DZIKIE ŻYCIE Wywiad

Antarktyka – obrazy z dna końca świata. Rozmowa z Wojciechem Nawrockim

Diana Maciąga

Podczas Międzynarodowego Festiwalu Fotografii Przyrodniczej Wizje Natury 2019, miałam przyjemność oglądać Twoją prezentację niezwykłych zdjęć przyrodniczych i podwodnych z wyprawy nurkowej do Antarktyki. Jednak efektem tej podróży i podwodnych eksploracji są nie tylko fotografie – realizujesz większy „Projekt Antarktyka”. Powiedz w skrócie, na czym on polega i co będzie efektem jego realizacji?

Wojciech Nawrocki: „Projekt Antarktyka” jest przedsięwzięciem o charakterze artystyczno-edukacyjnym, o skrajnie dwoistym obliczu. Przeciwstawny charakter projektu wynika z tego, że jego efektem będą dwie, zupełnie różne publikacje, które mają się jednak dopełniać i stanowić komplementarną całość. Jedną z nich będzie ekskluzywny, kolekcjonerski album fotograficzny, wydany w limitowanej serii, przeznaczony dla dojrzałego odbiorcy. Album jest już na ukończeniu i zostanie wydany na pewno w tym roku. Drugą, będzie bogato ilustrowana książka dla dzieci, opatrzona sporą dawką wiedzy i faktów, mająca za zadanie edukować młodych czytelników, w ciekawy i przyjazny sposób. Edukację dzieci w ramach „Projektu Antarktyka” realizuję również poprzez cykl prezentacji w szkołach, przedszkolach, na festiwalach oraz różnego rodzaju inicjatywach odbywających się on-line.

Wojciech Nawrocki
Wojciech Nawrocki

Czego szukał w Antarktyce Wojciech – fotograf, Wojciech – nurek, Wojciech – przyrodnik? I czy to odnalazł?

Wojciech Nawrocki: Każdego z tych Wojciechów łączy jeden wspólny mianownik – głęboka fascynacja światem dzikiej przyrody i radość życia, jakiej doznaje każda odsłona Wojciecha, podczas obcowania z nią. Mam do niej słabość odkąd pamiętam. To jej szukam. To ona napędza mnie do działania i aktywuje wszystkie te oblicza, o których wspomniałaś. Kiedy jestem naocznym świadkiem zdarzeń, gdy przyroda zdradza mi swoje sekrety i odsłania przede mną zapierające dech w piersi sceny, czuję się wyjątkowo, że to właśnie ja dostąpiłem zaszczytu obcowania z nią.

Bez wątpienia, każdy z Wojciechów przeżywał w Antarktyce tą radość życia, zachwycając się tym prawdziwie dzikim światem. Bo jeśli możemy jeszcze w dzisiejszym świecie określić jakieś miejsce jako dziewicze, gdzie występuje prawdziwie dzika przyroda, to właśnie Antarktyka jest jednym z ostatnich takich obszarów naszej planety.

Na stronie „Projektu Antarktyka” napisałeś: „Nie ochronimy tego, czego nie pokochamy, a nie pokochamy tego, czego nie znamy”. Czy Twoja miłość do Antarktyki to miłość od pierwszego wejrzenia? Dlaczego właśnie tam pokierowało Cię serce?

W istocie tak było – miłość do Antarktyki jest miłością od pierwszego wejrzenia, a zakochałem się w niej kilka razy. Pamiętam dokładnie ten pierwszy raz, kiedy jako dziecko ujrzałem Antarktykę oglądając film przyrodniczy w telewizji. Nie wiem, ile miałem wtedy lat, ale musiałem być już w szkole podstawowej, gdyż film był w kolorze, a kolorowy telewizor mieliśmy dopiero wtedy. Do dziś mam w głowie wybrane obrazy gór lodowych oraz pingwinów z tego filmu. To surowe oblicze wywarło na mnie wtedy ogromne wrażenie. Miłość dojrzewała w miarę mojego zainteresowania przyrodą i kolejnym kluczowym etapem nasilenia tych uczuć, była słynna „Odyseja” kapitana Jacques-Yvesʼa Cousteau, prezentująca jego podwodne ekspedycje z pokładu „Calypso”. Najbardziej zainteresowała mnie seria czterech odcinków, która powstała podczas ekspedycji do Antarktyki, na którą Cousteau wyruszył w grudniu 1972 r. Dzięki tym filmom, nie tylko wzmogła się moja miłość do Antarktyki, ale zapragnąłem być takim odkrywcą jak uczestnicy tych ekspedycji. Miałem wielkie chłopięce marzenie o dalekich podróżach i nurkowaniu, ale wtedy nie uwierzyłbym, że kiedyś sam zanurkuję w Antarktyce, tak jak załoga „Calypso”.

