.

Pływasz zapewne również z tego powodu, aby doświadczać wrażeń estetycznych, krajobrazowych. Co Cię zachwyciło w kontakcie z naturą?

Chyba totalna zmiana perspektywy i to że nie miałem o tym pojęcia. Zdarzało mi się pływać z delfinami, uchatkami, ale jak się głębiej zastanowię to pływackie wyjście nad staw niedaleko mojego domu jest równie ważnym przeżyciem. Będąc na środku tego stawu, czuję się obdarowany zupełnie nowym doświadczeniem, nieznanym z perspektywy kanapy czy chodnika. Brak tego doświadczenia byłby dla mnie dużą stratą.

Co w sytuacji ludzi, którzy nie umieją pływać? Co oni mogą zrobić w kontakcie z rzeką?

Najpierw radziłbym sprawdzić czy rzeczywiście nie mogą pływać. Bo może być różnie. Warto podkreślić, że wielu ludzi którzy są ciężko chorzy i mają wiele ograniczeń, potrafią radzić sobie w wodzie całkiem nieźle. Pracuję z dziećmi z SMA (rdzeniowym zanikiem mięśni), na przykład z dziewczyną, która ma duże problemy z chodzeniem, chodzi bardzo niewiele, ale przepływa staw w którym i ja pływam.

Ale jeśli rzeczywiście nie można pływać, to warto kierować się tym co powiedział Wallace J. Nichols w książce „Blue Mind”. Jak już jesteśmy nad wodą to paradoksalnie nie musimy do niej wchodzić, bo nad wodą tak czy inaczej zaczyna się dziać coś dobrego. Nad wodą mogę usiąść, zrelaksować się, wtedy może nam się przydarzyć coś duchowego. Polecam wybrać się nad jakąś wodę i wyciszyć się.

Bycie w wodzie może otwierać nowe furtki doświadczania przyrody, zapewne podobnie jak z bieganiem czy jazdą na rowerze.

Nad wodą możesz daleko spojrzeć. To jest takie doświadczenie sensoryczne, które działa na nasz umysł. Podobnie jak w przypadku gdy jesteśmy na jakiejś górze, patrzymy w dal, wtedy dzieje się coś wyjątkowego.

Dziękuję za rozmowę.

Leszek Naziemiec – autor dziewiczych przepraw pływackich w Arktyce, Antarktyce i Jeziorze Titicaca. Przepłynął 1000 km Wisłą wpław. Popularyzator pływania w dzikiej i zimnej wodzie. Stara się łączyć sport pływacki z aktywizmem ekologicznym.