Więcej cywilizacji w trosce o Przyrodę, ale mniej dzikiego życia
Widziane z morza
Wyraźnie widać rosnące, często dominujące znaczenie kobiet w badaniach i ochronie Dzikiej Przyrody. Ma to wiele zalet, np. zwrócenie uwagi na uważność, etykę i bezpieczeństwo naszych zachowań w czasie pobytu w dzikości. Zawsze jednak jest druga strona medalu, a piszę to z pozycji starego, białego samca alfa, naukowca, który starał się spędzić w terenie jak najwięcej czasu. Czterdzieści lat temu mogłem wyjść ze stacji polarnej na Spitsbergenie sam i biec przez dwa dni na nartach przez 60 km, przenocować w prowizorycznym schronieniu, po czym po kolejnych 2 dniach wrócić szczęśliwy, niczym norka, do bazy. Do zagradzających mi drogę niedźwiedzi strzelałem z rakietnicy (a gdy byłem z kolegami po prostu obrzucaliśmy je kamieniami i grubym słowem). Moi koledzy chodzili na ryzykowne trasy w górach, w miejscu, gdzie nikt nigdy nie byłby w stanie im pomóc. Ja wolałem pływać łódką, i wiele razy znajdowałem się w sytuacjach bliskich katastrofy – pola lodowe, pękający iceberg, sztorm, awaria silnika na morzu – to była część Dzikiego Życia w dawnym męskim stylu. Jak mawiał profesor Stanisław Siedlecki, nestor polskich badań polarnych – podśmiewając się z dramatycznej narracji popularnych powieści polarnych Centkiewiczów, nie ma czegoś takiego jak „groza polarna” – jest urzekająca, dzika przyroda, poczucie odpowiedzialności za siebie i wolności, odświeżający dreszcz emocji z zetknięcia z niebezpieczeństwem.
Dzika Północ, podobnie jak reszta dzikiej przyrody na świecie, cywilizuje się, nie tylko dlatego, że wchodzi tam człowiek z infrastrukturą i zanieczyszczeniami. Również dlatego, że w trosce o zachowanie ostatnich obszarów dzikości rozbudowuje nad nimi parasol ochronny, spowijając je niewidoczną siatką przepisów i regulacji. W Norwegii obecnie trwają konsultacje społeczne nad nowymi przepisami dotyczącymi Spitsbergenu, które mają utrwalić obraz archipelagu jako najlepiej zarządzanego obszaru dzikiej przyrody na świecie. Koncepcja oparta jest częściowo na haśle „half Earth”, czyli oddaniu przyrodzie połowy Ziemi. Na Spitsbergenie będzie to nawet więcej niż połowa, działalność ludzka ma się ograniczyć do już zagospodarowanego obszaru, a trzy czwarte terenu będzie objęte mocno restrykcyjnymi przepisami. W obszarze chronionym, niemal nigdzie nie będzie można zejść na brzeg, duże tereny będą całkowicie objęte zakazem ruchu (łodzie, jachty, statki). W pozostałej, częściowo dostępnej, części archipelagu będą obowiązywać ścisłe limity wizyt, obowiązkowe wysokie ubezpieczenia od akcji ratunkowej, konieczność stałej łączności radiowej i cały szereg szczegółowych pozwoleń i certyfikacji (broń, łączność, środki ratunkowe etc.). Do niedźwiedzia nie będzie można się zbliżyć na mniej niż 500 metrów, nie wolno będzie go płoszyć. Lód morski będzie pod ochroną, obszary zamarznięte będą objęte zakazem ruchu.
Co ważne dla mnie, te zakazy i przepisy po raz pierwszy mają dotknąć w równym stopniu turystów, jak i naukowców. Do niedawna narastająca biurokracja nie obchodziła naukowców, którzy mogli pracować niemal nie niepokojeni. Ale teraz regulacje nadeszły z dwóch stron. Ze strony administracji norweskiej, która uznała, że naukowiec to też człowiek i nie różni się niczym od turysty, tym bardziej, ze liczba uczonych na Spitsbergenie wzrosła z około 100 rocznie w latach 80., do ponad 1000 obecnie. Z drugiej strony zmieniły się europejskie przepisy prawa pracy obejmujące naukowców – także tych pracujących w dzikiej przyrodzie. Współcześnie nie można wyjść z bazy w teren i zniknąć na kilka dni. Nie wolno chodzić w góry, nie wolno pływać poza sezonem nawigacyjnym, nie wolno, nie wolno… Do tego nie można pojechać sobie na ekspedycję badawczą, bo tak ktoś chce – trzeba uzyskać delegację, certyfikat medyczny, być w stałym kontakcie telefonicznym i mieć obowiązkowo pieniądze wynikające z tabel przebywania w danym kraju.
Wracając nostalgicznie do wspomnień. Dawniej na dwumiesięczny wyjazd do Norwegii na Spitsbergen, dostawałem jedną tzw. dietę dewizową. Czekając w Oslo na samolot spałem na plaży pod starym lotniskiem, a na Spitsbergenie z kolegami mówiliśmy do urzędników „Hello” i znikaliśmy na badania terenowe.
Wracając do pierwszego zdania – zmiana sytuacji jest zmianą cywilizacyjną, wywodząca się z wzrastającej roli Kobiet w nowoczesnym społeczeństwie – ich opiekuńczości, poczucia odpowiedzialności i porządku. Nowa sytuacja na pewno pomoże zachować nienaruszoną Przyrodę. Na pewno zapewni bezpieczeństwo i komfort pracy tym, którzy są delegowani do pracy w Przyrodzie. Ale stracą ci, którzy nie chcieli żadnej delegacji, tylko po prostu kochali samodzielność, odpowiedzialność za siebie i potrzebowali dotknięcia Dzikiej Przyrody.
Prof. Jan Marcin Węsławski