Gdy 21 stycznia 2019 r. po raz pierwszy ujrzałem na żywo wybrzeże Półwyspu Antarktycznego z pokładu jachtu żaglowego SELMA Expeditions, był to dla mnie wyjątkowy moment. Chłonąłem tę chwilę pełną piersią i dokumentowałem ją, intensywnie fotografując z pokładu skaliste wybrzeże pokryte czapami lodu oraz potężne bloki gór lodowych wycielonych z lodowca. Nie mogłem uwierzyć, że tam jestem.

Kiedy po wielu intensywnych dniach żeglugi przez cały Ocean Południowy zacumowaliśmy wreszcie w małej, cichej zatoczce, wypuściłem po raz pierwszy drona, by koniecznie obejrzeć ten obszar z lotu ptaka. Dzień dobiegał już końca a zachód słońca z ptasiej perspektywy był tak niewiarygodnie piękny, że zakochałem się ponownie – w drugiej połowie stycznia, na tej szerokości geograficznej, na Półwyspie Antarktycznym, słońce skłania się do horyzontu długimi zachodami i znika pod nim tylko na kilka godzin. Emocje były tak ogromne, że nie mogłem zasnąć w swojej koi. Przed moimi oczami, przewijały się myśli i obrazy – zarówno te z dzieciństwa, jak i te, które tego dnia zarejestrowałem na własne oczy. Poczułem się najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi.


Wybrzeże Półwyspu Antarktycznego z lotu ptaka. Fot. Wojciech Nawrocki
Wybrzeże Półwyspu Antarktycznego z lotu ptaka. Fot. Wojciech Nawrocki

Wspomniałeś o jachcie SELMA Expeditions, na pokładzie którego przemierzyłeś cały Ocean Południowy i dotarłeś do Antarktydy. Dlaczego akurat jachtem?

Jest wiele powodów. Po pierwsze, jacht żaglowy, kiedy pływa na żaglach, stanowi zeroemisyjny, najbardziej ekologiczny środek transportu. Po drugie, burta tak relatywnie małej jednostki (długość kadłuba jachtu to 20,28 m), znajduje się tuż nad taflą wody, co stwarza idealną perspektywę do fotografii przyrody, ptaków, krajobrazów oraz nurkowania i fotografii podwodnej, gdyż łatwo można zeskoczyć z pokładu do wody by zanurkować. Po trzecie, mała jednostka daje możliwość swobodnego przemieszczania się w dowolne miejsca i eksploracji różnych zatoczek. Stwarza to poczucie bliskości i harmonii z naturą. Po czwarte, co niezwykle ważne i istotne, to stała załoga jachtu pod komendą bardzo doświadczonych, profesjonalnych i niezwykle cierpliwych kapitanów – Piotra Kuźniara i Krzysztofa Jasicy. To niezwykli ludzie, z którymi bez wahania popłynę zawsze i wszędzie na koniec świata. Podobnie jak z Miłoszem Dąbrowskim z aquadiver.pl – instruktorem nurkowania i organizatorem naszej wyprawy nurkowej.

Te wszystkie czynniki razem, wpłynęły na przyjazną atmosferę podczas wyprawy, dobre samopoczucie i pozwoliły skupić się na celach projektu i osiągnąć znakomite efekty zdjęciowe.

Poruszyłeś ciekawy wątek dzikiego sposobu podróżowania, w harmonii, i z poszanowaniem przyrody. Czy możesz podać jakieś przykłady praktycznych działań i dobrych praktyk na rzecz środowiska, które stosowane są na SELMIE czy przez jej załogantów?

Tak, jest ich sporo. Zacznijmy od tego, że jachtem dowodzi kapitan Piotr Kuźniar, który z wykształcenia jest biologiem i kładzie duży nacisk na poszanowanie przyrody. Posiada ogromną wiedzę przyrodniczą, popartą latami praktyk i obserwacji. Zna doskonale biologię wielu zwierząt, które miałem okazję zobaczyć i fotografować i chętnie dzieli się swoją wiedzą, pasją i doświadczeniami. Dawał mi podczas wyprawy cenne wskazówki. Mogę z nim rozmawiać godzinami na temat przyrody. Kapitanowie ściśle przestrzegają zasad podróży wyznaczonych przez organizację IAATO (International Association Of Antarctic Tour Operators) w aspekcie środowiskowym. A reguł, zarówno tych IAATO, jak i tych SELM-owych, jest naprawdę bardzo dużo, np.:

  1. Podczas korzystania z ubikacji, cały papier toaletowy zbierany jest do specjalnego pojemnika, a później trafia do szczelnej, zakręcanej beczki, zlokalizowanej w forpiku, która opróżniana jest dopiero po powrocie z rejsu.
  2. Na pokładzie nie używaliśmy detergentów – naczynia myliśmy zimną wodą, a kąpiele realizowaliśmy za pomocą mokrych chusteczek dla niemowlaków, które trafiały później do tej samej beczki co papier toaletowy.
  3. Za 60 stopniem szerokości geograficznej południowej, żadne odpady organiczne nie są wyrzucane poza burtę, aby zapobiec przedostaniu się na Antarktydę, np. nasion z ogryzków czy innych substancji organicznych, które na Antarktydzie naturalnie nie występują.
  4. Podczas odwiedzin na pingwiniskach, kapitan osobiście, lub wyznaczona przez niego osoba, dezynfekuje wszystkim kalosze i ubrania, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się ewentualnych patogenów chorobotwórczych między koloniami pingwinów.
  5. Loty dronem wykonywaliśmy na dużej wysokości, a fotografie na lądzie w bezpiecznej odległości, by nie płoszyć zwierząt.
  6. Odwiedziny na pingwiniskach organizowaliśmy w dwóch grupach, pomimo zaledwie dziewięcioosobowej załogi, by nie niepokoić zwierząt.

Na SELMIE panuje po prostu filozofia życia, by żeglować i podróżować z poszanowaniem przyrody i jej zasobów. Każdy załogant, pod wpływem samej podróży, kapitana i innych uczestników, błyskawicznie przestawia się na ten tryb. Mnie to podejście bardzo się podoba i dlatego chcę dalej podróżować w ten sposób, z tą załogą.


Portret foki krabojada Lobodon carcinophaga. Fot. Wojciech Nawrocki
Portret foki krabojada Lobodon carcinophaga. Fot. Wojciech Nawrocki

Czy planując wyprawę do Antarktyki miałeś już jakieś fotograficzne marzenie? Sytuację, którą chciałeś uwiecznić, a może wyśniony kadr? Jakie były twoje plany i czy udało Ci się je zrealizować? Czy była jakaś sytuacja, która szczególnie zapadła Ci w pamięć?

Oczywiście, miałem mnóstwo wymarzonych kadrów, które chciałem zrealizować, np. pingwiny na pływającej górze lodowej, wieloryby z drona tuż przed wynurzeniem na powierzchnię, foki pod górą lodową, albatrosy i warcabniki wśród sztormowych fal... Ich lista była tak długa, że moglibyśmy napisać o niej odrębny artykuł, więc opowiem o jednym z nich, który określiłem hasłem „biel w bieli”.

Wymarzyłem sobie, że będąc w Antarktyce, w krainie śniegu i lodu, sfotografuję białe zwierzę, wkomponowane w białe tło otoczenia, ukazując subtelną, delikatną różnicę odcieni bieli zwierzęcia i tła. Wiedziałem, że nie będzie to łatwe zadanie, ponieważ w Antarktyce, w przeciwieństwie do Arktyki, jest bardzo mało zwierząt, których całe ciało jest białe. W Arktyce jest ich mnóstwo – są wilki, niedźwiedzie polarne, lisy polarne, zające polarne, puchacze śnieżne, pardwy. W Antarktyce upatrywałem swej szansy na ten kadr w dwóch gatunkach ptaków – w petrelu śnieżnym lub pochwodziobie żółtodziobym. Niestety, petrela śnieżnego nie dostrzegłem w ogóle podczas całej wyprawy, a pochwodzioba owszem, udało mi się wypatrzyć, ale z racji jego natury (są wszystkożerne, podkradają pokarm pingwinom, karmią się również odchodami), był w samym środku zatłoczonej kolonii pingwinów pełnej błota i odchodów, co oznacza, że nie mógł być śnieżnobiałym czyścioszkiem, który będzie modelem do mojego wymarzonego, czystego, estetycznego kadru, który miał pokazać subtelną „biel w bieli”. Gdzieś w połowie wyprawy przestałem już liczyć na ten kadr i pogodziłem się z tym, że go nie zrobię. Pewnego dnia zauważyłem foki krabojady na ogromnej pływającej krze lodowej, stykającej się z oblodzonym zboczem koło ukraińskiej stacji Wiernadski, przy której cumowaliśmy przez kilka dni realizując nasze nurkowania. Ubrałem się dla bezpieczeństwa w skafander do nurkowania (gdyby kra się załamała) i poprosiłem kapitana, aby podrzucił mnie pontonem na tę krę. Leżąc na krze lodowej, fotografowałem foki moim teleobiektywem, osadzonym na głowicy przytwierdzonej do specjalnego talerza, który pchałem przed sobą, aby fotografować z bardzo niskiej perspektywy. W pewnym momencie w sąsiedztwie fok zauważyłem mewę południową. Mewy południowe nie są całe białe – mają czarne grzbiety i skrzydła, ale gdy na krótką chwilę, mewa ustawiła się do mnie en face, doznałem olśnienia. W tym ułożeniu, za wyjątkiem żółtego dzioba, cała jej głowa i korpus były śnieżnobiałe, podobnie jak otoczenie, na tle którego się znajdowała. Parametry naświetlania były już idealnie dobrane, gdyż foki znajdowały się w tym samym miejscu, na tym samym tle. Ustawiłem szybko punkt ostrości na głowę mewy w odpowiednim miejscu kadru i wcisnąłem spust migawki. Udało się.

