DZIKIE ŻYCIE

Tropem żurawi

Bartosz Świątek

Poprzedniego wieczoru biłem się z myślami – na niedzielną wycieczkę do lasu zabrać rodzinę czy tym razem pojechać w pojedynkę. W sobotę wspólnie odwiedziliśmy florystyczny rezerwat „Śnieżycowy jar” a w ciągu ostatnich 6 miesięcy również wszędzie wybieraliśmy się razem. Dlatego zdecydowałem się wyrwać na samotną wędrówkę, aby oczyścić umysł i zaznać potrzebnej swobody.

Stabilny wyż na przedwiośniu już od kilku dni zachęcał do wyjścia w plener. Z tym większą radością rześkim marcowym porankiem spakowałem mapę, termos z herbatą, kanapki i apteczkę, założyłem buty trekkingowe i wyruszyłem po przygodę. 40 minut później wysiadłem z auta przy kościele św. Tymoteusza w Białężynie, niewielkiej wiosce położonej w gminie Murowana Goślina, na północnym skraju powiatu poznańskiego.

Jeden z mostków wędkarskich nad Jeziorem Tuczno. Fot. Bartosz Świątek
Jeden z mostków wędkarskich nad Jeziorem Tuczno. Fot. Bartosz Świątek

Potrzebowałem kilku minut, by przystosować się do nieskrępowanych ruchów i niczym niezmąconej ciszy. Spacerując z moimi milusińskimi z reguły pcham wózek, trzymam ich za ręce lub gestykuluję, a pytaniom i rozmowom nie ma końca. Teraz doceniam to, że mogę iść zgodnie ze swoim rytmem i nasłuchiwać tylko odgłosów przyrody. Już po 10 minutach przekonuję się do co słuszności wyboru tej okolicy na ekspedycję. Być może Czytelnik lub Czytelniczka zapyta, czy te rejony stanowią fragment parku narodowego, krajobrazowego lub rezerwatu przyrody skoro tak przypadły mi do gustu? Otóż nie, teren ten nie jest w żaden sposób chroniony. Są to zwykłe lasy gospodarcze w leśnictwie Starczanowo, z mozaiką pól, łąk i śródleśnym jeziorkiem. Przechodziłem tędy 3 lata temu w ramach włóczęgi długodystansowym zielonym szlakiem i widząc jakie bogactwo przyrodnicze kryje ten skrawek powiatu, obiecałem sobie tutaj wrócić. Nie zawiodłem się i teraz.

Z biegiem lat obserwuję, że coraz bardziej ciągnie mnie ku dziczy. Miejsca powszechnie uważane za najpiękniejsze i najciekawsze zazwyczaj są masowo oblegane i trudno w nich zaznać prawdziwego obcowania z naturą, jeśli oczywiście ktoś szuka właśnie czegoś takiego a nie tylko ładnej fotki na tle znanej atrakcji. Zwierzęta unikają tłumów a kontemplacja krajobrazu bywa wówczas zakłócona przez harmider. Oczywiście bardzo wielu ludzi chce zobaczyć Morskie Oko, wejść na Śnieżkę czy Szczeliniec Wielki albo przejść przez ruchome wydmy koło Łeby i nie ma w tym nic złego. Sam marzę o odwiedzeniu choćby wszystkich parków narodowych w Polsce i ich największych atrakcji. Doświadczenie pokazuje jednak, że warto regularnie zbaczać z głównych szlaków i odkrywać miejsca piękne, ciche, wręcz predestynowane do interakcji z otoczeniem.

Taki okazał się także białężyński pejzaż: niepozorny, swojski, daleki od głównych traktów. Jedna z wielu pereł na mojej osobistej zielonej mapie. Nie spodziewałbym się, że będzie to także prawdziwa ostoja żurawi. Tego dnia spotkałem tylko jednego człowieka – samotnego wędkarza nad jeziorem, za to natknąłem się na kilkanaście tych ptaków. Pod koniec łazęgi dane było mi zobaczyć aż pięć osobników, które zdawały się ze sobą rozmawiać. Kilka razy spłoszyłem parę tych brodzących przedstawicieli awifauny, która niezmiennie podejmowała majestatyczny lot i odlatywała w inne miejsce lokalnego ekosystemu. Mam przeczucie, że była to ciągle ta sama para.

