DZIKIE ŻYCIE

Przede wszystkim: jakość życia!

Magdalena Mateja-Furmanik

Artykuł „Podstawy ekologii głębokiej” autorstwa Arnego Naessa jest adaptacją wykładu wygłoszonego na Australijskim Uniwersytecie Narodowym w 1986 r. i opublikowanego po raz pierwszy na łamach czasopisma „The Trumpeter” prawie 20 lat później. To właśnie tam twórca filozofii głębokiej ekologii za pomocą „fartuchowego diagramu” stara się stworzyć platformę, dzięki której ludzie z zupełnie różnym zapleczem kulturowym mogą zjednoczyć się w jednym ruchu ekologicznym. Niezależnie od wyznania religijnego czy postawy filozoficznej kluczowa jest zgoda co do ośmiu lapidarnie sformułowanych punktów nazywanych „platformą ekologii głębokiej”. W tym artykule chciałabym się skupić na jednym z nich i zastanowić się, czego wymaga on od nas w praktyce.

Okładka książki Arne Naessa
Okładka książki Arne Naessa

W punkcie siódmym czytamy: „główna ideologiczna zmiana ma polegać na docenianiu jakości życia (poprzez kultywację przyrodzonych wartości) zamiast pogoni za coraz wyższym standardem życia. W ten sposób wyłoni się głęboka świadomość różnicy między »dużym« (big) a »wielkim« (great)1. Unikalność ekologii głębokiej bierze się z faktu, że zajmuje się nie tylko doraźnymi problemami środowiskowymi, takimi jak ocieplenie klimatu, zanieczyszczeniem oceanów, deforestacją itp., ale również zmianą światopoglądu, który umożliwia takie praktyki. Powyższy punkt wskazuje na to, że osoba utożsamiająca się z ruchem ekologii głębokiej w pierwszym kroku powinna uświadomić sobie różnicę pomiędzy jakością życia a wyższym standardem życia. Pojęcie „standard życia” wydaje się jasne – można powiedzieć, że im wyższy standard życia, tym więcej zaoszczędzonego czasu na czynnościach domowych oraz wyższy komfort. Zmywarka, dobry samochód czy podgrzewana deska klozetowa zwiększają standard życia, ale nie jego jakość. Ta zależna jest od „kultywowania wartości”. Słowo „kultywować” pochodzi od łacińskiego cultivar, które oznacza „uprawiać ziemię”. Praca w polu jest konkretną, fizyczną, realną pracą – nie bujaniem w abstrakcji, nie mówieniem o pracy, ale pracą. Zatem jakość naszego życia zależy od tych wartości, które realnie, fizycznie „uprawiamy”, a „jaka praca – taki plon”. Z tego wynika drugi wniosek: ilość nie przechodzi w jakość, czyli nawet jeśli będziemy spać na pieniądzach, jakość naszego życia się nie zmieni, czemu daje wyraz ludowa mądrość „pieniądze szczęścia nie dają”. Naess ilustruje tę zależność za pomocą „zasady intensywności”2: jeśli nalejemy do połowy wanny wodę o temperaturze 40 stopni Celsjusza, a później zdecydujemy się jednak zalać ją do pełna wodą o takiej samej temperaturze, to nie będzie miała ona 80 stopni pomimo tego, że 40+40 daje 80, ponieważ dana temperatura jest jedną intensywnością. Podobnie jest z jakością życia.

Autentyczne zinternalizowanie tej na pozór banalnej normy ma potencjał rewolucyjny. Stoi na bakier z podstawowymi założeniami kultury konsumpcyjnej, która opiera się na sprzedaży coraz nowszych, różnorodniejszych, przyjemniejszych i bardziej pobudzających bodźców. Warto podkreślić, że ekologia głęboka nie nawołuje do odrzucenia standardu życia i „powrotu do jaskini”. W innym punkcie Naess podkreśla, że ludzie mają prawo do realizacji swoich „niezbędnych potrzeb” (vital needs) i podkreśla, że celowo używa tak nieprecyzyjnego sformułowania, by każdy sam wziął odpowiedzialność za to, co uważa za niezbędne. Jako trzeci wniosek płynący z punktu siódmego uznaje fakt, że jakość życia w kulturze kapitalistycznej jest zaniedbana przez niekończącą się pogoń za standardem. Naprawa tego zaniedbania stanowi główny trzon pracy ideologicznej w ekologii głębokiej, od którego powinien zacząć każdy z nas. Można powiedzieć, że skoro celem ekologii jest ochrona życia, powinniśmy spojrzeć najpierw na to, w jakiej kondycji utrzymujemy własne życie.