Przed wyprawą obejrzałem mnóstwo zdjęć wybitnych fotografów przyrody, którzy fotografowali w Antarktyce. Szczególną inspiracją jest dla mnie twórczość takich artystów jak Paul Nicklen, Vincent Munier czy Laurent Ballesta. W mojej kolekcji albumów fotograficznych, które skrupulatnie przeanalizowałem dla zaczerpnięcia inspiracji, był właśnie album stworzony wspólnie przez tych dwóch ostatnich wymienionych wyżej artystów pt. „Adelie terre & mer”. De facto, jest to pakiet dwóch albumów – jeden autorstwa Vincenta, obrazuje pingwiny sfotografowane na lądzie, a drugi, autorstwa Laurenta, przedstawia pingwiny, jak i inne kadry, sfotografowane pod wodą. Uczta dla oka.

Analizowanie zachwycających kadrów wybitnych artystów z obszaru, do którego zamierzam się wybrać, jest jednym z moich sposobów na zwizualizowanie sobie moich własnych kadrów oraz formułowanie fotograficznych celów.


„Biel w bieli”. Mewa południowa Larus dominicanus. Fot. Wojciech Nawrocki
„Biel w bieli”. Mewa południowa Larus dominicanus. Fot. Wojciech Nawrocki

Odległa, nieprzystępna, nieprzyjazna. Antarktyka może kojarzyć się przede wszystkim z arcytrudnymi warunkami, tą przysłowiową lodową pustynią położoną na krańcu świata. Jakie były Twoje wyobrażenia na temat tego miejsca? Czy coś w Twoim postrzeganiu Antarktyki się zmieniło?

Jak już wspominałem, Antarktyka jest moją miłością z dzieciństwa, więc interesowałem się nią od dawna. Przed wyprawą bardzo dobrze odrobiłem zadanie domowe związane z przygotowaniem się do podróży. Czytałem książki i przewodniki, oglądałem filmy i zdjęcia innych fotografów. Miałem przez to dość trafne wyobrażenie na temat tego, co ujrzę i czego mogę się spodziewać w Antarktyce. Mimo wszystko, gdy ujrzałem ją na własne oczy nie mogłem uwierzyć, że rzeczywistość jest o wiele bardziej ciekawa, intensywna, barwna i dużo piękniejsza niż wszystkie materiały zdjęciowe i filmowe, jakie dotychczas oglądałem. Zatem moje postrzeganie troszkę się zmieniło. Na szczęście rzeczywistość okazała się bardziej pozytywna niż wyobrażenia.

Dlaczego zdecydowałeś się stworzyć zarówno wysublimowany album fotograficzny, jak i książkę dla dzieci? Czy nie wystarczyła tylko fotografia?


Ilustracja tytułowa do planowanej do wydania książki dla dzieci autorstwa Wojciecha Nawrockiego pt. „Antarktyka. Opowieści z dna końca świata”
Ilustracja tytułowa do planowanej do wydania książki dla dzieci autorstwa Wojciecha Nawrockiego pt. „Antarktyka. Opowieści z dna końca świata”

Mój pierwotny plan zakładał tylko wydanie albumu. Ale los zechciał, że przed wyprawą spotkałem się z przyjacielem, wyśmienitym ilustratorem, Marcinem Leśniakiem, którego poprosiłem o stworzenie logotypu do mojego Projektu Antarktyka. Nie widziałem się z nim wcześniej od wielu lat, więc zaczęliśmy wspominać stare czasy i poruszać różne tematy. Marcin, aby nabrać szerszego kontekstu do stworzenia logotypu, zaczął wypytywać mnie o szczegóły zaplanowanej wyprawy. W miarę jak wgłębialiśmy się w detale mojej podróży, Marcin oznajmił: „Ja bym to chciał rysować!”. Nie zrozumiałem z początku o co mu chodzi. Na jego słowa, odpowiedziałem – „No tak! Po to tu przyszedłem – chcę żebyś narysował mi logo »Projektu Antarktyka«”. Na to Marcin odparł: „Ale ja nie mam na myśli rysowania loga projektu, tylko mówię o zilustrowaniu całej tej wyprawy i przygody, dla dzieci”. Chwilę później Marcin pokazał mi ilustracje jakie stworzył do książki „Ocean to pikuś” autorstwa Łukasza Wierzbickiego, opowiadającej o transatlantyckiej wyprawie kajakowej śp. Aleksandra Doby.