Wracam na szlak. Początkowo polna ścieżka prowadzi na naturalny punkt widokowy. Od wschodu i północy otworzyły się przede mną szare pola, za nimi miedza a jeszcze dalej rozległa łąka z wieloma krecimi kopcami. Właśnie znad tej łąki dobiegł mnie po raz pierwszy tego dnia charakterystyczny klangor, a po chwili ujrzałem parę żurawi, od której ten piękny śpiew pochodził. Wystarczyło zbliżyć się do nich na kilkadziesiąt kroków, aby sprowokować je do odlotu. Wydawały przy tym donośny, niespokojnie brzmiący głos przypominający trąbkę. Żurawie są bardzo płochliwe i łatwo zauważyły, gdy stałem na pagórku. Linię horyzontu zamykał rozległy las z przewagą gatunków liściastych w pierwszym szeregu, który przechodził następnie w siedlisko borowe. Zapragnąłem zanurzyć się w to zielone królestwo, ale najpierw, wierny swoim tropicielskim instynktom odciągającym mnie często z głównych szlaków, poszedłem w prawo skrajem lasu i pól, wzdłuż polodowcowych pagórków. Opłacało się, natknąłem się bowiem na duże stanowisko porostu złotorostu ściennego, pokrywającego intensywnie żółtą plechą gałęzie i pnie przydrożnych krzewów. W dalszej części wycieczki miałem okazję podziwiać kilku innych przedstawicieli lichenoflory, jak chociażby pospolitego liszajca szarego czy nieco rzadziej spotykaną pustułkę pęcherzykowatą.

Klucze dzikich gęsi. Fot. Bartosz Świątek
Klucze dzikich gęsi. Fot. Bartosz Świątek

Wróciłem do rozstaju dróg, by tym razem udać się na północ i niebawem wkroczyć do lasu liściastego, którego drzewostan tworzą głównie dęby, buki i olsze, a w podszycie dominuje leszczyna. Na ziemi znajduje się duża ilość martwego drewna, chrustu i zeschłych liści. Powalone konary, pnie i całe drzewa obrośnięte mchem, ułożone w różnych konfiguracjach, wyglądają naturalnie i zarazem tajemniczo. Niektóre, zwłaszcza powykręcane gałęzie rosochatych dębów, przypominają jakieś leśne stwory. Gładką korę obumarłych buków upodobały sobie niewielkie huby koloru czerwono-brunatnego, występujące nieraz całymi koloniami.

Przecinam malownicze zagłębienie terenu wypełnione wodą, z której wyrastają drzewa. Po kilkuset metrach dochodzę do jeziora Tuczno, całego otoczonego lasem. Zbiornik o powierzchni około 10 ha szczególnie malowniczo prezentuje się jesienią, kiedy mienią się w nim kolorowe barwy gęsto oplatających go liściastych drzew. Liczne mostki wędkarskie umożliwiają dojście do samej tafli wody i objęcie wzrokiem całego jeziora z różnych stron. Skradam się ostrożnie, bowiem słyszę niedaleko znajomy głos. Niestety, wykonałem o jeden krok za dużo. Parka żurawi świetnie maskowała się nad przybrzeżnymi trzcinowiskami i po przekroczeniu przez intruza niewidocznej granicy, po prostu czmychnęła. Zobaczyłem tylko jak ptaki kołują nad wodą, a potem fruną w kierunku lasu i szybko znikają z zasięgu wzroku.

Wchodzę następnie na jeden z mostków. Stan wielu z nich nie jest najlepszy, niektóre stopnie są spróchniałe i zapadają się. Latem spotkałem tutaj dwa wygrzewające się zaskrońce. Teraz gady są nieaktywne, jeśli pogoda będzie sprzyjać, wyjdą ze swoich nor pod koniec marca. Woda jest lekko zamarznięta, dlatego na próżno rozglądam się w poszukiwaniu pierwszych płazów, na nie również trzeba nadal nieco poczekać. Mogę za to przejść przez pas trzcin i ujrzeć zbiornik wodny jak na dłoni. Kilkanaście gęsi poderwało się do lotu tuż nad powierzchnią wody, czyniąc krótki aczkolwiek donośny hałas. Po chwili gęganie i trzepot skrzydeł ustały, ponownie pozwalając ciszy zawładnąć tym skrawkiem naszej planety.

Posilam się przy wiacie turystycznej. Ręce pozbawione przez kilka minut rękawiczek zgrabiały, co przypomniało mi o trwającej wciąż zimie i przynagliło do dalszego marszu. Żwawo pakuję manatki i dookoła obchodzę jezioro, wchodząc raz po raz na wędkarskie pomosty, aby dostrzec inną perspektywę i zobaczyć coś ciekawego. Po północnej stronie akwenu silnie rozwinął się pas szuwaru, który powoli doprowadza do jego zarastania. W tym rejonie najlepiej widać też ślady działalności bobrów. Ścieżka momentami ginie, chodzę po trudnym terenie, pełnym gałęzi i posuszu.

