Pryvit
Infracienkie
„Czy to, że ktoś mieszka tutaj wśród nocy, ma jakieś znaczenie, którego sobie nie uświadamiamy? Że w oknach nadal pali się światło na przekór morzu, zimie i ciemności, tam, gdzie kończy się Europa? Że to jest wszystkim tym, czym jest Europa: sercem, które bije na przekór nocy?”
Vetle Lid Larssen, Vardo revisited
Czytam opis norweskiego Vardo, ale myślę o Mariupolu, o geografii tragedii, geografii nadziei i geografii pamięci. Myślę o moim niesłyszącym znajomym, który został w Kijowie, żeby pomagać innym niesłyszącym, którzy wyjechać nie mogli. O Głuchej artystce malującej obrazy w huku niesłyszalnych dla niej ostrzałów. O tych okruchach normalności, które pomagają wierzyć i trwać, w czasie wojny, której zbrodnie można już definiować w kategoriach ludobójstwa. O mamach z dziećmi, które spotykam na placu zabaw i dzieciach, które uczą się nawzajem, jak mówić „cześć”, a jak „pryvit”. O tym, jak bardzo ta normalność jest wszystkim potrzebna. I jak w geografię pamięci wpisują się właśnie detale, klisze wspomnień, zabrane ze sobą przedmioty, zapisane przeżyciami krajobrazy. I o języku, który splata się w zapisie alfabetu łacińskiego i cyrylicy, o tej wspólnocie geografii pamięci.
Przypominają mi się twarze osób przesiedlonych w 1945 r. z Tarnopola, Stanisławowa w okolice Bielska-Białej – do Wapienicy, Kamienicy, Jaworza. Ponad dekadę temu szukałam tych ludzi, żeby pytać ich o historię, słuchać opowieści. Rzadko kto w tych rejonach pytał, ale pamięć o tamtym czasie była tak żywa, jakby życie „przed” i życie „po” dzieliła jedna doba. Przy czym w geografii „przed” wszystko było idealne, w geografii „po” już „nie takie samo”. Pamiętam te rozmowy. Niezręczność, kiedy pojawiały się łzy. Moją młodzieńczą ciekawość i otwarte przyjmowanie opowieści. Ludzki punkt widzenia historii, który nie tylko pokazywał fakty w innym świetle, ale rozszczepiał to światło, ukazując nieoczywistości, ludzkie dramaty. Ten kawałek historii związanej z wysiedleniami niemieckich gospodarzy i repatriacją rodzin z Kresów do poniemieckich gospodarstw, nierzadko wspólnym mieszkaniem, a potem wyzwaniem zaaklimatyzowania się wśród lokalnej społeczności, żeby nie być etykietowanym jako „hadziaj”. Powrót był niemożliwy. Został mit. Kresowa baśń o cudownej krainie, z której wyrwano ludzi i przeszczepiono tam, gdzie nawet jabłka smakują inaczej. Pamiętam jak wspólnie jedliśmy te jabłka, siedząc przed starym domem. W erze sprzed Internetu. Większości tych domów już nie ma. Zostały zburzone lub przebudowane. Ludzie poumierali. Przyszedł nowy świat. Nie przypuszczałabym, że sytuacja polityczno-społeczna sprawi, że w takim kontekście będę wracać do ich geografii pamięci.
O tym, jak zmienia się rzeczywista geografia pierwszy daje znać język. Wystarczy się rozejrzeć, żeby wiedzieć, z jaką mieszanką kulturową ma się do czynienia. Wystarczy posłuchać ludzi na ulicy, dzieci, dla których narodowość nie ma znaczenia, a jeśli „etykietują”, to dlatego, że podpatrzyły taką metodę u dorosłych. Powtarzają wtedy bezosobowo „ten, ta z Ukrainy”. Mimowolnie. Tak naprawdę nie ma to dla nich znaczenia. Przyjmują świat takim, jaki jest, i powtarzają to, co słyszą, nie znając kontekstów.
„Żyd”, „cygan”, „hadziaj” weszli już do potocznego języka w roli synonimów – skąpstwa, kłamstwa, niechlujności. I minie jeszcze sporo czasu zanim uda się te stereotypizacje z języka wykorzenić. Znikną, kiedy przestaną być nośnikiem emocji lub staną się na tyle niezrozumiałe, że ich pochodzenie trzeba będzie sprawdzać w słownikach, tak jak dzisiaj sprawdzamy znaczenie „moskali”, „kacapów”, „pindosów” i „ukropów”. Wystarczy prześledzić fora internetowe, żeby wyłowić rusofobiczne i antyukraińskie inwektywy. Ten rodzaj ukrytej agresji, bo jest to rodzaj agresji, przeobraża się, ale nie znika, polaryzuje świat na „swoich” i „obcych”. Mimo że w pracy u podstaw w temacie edukacji globalnej, przyświeca cel zniwelowania podziałów i wrogich postaw, to pacyfistyczny ideał zderza się z rzeczywistością. A to skłania do refleksji o Europie, zjednoczonej lub podzielonej, sytej i głodnej jednocześnie, pełnej nierówności i nadziei na zmiany. Europie z całym jej dziedzictwem kulturowym, mrokami historii i świadomością współczesnych zależności. Europie, której obrazem są nie tylko wielkie miasta, ale też zapomniane zaułki, wsie, zniszczone wojną miejscowości, opuszczone domy, obozowiska uchodźców, historie ludzi. Jak w greckim micie, Europie porwanej, i na nowo interpretowanej.
Dagmara Stanosz