Jego ilustracje oraz pomysł stworzenia książki dla dzieci o mojej wyprawie, zrobiły na mnie bardzo pozytywne wrażenie, ale stłumiłem mój entuzjazm i odpowiedziałem mu, że muszę to przemyśleć i ułożyć sobie w głowie. Ale już następnego dnia, kiedy przemyślałem kontekst edukacyjny tej książki i wpadłem na pomysł przemycenia wielu ciekawych naukowych informacji wokół opowieści o przygodach w Antarktyce, zaczęło mi się wszystko układać w całość i podjąłem decyzję o tym, że wydam również ilustrowaną książkę dla dzieci. Do grona ilustratorów mojej książki dołączyli również: Marek Kołodziejczyk i Daria Wójcik.

Czy to Twój pierwszy projekt skierowany do dzieci – skąd pomysł na skierowanie projektu do tej grupy odbiorców?

To właśnie dzieci będą się w przyszłości mierzyły ze skutkami naszych dzisiejszych działań, które niekorzystnie wpływają na stan środowiska naturalnego i klimat. Moją ambicją jest ukształtowanie w dzieciach świadomości i proekologicznych postaw, opartych na faktach i rzetelnej wiedzy naukowej.

„Procesy meteorologiczne i geofizyczne, zmiany klimatyczne, zanieczyszczenie powietrza, mórz i oceanów, plastik w oceanach, emisja gazów cieplarnianych, wrażliwość ekosystemów, nadmierne połowy, kłusownictwo” – to trudne tematy. Czy da się o nauce i ochronie przyrody mówić do dzieci prostym językiem?

To bardzo trudne, ale się da. Tak się przynajmniej staramy i wiele z tych zagadnień próbujemy nie tylko tłumaczyć słowem, ale przede wszystkim ilustracjami – to one mają za zadanie zobrazować te trudne zagadnienia w taki sposób, by opis stał się jasny. Specjalnie w tym celu powstają odrębne ilustracje edukacyjne, będące czymś na pograniczu ilustracji i infografik.


Projekt okładki albumu fotograficznego autorstwa Wojciecha Nawrockiego pt. „Antarktyka. Obrazy z dna końca świata”
Projekt okładki albumu fotograficznego autorstwa Wojciecha Nawrockiego pt. „Antarktyka. Obrazy z dna końca świata”

Pokazanie piękna Antarktyki to zadanie fotografii, ale czy da się słowami oddać doświadczenie nurkowania w tak wyjątkowym miejscu, jak Antarktyka?

Cóż, przekonamy się o tym dopiero, kiedy, mam nadzieję, napiszesz recenzję mojej książki dla dzieci, na łamach „Dzikiego Życia”.

Zajmujesz się fotografowaniem przyrody od lat. Na stronie projektu napisałeś, że fotografia jest narzędziem, które wspiera ochronę przyrody poprzez pokazywanie jej piękna i wzbudzanie miłości. Jednak może też zaszkodzić przyrodzie gdy staje się masowym hobby i nie idzie w parze z wiedzą i przywiązaniem do zasad etycznego fotografowania. Czy nie obawiasz się, że nastanie moda na fotograficzne i szerzej – turystyczne – wyprawy do Antarktyki?

O to w przypadku Antarktyki, póki co, nie obawiam się. Na tę modę narażone są bardziej inne obszary, które są łatwo dostępne, dużo tańsze w organizacji i logistyce i nie wiążą się z trudami bardzo długich wypraw.

Czy Antarktyda jest jeszcze ostoją najprawdziwszej dzikości, czy nawet tam widać już wpływ działalności człowieka?

Antarktyka jest jeszcze zdecydowanie ostoją najprawdziwszej dzikości, ale pomimo, że leży tak daleko, na południowym krańcu świata, to działalność człowieka i na niej odciska piętno w podstępny i niezauważalny, na pierwszy rzut oka, sposób.

Obserwacje i badania naukowe nie pozostawiają żadnych złudzeń – przez emisję gazów cieplarnianych człowiek przyczynia się do globalnego ocieplania. Tracimy lodowce oraz pokrywę lodu morskiego, które na obu obszarach polarnych Arktyki i Antarktyki chłodzą Ziemię i utrzymują odpowiedni bilans cieplny, działając jak gigantyczne klimatyzatory naszej planety.

Arktyka ogrzewa się znacznie szybciej niż Antarktyka i na tym północnym obszarze polarnym sytuacja jest już dramatyczna, wręcz tragiczna. Aby to dosadnie czytelnikom uzmysłowić i zobrazować należy podkreślić, że obserwujemy właściwie w całym obszarze Arktyki wyraźny ujemny bilans masy lodowców, zaś ubytek pokrywy lodowej na oceanie arktycznym wyniósł w ostatnim półwieczu, od 5 do 10% na dekadę! To oznacza, że obecnie tej pokrywy lodowej pływającej na oceanie jest niemal o połowę mniej, niż było jej jeszcze ponad 50 lat temu. Wiemy również, że w Arktyce tempo wzrostu ocieplenia jeszcze przyspiesza, a to oznacza, że  moje dzieci mogą być w przyszłości świadkami zdarzenia, kiedy latem, na biegunie północnym nie będzie już wcale pokrywy lodowej.