Okładka książki Arne Naessa
Okładka książki Arne Naessa

Paradygmatyczną sytuacją wyboru jakości życia ponad standard jest dla mnie wycieczka w góry. Wychodzę zazwyczaj o 4 rano, więc często się nie wysypiam, potem się męczę, pocę a zamiast karczochów po rzymsku jem przygotowane w półśnie kanapki z-czym-popadnie. A jednak robię to wciąż i wciąż. Górska włóczęga ma niewątpliwie duży walor estetyczny – nie oglądam wtedy jakiegoś piękna na ekranie, ale uczestniczę w nim całym ciałem. Nigdzie nie ma też tak pięknych zachodów słońca ani nie widać tylu gwiazd, co w Tatrach! Góry mogą być też sprawdzianem wytrzymałości, siły, ambicji czy spokoju umysłu, zwłaszcza gdy wydarza się coś niebezpiecznego. Oczywiście jest w nich również element przygody, zwłaszcza w trudniejszych partiach. Sytuacje, powodujące wyrzut adrenaliny, jak wtedy, gdy goni cię burza lub gdy tuż obok spada lawina, dla niektórych mogą być wręcz uzależniające. To wszystko stanowi dla mnie ważny aspekt wycieczek. Uwielbiam za to Tatry, ale uważam, że nie wyznacza to jakości życia. Konsumpcja adrenaliny czy estetyki, choć bardziej wyrafinowana, to nadal konsumpcja. Za podnoszące jakość mojego życia uważam wszystko to, co zabieram ze sobą do domu, bo staje się częścią mnie, czyli – zgodnie z definicją Naessa – przeżycie pewnych wartości. Zabieram ze sobą (powoli, bo jestem dość toporną uczennicą) pokorę. Odczuwam ją, bo wiem, ilu ludzi góry zabrały, ale również pojawia się ona czasem spontanicznie, bez myślenia: po prostu odczuwam ją, stojąc u podnóża wielkich, surowych granitów, które pozwalają mi dostrzec swoją małość albo wtedy, gdy popełniam jakiś głupi błąd i uświadamiam sobie, że mógł kosztować mnie życie. Z czego wynika błąd? Z faktu, który w Tatrach każdego musi uderzyć: jesteśmy wrzuceni w gąszcz, w którym wszystko nieustannie, aktywnie na siebie oddziałuje i przez ten ogrom wzajemnych interakcji nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć. Im bardziej wsłuchuję się w otoczenie, tym mniej błędów popełniam. Tatry wyrabiają specyficzny rodzaj koncentracji, który również zabieram ze sobą do domu jak skarb, lecz jestem świadoma, że sama ona nie wystarczy; przez swoją małość, nie jestem w stanie zawsze wyeliminować wszystkich możliwych błędów lub wypadków. Nie jestem w stanie zapanować nad wszystkim. Muszę sobie uświadomić, co również jest cenne, że moje życie jest zależne od otoczenia. W tym momencie przypominają mi się słowa Spinozy, ulubionego filozofa Naessa: „Atoli moc ludzka jest bardzo ograniczona i przewyższa ją nieskończenie moc przyczyn zewnętrznych. A zatem nie posiadamy bezwzględnej władzy do posiłkowania się rzeczami zewnętrznymi wedle swojej potrzeby. Pomimo to będziemy znosili ze spokojem ducha wszystko to, co zachodzi wbrew względowi na nasz pożytek, jeżeli tylko posiadamy świadomość, że spełniliśmy swój obowiązek i że moc którą posiadamy, nie może sięgać tak daleko, abyśmy mogli byli tego uniknąć, że wreszcie jesteśmy częścią natury, do porządku której stosujemy się”3. Z uwagi na to, że wiem, co w Tatrach może się wydarzyć, czuję głęboki szacunek do ratowników górskich, ale również do przyrody. W jakich trudnych warunkach muszą żyć te zwierzęta, jakie skrajne warunki musi wytrzymywać tatrzańska flora, a jednak jej się udaje! Jeśli im się udaje, to może i mnie się uda? Tatry pokazują mi siłę i determinację życia – takiego samego życia, które jest we mnie. Jednak ze wszystkich wartości najłatwiej przychodzi mi cieszenie się samą obecnością przyrody. Nie ma to przyczyny. Tak samo jak obecność ukochanej osoby sprawia radość, tak po prostu. Cieszą mnie kozice, malutkie kwiatuszki i szum lodowatych potoków. Nie chodzi tutaj o przeżycie estetyczne – chociaż dziewięćsiłów nie uważam za zbyt urodziwych, to jednak zupełnie naiwnie cieszę się, że są. Być może dzieje się tak dlatego, że trud górskiej wędrówki bardzo mocno osadza w ciele, które przecież jest naszym instrumentem do odczuwania życia, więc przez to mocniej czuję życie w innych. Nie wiem tego, ale to, że Tatry mają moc ożywiania, wiem na pewno i wie to każdy, kto wrócił kiedyś po całodziennej wycieczce i cieszył się tym, że może zdjąć buty, wziąć ciepły prysznic, zjeść coś dobrego i położyć się spać.