Postanawiam tymczasowo opuścić leśny teren, wychodzę zatem na piaszczysty dukt wiodący przez zadrzewienia śródpolne. Upodobała je sobie kolonia sójek. Kolejny raz na horyzoncie dostrzegam dwa żurawie. Odlatują zanim zbliżę się na odległość stu kroków. Chwilę pohałasowały i znowu zaległa niezwykła cisza. Tym razem jednak nie na długo. Na krótkim odcinku przecinam skraj lasu, gdy nagle słyszę wzmagający się dźwięk. Zrazu nie potrafię określić, co go wywołuje. Niebawem zagadka zostaje wyjaśniona – oto kilka kluczy dzikich gęsi, w szacunkowej liczbie 100-200 osobników, przelatuje nad lasem i triumfalnie obwieszcza swoją obecność.

Następnie przez dość długi odcinek wędruję na północ granicą sosnowego boru. Początkowo widoczne ślady działalności lodowca ustępują monotonnemu krajobrazowi, dlatego decyduję się wkroczyć powtórnie w królestwo drzew. Ten fragment lasu jest uboższy, tworzą go przeważnie sosny. Raz po raz natrafiam na ogrodzoną uprawę lub niewielką polankę. Niedaleko wsi Nieszawka zmieniam kierunek na z grubsza południowy. Trochę błądzę, gdyż część traktów jest niedostępna z powodu prowadzonej wycinki. Ostatecznie pozostaję wierny stopniowo zwężającej się drożynie, która kończy się bez kontynuacji na wielkiej podmokłej łące. Siadam na dużej powalonej brzozie i urządzam niespieszny piknik, korzystając z promieni nieśmiało przebijającego warstwę chmur słońca. Chłonę ciszę. Znowu para żurawi. Czyżby ciągle ta sama? Jeśli tak, to wyobrażam sobie jak mają mnie dość tego dnia. W okolicy postoju dostrzegam liczne zwierzęce odchody, żadnej płowej zwierzyny nie spotkałem jednak przez cały dzień. Słyszę i lokalizuję za to dzięcioła dużego.

W czasie eskapady zauważyłem tylko jeden paśnik. W ostatnich latach pojawia się trend odchodzenia od dokarmiania zwierzyny leśnej, głównie na skutek łagodnych zim. Nie oznacza to całkowitego zaniechania tego typu działań, ale ich ograniczenie do okresów kiedy zdobycie pożywienia jest naprawdę trudne. Wypchane sianem paśniki stanowią coraz rzadszy widok, w przeciwieństwie do lizawek, czyli drewnianych słupów z bryłą soli kamiennej na wierzchu. Pod wpływem opadów i temperatury sól rozpuszcza się i spływa po pionowej gałęzi, umożliwiając zwierzętom o różnym wzroście zlizywanie jej i dostarczenie organizmowi cennych mikroelementów. Lizawki są dostępne przez cały rok. Leśnicy oferują mieszkańcom lasu także inny rodzaj pomocy, mianowicie tworzą specjalne pasy (rowy), w których wykładają karmę. Pozwala to odciągnąć zwierzynę od szukania pokarmu w sąsiadujących z lasem gospodarstwach i siedzibach ludzkich.

Ostatni etap wędrówki wiedzie leśnymi ostępami, przez kilkaset metrów wzdłuż jeziora. Na skraju lasu słyszę żurawie. Przyczajam się za świerkami i widzę parę, tym razem naprawdę blisko. Kamienieję, chcę je poobserwować pozostając niezauważonym. Po chwili gdzieś z oddali dobiegają mnie kolejne głosy. Para żurawi najbliżej mnie odpowiada, wywiązuje się swoista „rozmowa”. W końcu wychodzę z kryjówki na otwartą przestrzeń. Ptaki odlatują niedaleko. W miarę pokonywania wyraźnego pagórka odsłania się przede mną szersza perspektywa. Za wierzchołkiem dostrzegam co najmniej osiem żurawi. Prawdziwy zlot! Zrobił się harmider, moja obecność została już nie tylko zdemaskowana, ale jest teraz głośno „dyskutowana”. Jako że moja ścieżka prowadzi w sam środek tego swoistego ptasiego sejmiku, rad nierad biorę udział w tej wymianie myśli i po raz ostatni przepłaszam skrzydlatych towarzyszy. Wrzawa sięga teraz zenitu. Po chwili jednak zalega cisza, a na horyzoncie nie widać już żadnego żurawia. Kończę tę przyrodniczą wycieczkę w spokoju, zadowolony z możliwości spędzenia kilku godzin w pięknej scenerii. Wiem też, że warto zabrać rodzinę w tę okolicę i zaopatrzyć się w lornetki.

Bartosz Świątek

Bartosz Świątek – wielkopolanin, miłośnik przyrody, gór, Polski, uczestnik licznych rajdów i maratonów pieszych. Jako mąż i ojciec zaraża rodzinę swoimi pasjami, od małego wprowadzając dzieci w świat przyrody, literatury, umiłowania piękna i rozbudzając ich ciekawość świata. Szachista, autor książki „Życie jak partia szachów”. Autor artykułów o tematyce krajoznawczej, przyrodniczej i szachowej.