Antarktyda opiera się tym globalnym zmianom znacznie lepiej niż Arktyka ze względu na swoje położenie geograficzne, znaczną wysokość bezwzględną kontynentu oraz zupełnie inną charakterystykę jej lądolodu, którego średnia grubość wynosi aż ponad dwa kilometry. Jednak wyniki wielu niezależnych badań naukowych wykonanych w ostatnich latach przez różne zespoły naukowców z całego świata, niosą niestety niepokojące wieści i prognozy. Lądolód wewnątrz kontynentu Antarktydy jest jeszcze stabilny ze względu na panujący tam surowy klimat i ujemne temperatury przez cały rok. Wiele badań i pomiarów wskazuje nawet na przyrost pokrywy lodowej w tym obszarze, ze względu na bardziej obfite opady śniegu, spowodowane zwiększonym parowaniem i wilgotnością powietrza, co paradoksalnie, wynika z ocieplania się klimatu. Można by rzec, że jest to taki pozytywny skutek uboczny wzrostu temperatury powietrza i mórz. Sprowadzę jednak czytelników na ziemię, a właściwie na dno, ponieważ tam, na styku lądolodu z oceanem, gdzie podstawa lodowca szelfowego znajduje się pod powierzchnią wody, następuje jego intensywne wytapianie. I co gorsze, do niedawna obserwowano ten proces głównie w Antarktydzie Zachodniej, w której już od wielu lat obserwuje się ujemny bilans masy lodowców – ubytek ich masy jest szybszy niż ich przyrost. Ale najnowsze doniesienia wskazują również na postępujące procesy ubytku masy lądolodów Antarktydy Wschodniej. To bardzo niepokojące, ponieważ Antarktydę Wschodnią uważano dotychczas za stabilny bastion, który skutecznie opiera się globalnemu ociepleniu. Błędne przeświadczenie naukowców o stabilności lądolodu Antarktydy Wschodniej udowodniła również grupa badaczy z University of California Santa Cruz, w składzie której badania prowadził między innymi polski glacjolog, prof. Sławek Tułaczyk. W lipcu 2020 r. w artykule opublikowanym na łamach prestiżowego czasopisma naukowego „Nature” wykazali oni, że w czwartorzędzie, ponad 400 tysięcy lat temu, w okresie przypadającym na plejstocen, podczas jednej z faz ocieplenia klimatu kiedy klimat był zaledwie nieco cieplejszej niż w czasach współczesnych (średnia temperatura była wówczas wyższa o około 1 stopień Celsjusza), przynajmniej jeden wielki fragment lądolodu zanikł, a jego krawędź wycofała się na setki kilometrów. Te badania dały niestety niepokojący dowód na to, że Antarktyda Wschodnia, może z czasem, w miarę postępującego ocieplenia, zacząć intensywnie tracić masę, a to oznacza, że należy wziąć znaczną poprawkę w modelowaniu wzrostu poziomu mórz i oceanów, który nastąpi, gdy ten scenariusz się sprawdzi.

Problemów związanych z wpływem ludzi na Antarktykę jest więcej, np. przełowienie zasobów ryb i kryla, kłusownictwo wielorybów, plastik w oceanach, wzmożony ruch turystyczny, pozostawianie śmieci, ale największym z nich są zdecydowanie zmiany klimatyczne.


Pingwiny białobrewe Pygoscelis papua na szczycie dryfującej góry lodowej. Fot. Wojciech Nawrocki
Pingwiny białobrewe Pygoscelis papua na szczycie dryfującej góry lodowej. Fot. Wojciech Nawrocki

Na ile zauważalny jest wzrost turystyki na obszarach polarnych i jakie może stanowić dla nich zagrożenie?

Obecnie, z powodu pandemii wywołanej koronawirusem COVID-19, ruch turystyczny się zmniejszył, ale to zapewne chwilowa fluktuacja i niedługo, gdy świat upora się z tą epidemią i obostrzenia w podróżach zostaną zniesione, ruch turystyczny wróci do stanu sprzed pandemii i bardzo prawdopodobnie, że się jeszcze zwiększy, bo taką tendencję obserwowano w ostatnich latach.

Oczywiście wzmożony ruch turystyczny, to zawsze większa presja na środowisko i nie da się z tym faktem dyskutować. W pewnym sensie niepokojące są według mnie te duże statki, niosące np. ponad setkę turystów na pokładzie. Gdy taka grupa nie jest odpowiednio podzielona oraz skoordynowana i na dodatek znajdą się wśród niej ludzie, którzy nie respektują zasad ustalonych przez organizatora podróży, może się to negatywnie odbić na przyrodzie Antarktyki.