Arne Naess poświęca szczególną uwagę radości w artykule „Miejsce radości w świecie faktu”4. Zwraca tam uwagę na niebezpieczne zjawisko, które czasami ma miejsce wśród obrońców przyrody, mianowicie skupiają się oni tak bardzo na walce czy szerzeniu świadomości (zazwyczaj od tej katastroficznej strony), że zapominają o tym, by po prostu cieszyć się naturą, spędzać czas w jej otoczeniu i pielęgnować w sobie wartości, o które walczą. Wtedy bardzo łatwo dać się przygnębić informacjom napływającym z zewnątrz. Naessowi nie chodzi bynajmniej o odwracanie wzroku od tych kwestii i hołdowanie płaskiemu „be happy” wynikłemu z ignorancji, tylko dbanie o własną higienę psychiczną, a także zwiększenie skuteczności swoich działań, ponieważ ludzie są na ogół sceptycznie nastawieni do kogoś, kto deklaruje wyłącznie werbalnie pewne wartości, a nie żyje nimi. Ponadto, za Spinozą, Naess uważa, że radość jest stanem, który zwiększa moc działania człowieka i dlatego jest dobra. A czy to nie mocy potrzebują aktywiści i każdy z nas, który chce zrobić coś dobrego?

Fot. Artur Sokołowski
Fot. Artur Sokołowski

Wysoka jakość życia bez radości nie jest możliwa, ponieważ to właśnie ona stanowi jej duszę. To proste stwierdzenie wymaga jednak rozwinięcia, wszak wydaje się, że ludzie, którzy stopniowo obracają naszą planetę w popiół, bawią się świetnie, opierając swoje życie na niekończącej się konsumpcji. Po pierwsze, zdaniem Spinozy zdolność do cieszenia się można rozróżnić na aktywną i bierną. Rozrywka polegająca na pasywnej bezmyślności, jak odurzanie się substancjami, czy gapienie się w TV, jest przykładem tej drugiej. Z kolei cieszymy się aktywnie, gdy uczestniczymy w czymś, współdziałamy z otoczeniem zgodnie ze swoją naturą. U Spinozy tak rozumiana aktywność to wolność. Z kolei wolność wewnętrzna jest konieczna dla wysokiej jakości życia. Do stanów aktywnych Spinoza zalicza również umiarkowanie, trzeźwość czy czystość – czyli wszystko, co świadczy o mocy ducha, który potrafi zapanować nad swoimi pobudkami powodowanymi przez bodźce. Życie jakościowe to życie pełne mocy. Jeśli jestem jak chorągiewka na wietrze i gdy pojawi się coś przyjemnego, to tracę głowę, a gdy pojawią się jakieś trudności, to wpadam w rozpacz, nie jestem człowiekiem wolnym, a to co uważam za jakość życia, opiera się na bardzo słabych fundamentach.

