DZIKIE ŻYCIE

Za dużo piękna

Ryszard Kulik

Okruchy ekozoficzne

Piękno obok prawdy i dobra jest sztandarową wartością, której poszukuje prawdopodobnie każdy z nas. Może jest też tak, że ta klasyczna trójca wskazuje na jedną uniwersalną wartość, w związku z czym doświadczanie piękna przybliża nas do prawdy i dobra. Piękno ma więc wartość moralną. To dlatego hasło „Dzikie jest piękne” ma prowadzić do objęcia troską przyrody, która nie została zmieniona przez człowieka.

Czy jednak piękna może być za dużo? Czy można się nim zmęczyć?

Zwyczajne piękno. Młody listek bukowy. Fot. Jan Kulik
Zwyczajne piękno. Młody listek bukowy. Fot. Jan Kulik

Te pytania i refleksje pojawiły się u mnie po obejrzeniu dwóch pięknych (a jakże!) filmów: „Duch śniegów” i „Rzeka”. Pierwszy z nich opowiada historię dwóch miłośników przyrody, którzy nie bacząc na trudne tybetańskie warunki, poszukują śladów skrajnie rzadkiej pantery śnieżnej, by ostatecznie spotkać się z nią oko w oko. Drugi jest spojrzeniem z lotu ptaka na związek ludzkości z rzekami. To podróż w czasie i przestrzeni pokazująca rzeki w niespotykanej skali i z niezwykłej perspektywy. Oba obrazy są niebywale poetyckie, pokazują piękno dzikiej przyrody, budząc zachwyt wyjątkowymi zdjęciami, urzekającym klimatem narracji i subtelnością ukazywanych szczegółów. „Duch śniegów” jest w dodatku osobistym świadectwem ludzi poszukujących spełnienia w bliskim kontakcie z dziką przyrodą. Aż łza się w oku kręci.

A jednak perfekcyjność tych obrazów ostatecznie obudziła u mnie uczucie przesytu. Jeśli już w pierwszych minutach filmu jestem oszołomiony i oniemiały z zachwytu (tak było w przypadku „Rzeki”), to potem… może być tylko gorzej. Twórcy wprawdzie dwoją się i troją, by jeszcze bardziej doskonałe i wyrafinowane obrazy poruszyły widza, jednak ta strategia jest przeciwskuteczna. U mnie pojawiło się zmęczenie i zniecierpliwienie. Za dużo, za bardzo. Za pięknie.

Przypomina mi się Lao Tsy, który przestrzegał, że „ostrze zbyt intensywnie szlifowane zostanie stępione”. To prawdopodobnie uniwersalny mechanizm wskazujący na to, że wszystko ma swoją drugą stronę, a w związku z tym nachalne forsowanie tylko jednej z nich niechybnie wzmacnia drugą. Tak, piękna może być za dużo, jak zresztą wszystkiego. A co za dużo to niezdrowo. W tym przypadku nie oznacza to tylko zmęczenia podczas oglądania filmu. Oznacza również przesunięcie progu wrażliwości na bodźce, które mogą wywołać uczucie piękna. Im więcej piękna, tym paradoksalnie stajemy się na nie mniej wrażliwi. Smak piękna blednie, jak wszystkiego, czego mamy w nadmiarze.

Nazywam to „syndromem filmów przyrodniczych”, które zapierają dech w piersiach niezwykłymi obrazami i przyczyniają się do tego, że to, co zwykłe, staje się tym bardziej nudne i mało atrakcyjne. Moje edukacyjne doświadczenia wskazują, że dzieci wychowane w tym schemacie idą na wycieczkę do lasu i są głęboko rozczarowane, bo nic się tam nie dzieje. „Gdzie te zwierzęta, gdzie te fascynujące sytuacje znane z filmów?” – powtarzają. Nuda i tyle.

Podobnie jest z podążaniem za panterą śnieżną w „Duchu śniegów”. Wprawdzie w tym przypadku kulminacja jest na samym końcu, więc widz trzymany jest w napięciu, ale ostatecznie pojawia się pytanie: o co tu chodzi? Oczywiście śnieżna pantera to wyjątkowy gatunek – skrajnie zagrożony i jednocześnie piękny. Ale po raz kolejny napięcie jest budowane w oparciu o coś ekstremalnie niezwykłego. Pantera staje się fetyszem, a pogoń za nią odbiera zainteresowanie tym, co jest bliskie, zwyczajne i powszechne. Dlaczego bohaterowie filmu gonią za panterą w Tybecie? Dlaczego muszą tak daleko lecieć i jechać, by doświadczyć piękna? Czy tego piękna brakuje w miejscu ich życia? Czy dżdżownice, mrówki lub wróble są mniej piękne? A gdyby to był ostatni wróbel na Ziemi? No właśnie, ciągle jesteśmy uwikłani w dualistyczny schemat – to, co jest rzadkie, wydaje się bardziej cenne, bo możemy to stracić. Zaś to, co powszechne, jest mniej wartościowe.

W tym postrzeganiu kryje się jednak pułapka, bo przecież tracimy też coraz bardziej to, co na razie jest powszechne – właśnie dlatego, że tego nie doceniamy. Autopilot przesadnego piękna zwodzi nas na manowce, znieczula na to, co zwyczajne i winduje poprzeczkę, sprawiając, że następnym razem poruszyć mogą nas tylko jeszcze większe fajerwerki. Jednak nie można tak bez końca. Ostatecznie pojawia się przesyt, rozczarowanie i nuda. Tak, mamy już wszystko, a chcemy jeszcze więcej i ciągle jesteśmy znudzeni.

Trzeba więc powrócić do tego, co zwyczajne i banalne. Zamiast podkręcać potencjometr, raczej uwrażliwić odbiornik na tzw. szarą codzienność. Bo kluczem do piękna jest uważność na to, co jest tu i teraz, a nie pogoń za coraz bardziej wyrafinowanymi wrażeniami.

Ryszard Kulik