Podam przykład dla zobrazowania potencjalnego problemu. Nasza załoga liczyła dziewięciu uczestników plus trzy osoby stałej doświadczonej załogi SELMY. Gdy wychodziliśmy na pingwinisko, oglądać te cudowne ptaki, z uwagi na logistykę i jeden ponton, dzieliliśmy się na dwie grupy po 4-5 osób, gdyż stała załoga musiała obsłużyć ponton i ktoś zawsze zostawał na jachcie. Mimo tak nielicznej, cztero- lub pięcioosobowej grupy, w pewien sposób oddziaływaliśmy na tę przyrodę. Zbyt gwałtowne poruszanie się czy zbyt zuchwałe zbliżenie się do pingwina opiekującego się swoimi pisklętami, może spowodować np. odwrócenie jego uwagi, lub uwagi innych pingwinów, a w tym czasie wydrzyk może wykorzystać ten moment na atak na jego pisklę lub porwać mu jajo. Siłą rzeczy, gdy liczba osób na pingwinisku jest większa, ryzyko takich sytuacji się zwiększa.

Póki co, nie jest to jeszcze problem, ale dalszy wzmożony ruch turystyczny, będzie zapewne wyzwaniem dla organizacji IAATO (International Association Of Antarctic Tour Operators) zrzeszającej ruch turystyczny oraz organizatorów tych dużych wycieczek, aby nad tym odpowiednio zapanować.

Tak czy inaczej, w świetle problemów i zagrożeń wynikających z globalnego ocieplenia, o których wspomniałem powyżej, ruch turystyczny nie wydaje się większym problemem.

Jakiej przyszłości życzyłbyś Antarktyce?

Życzę jej i nam samym, przyszłości w której:

  1. Zmniejsza się koncentracja CO2 w atmosferze, aby Antarktyka zachowała swój lądolód, który powstał tam miliony lat temu. Aby taki scenariusz był realny, wszystkie uprzemysłowione kraje świata musiałyby natychmiast, z pełną determinacją i zaangażowaniem, transformować energetykę zużywającą zasoby kopalne w kierunku odnawialnych źródeł energii oraz wprowadzać termomodernizację, oszczędność i efektywność energetyczną.
  2. Nigdy nie powrócą krwawe, niechlubne czasy wielorybnictwa.
  3. Ograniczy się znacznie połowy kryla i ryb.
  4. Nadal będą respektowane i przedłużone na dalszy, bardzo długi okres, ustalenia Traktatu Antarktycznego, zabraniające eksploatacji złóż kopalnych oraz dopuszczające jedynie działalność naukowo-badawczą.
  5. Wszystkie kraje przestaną mieć swoje roszczenia terytorialne i będzie to obszar symbolizujący zgodne poszanowanie zasobów przyrody i zrobienie przysłowiowego kroku w tył, celem pohamowania zapędów terytorialnych, bezmyślnej eksploatacji i osadnictwa.
  6. Ruch turystyczny nie zwiększy się zbyt mocno od dzisiejszego, a jeśli będzie wzmożony, to będzie nadal dobrze zarządzany przez IAATO i organizatorów podróży.

Ślimak nagoskrzelny z gatunku Doris kerguelenennnsis. Fot. Wojciech Nawrocki
Ślimak nagoskrzelny z gatunku Doris kerguelenennnsis. Fot. Wojciech Nawrocki

Jak postrzegasz rosnący rynek literatury poświęconej tematyce biegunów. Widać jej zauważalny wzrost w Polsce: np. książki o Amundsenie („Amundsen. Ostatni wiking” Stephen R. Bown), Shackletonie („Niezłomny. Legendarna wyprawa Shackletona” Caroline Alexander); czy też: „Nieznane życie lodowców”, Bjorn Roar Vassnes; „Dzienniki lodu. Wspomnienie z Antarktydy”, Jean McNeil; czy Mikołaja Golachowskiego „Czochrałem antarktycznego słonia”?

Osobiście cieszę się, że te książki powstają i chętnie po nie sięgam, by pogłębić moją wiedzę i porównać doświadczenia. Mało było dotychczas literatury dostępnej w języku polskim, poświęconej obszarom polarnym, w szczególności Antarktyce, czego mi brakowało. Zaopatrzyłem się we wszystkie wymienione przez Ciebie książki i dalej je kolekcjonuję. Do tych wymienionych warto jeszcze zaliczyć: „Początek końca? Rozmowy o lodzie i zmianie klimatu” Julity Mańczak i Jakuba Małeckiego (wyd. 2021 r.), „Nela i Kierunek Antarktyda” (książka dla dzieci, 2019), „Trzy Sztuki w Antarktyce” Bartosza Stróżyńskiego (2018), „Dzienniki Antarktyczne. Dwie zimy w krainie lodu, śniegu i wiatru” Ryszarda J. Wróblewskiego (2017), „Wyprawa Shackletona” (książka dla dzieci, 2017) Williama Grilla, „Rok w lodach Antarktydy” Ryszarda Czajkowskiego (2015), jak i wyszukując w antykwariatach stare pozycje literaturowe sprzed wielu lat, np. „Antarktyda biały kontynent” Davida McGonigala i Lynna Woodwortha (2005), „Okrutny Biegun” Aliny i Czesława Centkiewiczów (1969), „Zdobywcy białego lądu. Historia wypraw i odkryć antarktycznych” Jacka Machowskiego (1959), „Odkrywcy Antarktydy” G. Kublickiego (1952), „Sfora Bieguna Południowego” Josefa Václava Smejkala (1948).