Po drugie, radość (łac. laetitia) to ogólne pojęcie, które Spinoza dzieli na dwie grupy: wesołość/pogodność (hilaritas) i podniecenie (titillatio). Pierwsze zachodzi wtedy, gdy wszystkie części ciała są pobudzone jednakowo, druga zaś dotyczy tylko pewnej grupy części ciała – Spinoza za przejaw podniecenia uważa ambicję, miłość do pieniędzy czy erotyczne upojenie. Koncentracja wyłącznie na poszukiwaniu ekscytacji w życiu niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwo, ponieważ „moc tego wzruszenia może być tak znaczna, że przewyższa pozostałe działania ciała i uporczywie trzyma się ciała, przeszkadzając mu, aby stało się zdolne do podlegania pobudzeniom na wiele sposobów”5. Życie jakościowe, to życie bogate i różnorodne. Szukanie wyłącznie nowych podniet, w efekcie prowadzi do zubożenia życia – okalecza zdolność cieszenia się, bo przyzwyczaja ciało do czerpania przyjemności wyłącznie z ekstremalnych bodźców. Jednocześnie zaniedbane subtelniejsze potrzeby w końcu dojdą do głosu i być może objawią się nawet pod postacią neurozy. Jak pisze psychoanalityczka Lou Andreas-Salomé, „tak jak każdy zdrowy człowiek raduje się z przebudzenia, z codziennego chleba lub ze spaceru na świeżym powietrzu, czerpiąc z nich coraz to nową rozkosz, odnawianą niejako każdego dnia, i tak jak słusznie można rozpoznać narodziny neurozy po tym, że te codzienne czynności, konieczności życiowe, zaczynają być naznaczone »nudą« i »monotonią«, podobnie w życiu miłosnym, za i pod wyjątkowymi momentami uszczęśliwienia, jakie się z nim wiążą, kryje się zawsze nieodczuwalna i bezmierna radość, dzielona przez człowieka z wszystkim, co wraz z nim oddycha”6.

Życzę wszystkim Czytelnikom i Czytelniczkom dużo zdrowia na te nadchodzące ciepłe, długie dni, by móc w pełni wykorzystać ten czas, który w Polsce rozpieszcza nas tak krótko i aby walka o lepsze jutro nie przyćmiła chwil intymnego kontaktu z rozkwitającą przyrodą.

Magdalena Mateja-Furmanik

Magdalena Mateja-Furmanik – góralka, doktorantka filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Swoją pracę doktorską poświęca ontologicznym przyczynom katastrofy ekologicznej.

Przypisy:
1. Arne Naess, The Basics of The Deep Ecology Movement, [w:] The Ecology of Wisdom. Writings of Arne Naess, ed. Alan Drengson, Bill Devall, Counterpoint, Berkeley 2008, s. 105.
2. Arne Naess, The Principle of Intensity, [w:] The Ecology of Wisdom. Writings of Arne Naess, ed. Alan Drengson, Bill Devall, Counterpoint, Berkeley 2008, s. 187.
3. Baruch Spinoza, Etyka, vis-à-vis, Kraków 2020, s. 261.
4. Arne Naess, The Place of Joy in The World of Fact, [w:] The Ecology of Wisdom. Writings of Arne Naess, ed. Alan Drengson, Bill Devall, Counterpoint, Berkeley 2008, s. 123.
5. Baruch Spinoza, Etyka, op. cit.; s. 227-228.
6. Lou Andreas-Salomé, Erotyka. Pisma psychoanalityczne, sic!, Warszawa 2021, s. 276.