Wymieniam je celowo, gdyż wielu czytelników „Dzikiego Życia” lubi pogłębiać wiedzę i czytać taką literaturę i sam doskonale wiem, jak trudno dotrzeć do tych publikacji, nie znając ich tytułów czy autorów.

Jakie jeszcze projekty fotograficzne chciałbyś zrealizować? Uchylisz rąbka tajemnicy?

Nie chciałbym zapeszać, ale z chaosu mnogości pomysłów klarują mi się w głowie dwa fotograficzne projekty: jeden o bardzo odległym archipelagu wysp położonych w Antarktyce, który nazwałem roboczym tytułem: „Georgia Południowa. Na granicy antarktycznej strefy konwergencji”. Marzenie aby udokumentować ten obszar powstało podczas wyprawy do Antarktyki, pod wpływem rozmowy z jednym z kapitanów SELMY – Krzysztofem Jasicą, który opowiadał mi o wrażeniach z rejsu w ten zakątek świata. Obecnie jestem dość blisko jego realizacji – miałem tam już płynąć w październiku zeszłego roku, ale restrykcje związane z epidemią koronawirusa COVID-19 uniemożliwiły rejs, który miał się rozpocząć z Falklandów. Mam nadzieję, że w tym roku uda mi się popłynąć.

Drugi to projekt o naszej polskiej rzece Biebrzy. Pomysł powstał kilka lat temu, gdy na prośbę Jacka Karczewskiego ze stowarzyszenia Jestem na pTAK! (wówczas działającego pod nazwą: Ptaki Polskie), robiłem w Biebrzy zdjęcia podwodne na potrzeby folderu, który miał promować powstanie podwodnego szlaku na rzece Biebrzy. Była to wspólna inicjatywa Stowarzyszenia Jestem na pTAK!, Biebrzańskiego Parku Narodowego oraz Biebrzańskiego Klubu Płetwonurków „Meander”. Z uwagi na „Projekt Antarktyka” i „Projekt Georgia”, przełożyłem go w czasie, ale wciąż chodzi mi on po głowie i bardzo chciałbym go zrealizować, ponieważ urzekło mnie podwodne piękno tej rzeki.

Dziękuję.

Wojciech Nawrocki – z wykształcenia: mgr inż. ochrony środowiska Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu oraz inżynier kierunku Międzynarodowy Rozwój i Innowacja Obszarów Wiejskich Uniwersytetu Rolniczego w Dronten w Holandii. Z zawodu: członek zarządu i współwłaściciel firmy konsultingowej METROPOLIS Doradztwo Gospodarcze Sp. z o.o., świadczącej usługi pozyskiwania dofinansowania dla przedsięwzięć mających na celu ochronę środowiska oraz współwłaściciel i zarządzający firmami z grupy METROPOLIS Energia, inwestującymi w odnawialne źródła energii. Z pasji: Fotograf, publicysta, przyrodnik, podróżnik i płetwonurek. Członek Związku Polskich Fotografów Przyrody. Początkowo podróżował i nurkował dla przygody, a obecnie robi to przede wszystkim dla obrazu. Płetwonurek z ponad 20-letnim doświadczeniem, posiadający na koncie setki zanurzeń i uprawnienia do głębokiego nurkowania technicznego. Swoje doświadczenie przyrodnika, podróżnika i płetwonurka łączy i wykorzystuje obecnie w fotografii. Zajmuje się fotografią przyrodniczą i podwodną, uwieczniając na niej przede wszystkim świat dzikich zwierząt, krajobrazy oraz formy abstrakcyjne. Specjalizuje się w niewygodnej i wymagającej fotografii przyrodniczej realizowanej w trudnych warunkach środowiskowych – na bagnach, mokradłach, rozlewiskach, torfowiskach i pod wodą – w jeziorach, rzekach, morzach i oceanach; w tym wodach o ekstremalnie niskich lub wręcz ujemnych temperaturach. Wyróżniony i nagrodzony w kilkudziesięciu konkursach fotograficznych, zarówno ogólnopolskich, jak i międzynarodowych.

facebook.com/wojciech.nawrocki.photographer
instagram.com/wojciech_nawrocki_photographer